piątek, 29 stycznia 2021

"Ile dla miasta może zrobić jedna powieść"



Taki tytuł dała Gosia Fraser w "Okruchach kultury", pisząc o mojej książce. Przytaczam tu fragmenty tego tekstu i nie dodaję nic od siebie, gdyż wszystko jest doskonale ujęte. Drugą część tego wpisu zajmują fragmenty tekstu z bloga "Spadło mi z regału", równie doskonałe, za co dziękuję obu autorkom, mieszkańcy dzielnicy Biskupia Górka też z pewnością, a miasto…


"Królowa Salwatora to powieść, którą napisała Emma Popik, wielu znana jako autorka literatury fantastyki naukowej i baśni. Czyta się ją jednym tchem i wciąga od pierwszych stron. Dla wszystkich, którzy pragniecie tu zakończyć czytanie o niej, bo wolicie wrócić do książek szeroko reklamowanych w mediach społecznościowych – Królowa… opowiada o losach fikcyjnej społeczności, która postanawia uratować swoją dzielnicę. O aktywizacji oddolnej, obywatelskiej i godnej pochwały, takiej, jaką chciałabym widzieć wszędzie – a zwłaszcza w Gdańsku i zwłaszcza w

kontekście ratowania naszych zabytków. W pewien sposób Popik zachowuje się jak bezszelestny obserwator, który pochyla się nad życiem dzielnicy i z niezadowoleniem, czasem bezsilnością, a jeszcze kiedy indziej – rozczarowaniem przygląda się jej mieszkańcom. Psychologia postaci, bardzo pełnokrwista, dobrze zarysowana, łączy się z narracją, która nie nudzi – pozwala na płynne poruszanie się wśród wątków, zdarzeń i myśli." (Gosia Fraser -"Okruchy kultury")


"Kiedy przeczytałam opis książki „Królowa Salwatora” Emmy Popik, pomyślałam, że to musi być niesamowita historia. Nie ukrywam, że jako okładkową srokę, przyciągnęła mnie też oprawa, która – z perspektywy fabuły – została bardzo dobrze przemyślana i mimo braku pstrokacizny (na szczęście) poprzez swoją oryginalność jest bardziej widoczna. (…)



O ile sama powieść jest naprawdę niezwykle ciekawa i „mięsista” (tak nazywam te historie, w których ważna jest nie określona liczba znaków, a sens każdego zdania), o tyle doszłam do wniosku, że nie potrafię przeżyć jej tak, jak powinnam. I nie dlatego, że autorka popełniła gdzieś błąd. Mam pewne braki, a dokładniej brak wiedzy na temat Biskupiej Górki. Wyobrażam sobie, jak wielką przyjemność musi stanowić lektura powieści z punktu widzenia gdańszczanina (nie wspominając o mieszkańcach tytułowego Salwatora). Zazdroszczę emocji, które przeżywa lokals, a których ja nigdy nie będę potrafiła w sobie obudzić. (…)

Dlatego właśnie polecam tę książkę przede wszystkim tym, dla których Gdańsk to nie tylko „miasto nad morzem”. Myślę, że dla tej części czytelników „Królowa Salwatora” to prawdziwa gratka. Jednak mój przykład doskonale pokazuje, że nie trzeba wcale być Pomorzaninem, by poczuć, że ta niezwykle oryginalna powieść jest po prostu kawałkiem bardzo dobrej literatury."

I tak kończy swój tekst jedna z autorek: "Powieść kończy się dobrze. To najważniejsze. Życzyłabym sobie jednak, aby znalazła przełożenie na życie. Nie tak dawno w lokalnych mediach można było przeczytać, że podczas montażu wiaduktu na Biskupią Górkę światło dzienne ujrzały kości zmarłych pogrzebane na cmentarzu Salwatora. To haniebne. To źle wróży na przyszłość – dzielnicy i jej mieszkańcom, a także nam wszystkim, mieszkańcom Gdańska."




poniedziałek, 25 stycznia 2021

Podróż życia


Tak wielka miłość się nie zdarza, a dlaczego bohaterka powieści musiała przed nią uciekać. Największą pamiątką była paczka z listami. Było ich tysiąc, każdy w niebieskiej kopercie, adres napisany wręcz kaligraficznie. Każdy się zaczynał od słów, będących wyznaniem miłości.

Musiała uciekać z wynajmowanego mieszkania w Londynie. Młodzi mężczyźni zajmujące pokoje na piętrze odgrywali wieczorami dziwne obrzędy, słychać było religijne pieśni, zduszone i gardłowe. Jeden z nich nosił na przegubie dziwny różaniec z kamieni półszlachetnych. Pewnego poranka ów różaniec został zawieszony na klamce jej pokoju. Na korytarzu zauważyła dwóch mężczyzn podtrzymujących kolegę. Na podłodze skapywały szybkie krople krwi.

Szybko, szybciej, zrozumiała, że musi natychmiast opuścić to miejsce. Dokąd uciec, tylko do ojczyzny. Na lotnisku Heathrow czekała na samolot, miała wiele godzin czasu. Kupiła gazetę, znalazła w niej przerażającą wiadomość.

Nie zauważyła, że obserwowano każdy ruch jej brwi, gdy czytała artykuł. W dużym holu wśród pasażerów ciągnących walizy znajdowało się dwoje spryciarzy. Szukali jej od tygodni. Kto ich wynajął i czego od niej potrzebował, czyżby zwykła dziewczyna miała coś tak cennego, że opłacało się ją śledzić?

Piętrzą się niespodzianki i rzekome przypadki i zbiegi okoliczności. Wyrzucając przeczytaną gazetę,

niemal nie zderzyła się z mężczyzną, który wbiegał po ruchomych schodach, gdyż tak się spieszył. "To on!" krzyknęła w myśli. Nigdy go nie zapomniała i nie przestała kochać, lecz on wcale jej nie znał, była tylko przedmiotem służbowego zlecenia: miał ją do wieźć do kraju . Czy przez niego trafi do więzienia.

A co z listami? Czy je napisał? Jak można wyprzeć z pamięci tysiąc dni wielkiej miłości. Kobieta czuje, że coś złego się zawęźla wokół niej. Nie wie jednak, o co chodzi, czy ona jest centrum wydarzeń, czy wokół niej wszystko się kręci, cóż takiego uczyniła, co wie, co ma, kogo zna? Myśli krążą jak szalone w jej głowie.

Samolot musiał niespodziewanie lądować w Kopenhadze. Czy zorganizowali je ci spryciarze, którzy ją obserwowali? Jak się uratuje, jak rozwiąże zagadkę, i co dalej z tą wielką miłością.


niedziela, 24 stycznia 2021

Okrucieństwo wesołe i kształcące


Jej pan lubił nazywać ją głupią. Był słynnym lwem z Syrakuz, najmądrzejszym człowiekiem w całej Grecji. Skoro do swojej niewolnicy tak się zwracał, cóż mogła powiedzieć innego niż: "Tak, panie". Zauważał, że jej mózg czuje się jak nowy, jako że nigdy go nie używała. "Dziękuję, panie", odpowiadała.

Nie wiedział, że jadła resztki jego posiłków, a spała na słomie w kącie. Dowiedziawszy się, stwierdził, że kosztuje go zbyt wiele. "Tak, panie", odpowiedziała z pokorą.

A kiedy do Syrakuz przypłynęła rzymska flota, to niewolnica pokazała, że można strzelać głazami. Trzeba deskę położyć na głazie, drugi głaz na desce i wskoczyć na jej koniec. Głaz wyleci w powietrze. W naszych czasach dzieci używają tego wynalazku jako huśtawki. Niemniej jednak chmura głazów poleciała na rzymskie statki i Syrakuzy były wolne. Niewolnica nie dostała dodatkowej porcji jedzenia ani tym bardziej podziękowania. To jej pan był genialnym wynalazcą, nie ona. Wynalazł katapulty.

Oczywiście, gdy niewolnica wskoczyła na koniec deski i kamień wyleciał w powietrze, omal nie trafił Archimedesa w łysą głowę. To bardzo zabawna scena, wielki filozof jąkał się i bulgotał przerażony, uświadomiwszy sobie, że mógłby zostać zabity. Niestety, rzymskie statki pod osłoną nocy, ponownie osaczyły Syrakuzy. Podpłynęły blisko portu, więc nie można było użyć katapult: strzelały zbyt daleko, omijały statki i wpadały do wody, lub waliły zbyt blisko i rujnowały domy w porcie. Ryzykowano, że Grecy sami zburzą swoje miasto, wyręczając Rzymian.

Niewolnica pokazała mu, jak kiedyś łowiła ryby wędką, wielki myśliciel wynalazł szczypce zawieszone na dźwigu do chwytania statków. Rzymianie wciąż atakowali Syrakuzy. Niewolnica rozpaliła ognisko swoim lusterkiem. Zobaczywszy to Archimedes wynalazł lustro, które spaliło statki. Mimo zwycięstw, Syrakuzy zostały zdobyte. Archimedes siedział w ogrodzie i rysował figury geometryczne: trójkąty i koła. 




Wszedł rzymski żołnierz. Nie zamierzał zabijać Archimedesa, tym bardziej, że generał Marcellus kazał go oszczędzić. Niewolnica powiedziała o jego wynalazkach, a to rozwścieczyło żołnierza, gdyż w wyniku ich użycia zginął jego brat, a on sam uległ poparzeniu. Wyciągnął miecz. A co z niewolnicą? Dostała nowego pana. Był trochę łaskawszy. Ta miła i wesoła historyjka streszcza książeczkę dla dzieci "Niewolnica lwa", napisaną przez Terry Deary. Jest doprawdy bardzo kształcąca i wcale nie jest okrutna, jak i cała seria książeczek tego autora: "Straszna historia". Dzieci poznały słowo eureka, a dorośli ostatnie słowa Archimedesa: "Noli turbare circulos meios", ale książka ich nie przytacza. Geniusz, choć tak zamyślony, odgadł, że ma przed sobą Rzymianina i zwrócił się do niego po łacinie. 

I tak historia staje się zbiorem bajd i mitów.


poniedziałek, 18 stycznia 2021

Jak łatwo nas zniszczyć


Ile statków kosmicznych potrzeba do zniszczenia cywilizacji na Ziemi? Czy w ogóle dotarłyby na naszą planetę. Teleskopy zobaczyłyby je w ogromnej odległości. Informacja obiegłaby świat w ciągu sekund, wojsko wiedziałoby szybciej. Czy ludzie poszliby rano do pracy, gdyby czarny dysk zasłonił brzeg słońca? Rozumiemy słowo zagłada, mamy w oczach grzyb atomowy. Filmy fantastyczne i książki nauczyły nas reakcji ludzi, rządów i wojska.


Herbert George Wells nie miał takich doświadczeń, gdy pisał "Wojnę światów" w 1898 roku. Kiedy pocisk spadł na Ziemię, nikt się tym nie zainteresował, potem wysyłano depesze do gazet, wiadomość uznano za zabawną. Kiedy z pojazdu wydostali się Marsjanie, przybyło
wreszcie wojsko z armatami. Ludzie wciąż chodzili na spacer do Regent's Park i dziwili się, że kolej nie jeździ regularnie. Obdartusy biegały z gazetami, ich cena wzrosła do trzech pensów, jacyś ludzie wywozili swoje rzeczy dorożkami i bicyklami. W tej książce mnie najbardziej zachwyca ów koloryt lokalny: rzeźnik, stróż, chłopak pchający wózek z jabłkami i poselstwo z białą chorągwią.


Marsjanie wysłali wtedy "ledwo dostrzegalny, wąski, cieniutki promyk światła". Nie istniało słowo laser, ale my wiemy, co się stało z ludźmi. Młodzież wybierała się na wieczorną przechadzkę wypełnioną zwykłymi zalotami. Potem zaczęli niszczyć ludzi kroczącymi potworami, motyw ten jest spopularyzowany w filmach, każdy go zna. Marsjanie mieli pudła, z których strzelały gigantyczne płomienie. Wells nazwał je Snopem, biorąc określenie z tego, co widział wokoło: snopy na polu. Marsjanie mieli machiny bojowe i robocze. Jak ważne i decydujące jest nazewnictwo dowodzi Posłowie autorstwa Lema, w wydaniu z roku 1958. Według niego to "pedykulatory" oraz "symbionty" łączące mechanizm z istotą żywą. Jakim problemem było nazewnictwo, powtarzam, gdy nie było rzeczy. Teraz powiemy, że to roboty i sztuczna inteligencja.

A cofnijmy się w historii o tysiące lat, kiedy nie istniały maszyny, no może tylko koło i korba do polewania pól wodą. Wtedy nazwano wypolerowany słup statku kosmicznego "nogą cielca tak gładką". Broń przybyszy to gromy bogów, grzmiący kij, karząca ręką Pana. A czy trzeba najazdu z kosmosu, by zniszczyć naszą cywilizację. Wystarczy wyłączyć prąd. Pstryk.



piątek, 15 stycznia 2021

Reguły rozwoju cywilizacji


Czy istnieją reguły rozwoju poszczególnych ośrodków mózgu? Czy można znaleźć powiązanie z etapami rozwoju cywilizacji, czy jest jakaś pomiędzy nimi zależność? A może dzieje człowieka to następujące po sobie okresy rozwoju odpowiednich ośrodków w mózgu. Kiedy pewne jego cechy rozwinęły się do najwyższego stopnia, dzieje świata w sposób dziwny i rzekomo niewytłumaczalny dążyły w stronę przeciwną od dotychczasowej, tworząc cywilizacje nowe i odmienne od poprzednich.


Wolność myślenia, formułowania pytań i znajdowania odpowiedzi poprowadzi nas na pole materialnego konkretu. Powiemy, że nową cywilizację tworzą odkrycia i wynalazki. I z pewnością były to wielkie wydarzenia, jak atak olbrzymiej armii i podbój nowej krainy, zawarcie traktatu przez królów czy odkrycie źródeł wody czy kopalni soli. Tak interpretują ów zwrot podręczniki historii.

A jeśli jest inaczej i te wydarzenia to rezultat a nie przyczyna. Można więc domniemywać, że istnieje reguła przemian epok, jak to przedstawiłam w swojej książce "Genetyka bogów". Skłania to nas do zastanowienia się nad współczesną nam cywilizacją, pozwala wysnuć wnioski dotyczące przyszłego jej rozwoju oraz nieuchronnego kresu. Pewne cechy myślenia, umiejętności mózgu, będące rozwojem określonych obszarów zostały ukazane w różnego rodzaju zapisach historycznych. Najczęściej są nam ogólnie znane. Czy to skłoni nas do zastanowienia się nad rzekomo głęboką samowiedzą dawnych kultur. Jak to jest możliwe, skoro nie wynalazły koła czy ognia, lecz dysponowały subtelną wiedzą. Bardzo interesujący jest sposób jej wyrażania, doprawdy, fascynujący i odkrywczy, a były to symbole, o wiele głębsze i więcej obejmujące niż plus, minus, pierwiastek. Pojawiały się w większości przeszłych kultur, pozostały zrozumiałe dla współczesnego człowieka i jego umysłowości.

A jak została ta wiedza zdobyta, wszakże starożytne plemiona były prymitywne. Jak powstała w pustym mózgu, pozbawionym podstawowych pojęć. A może kreatorzy i wychowawczy ludzi przybyli z kosmosu i zostali uznani za bogów, choć byli inżynierami-genetykami, przeprowadzającymi doświadczenia w gigantycznym laboratorium na pustej planecie.



środa, 13 stycznia 2021

Wszyscy na to chorujemy


Zespół Nieprzystosowania Społecznego jest chorobą cywilizacji. Powstaje i się rozwija z nadmiaru luksusu. Etiologia jej jest urbanistyczna. Wyspecjalizowane społeczeństwa ją wytwarzają w sposób nieodzowny. Jedynie specjalistyczna renomowana firma może tu odnieść sukces. Picol sypał wyuczonymi sloganami, drżąc, że komputer padnie i klient zobaczy, że siedzą na zagraconym strychu. Nagle klient się zerwał z bujacza, nadeszła pora oglądania serialu przez jego żonę. Picol odetchnął, pan Zwyczajny wybiegł za drzwi, komputer padł. Picol włączył program terapeutyczny.

Zasada psychologii Zwyczajnych głosiła, że nawet najmniejsza zmiana w ich schematycznym życiu jest ratunkiem. Zerol, jedyny syn pana Zwyczajny, pobierał naukę w sposób wysoce konwencjonalny, bo tak trzeba, bo tak robili wszyscy. 

Program "Home Learn" otrzymywał na próg domu. Teraz powiemy, że uczył się zdalnie, wiemy, kiedy przyszłość edukacji się zaczęła. My tego dokonaliśmy. Był więc w normie, jeśli chodzi o Zwyczajnych, miał mimo to NZS, a może dlatego.Zwyczajni konsumowali wszystko, w dodatku niskiej jakości. Tak samo było z emocjami: spożywali cudze, przetworzone, ale za to w kuszącym opakowaniu, jak seriale brazylijskie o miłości, którymi się oszałamiała pani Zwyczajny. To nie Zerol jest chory, rodzina ma syfa, a system ma raka, taką diagnozę postawił Profesorek. 

Zerol czuł, że czegoś mu brakuje, chociaż dostał te wszystkie przedmioty, które zatykały czas. Było mu źle, żle, źle! Czuł się spętany. A przecież wolno mu było robić wszystko, co zechce. Na przykład: włączyć grę. No to sobie pogra. Włączył grę z pakietu reklamowego: wybierz tożsamość. Na ekranie widnieje on sam. Ma czerwony kombinezon. Wyświetla się sytuacja: historyczna klasa szkolna w XXI wieku.

Chodziło się wtedy do budynku i siedziało wiele godzin w sali, nazywając coś takiego nauką. Rozejrzał się po klasie: wszyscy uczniowie mieli na głowie granatowe czapeczki. Odwrócili się w jego stronę i zasyczeli: sss. "Jestem odmieńcem", pomyślał z rozpaczą Zerol. Poczuł na własnej skórze, jaki to wstyd, być innym niż reszta ludzi.

wtorek, 12 stycznia 2021

Król polskiej fantastyki


Maciej Parowski zasługuje na ten tytuł. Dodawał jej chwały w dobrych latach, ratował w trudnych. Prowadził miesięcznik "Fantastyka" od 1983 roku, a już rok później zamieścił w nim moje opowiadanie "Mistrz". I był to mistrzowski wybór, bo jest ono wciąż żywe i ważne. Zamieściłam je w tomie "Tylko Ziemia". Ukazała się drukiem trzy lata później.


W trudnych latach wydał zbiór opowiadań polskich pisarzy "Co większe muchy", ratując literaturę od zapomnienia. Pisał o mnie wielokrotnie. Zamieścił pochlebną recenzję na ostatniej stronie okładki zbioru opowiadań "Plan", wydanego w roku 2009. Warto ją przytoczyć w całości:


"Emma Popik towarzyszyła "Fantastyce" i "Nowej Fantastyce" od szóstego numeru. W marcu 1983 roku ukazało się jej opowiadanie "Mistrz", które wyznaczało nowe kierunki polskiej sf. Chodziło o prozę z ambicjami przede wszystkim artystycznymi, a nie prognostycznymi, pełną psychologicznych niuansów, pokazującą egzotyczne światy, poddane dziwnym przemianom i rytuałom, a opisane z pozycji feministycznych i ekologicznych, Było to mroczne, okrutne, ale też po literacku piękne.

Podobnie pomyślana nowoczesna polska fantasy (Sapkowski, Białołęcka, Brzezińska),horror (Grzędowicz, Orbitowski), fantastyka religijna (Dukaj, Sobota, Huberath) oraz feministyczna (Kossakowska, Tokarczuk) - narodziły się kilka i kilkanaście lat później.

poniedziałek, 11 stycznia 2021

Może jesteś klientem?


Pan Zwyczajny przybył do siedziby firmy Renoma. Nie odgadł, że firma to oszustwo pozoru. Dopiero co powstała. Ojcowie założyciele wypompowali z siebie resztki marnych funduszy. Założył ją niejaki Picol. Został namówiony przez kolesia z Funduszu Zdrowia Narodowego, a był to facet z doktoratem. Kiedy na uniwersytecie zredukowano granty, doktorek wylądował na posadce właśnie w NZW. Marną dostał pensyjkę, ale od czego dobre wytrenowane naukowe myślenie.


Znając głupotę klientów, którym można wcisnąć wszystko, byle było dobrze opakowane, a najlepiej w naukową technologię, Picol z doktorkiem zaryzykowali. Wzięli kredyty. Postawili wszystko na jedną kartę: Jak interes nie wypali, wejdzie komornik. No i sru, ruszyli. Telewizja puściła ich spot reklamowy, bo mieli tam kumpelę, niejaką Żabcię. Ledwo poszyły w tiwi ich pięciosekundówki, już wynajęli biuro. Od razu też zaczęli przyjmować klientów. Pracowali na zmianę siedem dni w tygodniu. I to dzisiaj właśnie wypadł pierwszy dyżur Picola.

Doktorek mu zezwolił na samodzielną robotę. Wkuć mu przedtem kazał wszystkie słówka, terminy i slogany, jakie miał w małym palcu wyszczekany doktorek. Picol napracował się jak nigdy od czasów pięcioklasówki. Zdołał wreszcie zapamiętać tę gigantyczną według niego wiedzę. Było to zaledwie parę zasad psychologii społecznej, ale one świetnie funkcjonowały w stereotypowej terapii Zwyczajnych.

Picol czekał na swego klienta, siedząc za biurkiem. Obie ręce położył po bokach plaptopa. Palce drżały mu lekko, bo komp był już gratem. Zasilanie dyszało niby stary gruźlik. Kiedy zacznie zdychać, drgnie palec Picola i niedostrzegalnie dla pana Zwyczajnego puknie sobie pac, pac w klawisz. Musi zrobić to szybko, zanim klient skuma, że to całe biuro jest graciarnią na poddaszu. I za oknem wcale nie ma wieżowców top klasy, tylko brudne dachy hurtowni skarpetek i pieluchomajtek dla starców. Picol trwa za biurkiem niby nieruchomy przycisk z lawy, tylko drżą mu łapki przed premierę. Pan Zwyczajny wszedł do biura jak pogięty.



sobota, 9 stycznia 2021

Z nadmiaru luksusu

Pan Zwyczajny zauważył u swego syna Zerola niepokojące objawy. A przecież wychowywali go według zasad. Jego matka, pani Zwyczajny podporządkowała się wszelkim zasadom podręcznika "Wzorowa matka. Co każda kobieta wiedzieć powinna. Skrót streszczenia", robiąc to z przysłowiowym ołówkiem w ręku. A jednak syn miał tę chorobę. Czy uda się ją wyleczyć?


Troskliwy ojciec siedział w biurze firmy "Renoma". Już sama nazwa dawała do myślenia. Biuro odznaczało się wytwornością i elegancją. Dowodziło to wysokiego poziomu eksperta, który siedział naprzeciwko, nieco tylko zasłonięty ekranem. Było to ważne, bo w każdej chwili mógł zrobić klik. Ale miał przed sobą godzinę. Aż godzinę, a może tylko. Musi uważać. Bo co się stanie?



Pan Zwyczajny spoglądał przez okno. Widział za nim wysokie domy, biura, należące do top klasy. Był pewien, że dużo zapłaci za konsultację. Znajduje się przecież w eleganckim biurze w City. 



Takie połączenie pojawiło się w jego umyśle, doskonale je wygenerował pijarowiec firmy. Milczące tło luksusu mówiło, że pan Zwyczajny jest jednym z milionów, którzy zostawiali swoje eurocentówki w obermarketach. I konsumowali seriale ejcz-bi-o, gwarantowane abonamentem typu: "Sprawdź, ile możesz dostać za swoje pięć juro?". Zwyczajny jednak trzymał fason. Zadowalał się zwyczajnym luksusem ha, ha, jak mawiał. Największym powodem do dumy był poziom, jaki według własnej opinii reprezentowali. Marketowy, powiesz, a jaki jest twój? Czy ze względów finansowych nie mogli sobie pozwolić na dwoje dzieci? Czy z nadmiaru luksusu?
Pan Zwyczajny spoglądał przez okno. Widział za nim wysokie domy, biura, należące do top klasy. A on sam siedział w wytwornym biurze w City. Był pewien, że znajduje się przed specjalistą, wszak słowo "Renoma" ma znaczenie. Urzędnik przed nim siedział ostrożnie na swoim krześle. 

Uważał, żeby się nie poruszyć, żeby komputer nie drgnął na krzywym stole, bo wtedy wszystko wokoło się rozchwieje i zadrży. Ściany zaczęłyby falować i nagle pyff! Zniknęłyby. Czerwony dywan zamieniłby się w zakurzone dechy. Jakże delikatna i niepewna była ta wirtualna rzeczywistość. A program kosztował dużo. 











środa, 6 stycznia 2021

Co jest cenniejsze niż złoto

Czy skrawek gazety może być cenniejszy niż nanoczęść najnowszego komputera? Dlaczego stare metalowe pudełko z tytoniem powoduje, że wytrzeszczają oczy. A bibułka do skręta jest zrobiona z prawdziwego papieru. Kim jest gość w spranej bluzie i połatanych spodniach. Dlaczego wzbudza taką ekscytację w seryjnym miasteczku? Jeszcze ono jest ciche, nie wybuchają pożary i dzikie namiętności.

A gość właśnie zwijał sobie skręta. "Panie, jak to się robi?" Lump pstryknięciem palców obrócił metalowe pudełko spodem na wierzch: "Przeczytaj". Niewidzialna pięść uderzyła chłopaka w ciemię. Drgnął, porażony zrozumieniem. Wypadł na zewnątrz do kumpli. Gest, mina i wszystko pojęli. Noga na pedał, wurr! Silniki zaryczały jak trąby jerychońskie. Rzucali płonące wici wiadomości. Wojna!

Po chwili wszyscy wiedzieli, kto przybył do miasteczka. Słysząc harmider, wylegli na ulicę. Każdy piastował swoje skryte marzenie, że to on zostanie wybrany przez pana z Centrum. Największe szczęście miała miejscowa piękność. Podał jej zniszczony notes i ołówek, mocno już spisany. Było to cudo nowoczesnej chemii, modne w Centrum. Mógł pisać na każdym materiale, a litery praktycznie nie dawały się zmazać. Wetknął dziewczynie ołówek do ręki. Trzymała go niezgrabnie, piszącym końcem do góry. Gdy zobaczyła notes pokryty rządkami liter, na jej twarzy pojawiło się przerażenie.

Mieszkańcy miasteczka używali standardowego komputera, czytającego z ruchu warg. Nie umieli czytać. Nie było potrzeby. Wszystko było gotowe: obrazki, ikonki. Słowne wyjaśnienia miłym głosem, wystarczyło nacisnąć klawisz. Mówiące gazety z ekranu. W biznesie trzeba było tylko złożyć zamówienie, przysyłali za darmo. A nauka kosztuje i zajmuje czas. 


Masz dwanaście lat, jesteś modelką, zarabiasz miliony. Piętnastoletni mistrz sportu jest lepszy od mydłka w okularach. Takimi gardzili. I stało się. Oślepli. Kiedy zatracili tę umiejętność? Podobno w poprzednim pokoleniu ktoś umiał czytać. Nie mieli numeru. Nie istnieli dla świata. Szybko, nadać numer! Za oknem czekają tłumy, kto będzie pierwszy zarobi miliony. Stanie się panem wszystkich. Będzie sprzedawał im numery. "Do Biura Rejestracji Ludzi", przeczytał przybysz. "Odtąd będziemy ludźmi", szepnęła kobieta. Trzask, ktoś wywalił drzwi. Do pokoju wbiegł tłum. Zaciśnięte pięści. W oczach dzika wściekłość.







wtorek, 5 stycznia 2021

Kiedyś na Dzikim Zachodzie techniki

Rozmawiali przyciszonymi głosami na zapleczu restauracji. Ustalali swoją wersję wydarzeń. Każdy z trzech chciał zrzucić winę z siebie. Żaden z nich nie był przecież winny, bezpieczniej jednak jest ustalić, kto to zrobił. Nikt ich nie będzie sądził, są najważniejsi w tym miasteczku. Czuli jednak, że są zbrodniarzami. To przecież oni zorganizowali mu godne powitanie. Gdzie teraz się podziewa ten przybysz?

Miasteczko zbudowano seryjnie jak wszystkie. Nie miało nazwy. Dano mu tylko numer. Postawiono je na pustkowiu. Jak okiem sięgnąć, a nawet dalej, rozciągała się gładka pustynia. Powstała ze zburzonych miast, zmielonych na pył wieżowców, pokruszonego na miał betonu, tworzącego niegdyś ściany. 


Na to miejsce przywieziono spakowane budynki. Dźwigi  spuszczały ściany w wykrojone formy w fundamentach. Domek nakrywano dachem. Od razu się zaczepiał na ścianach. Wewnątrz rozwijały się podłogi i wysuwały meble. Ludzie czekali nieopodal. Kiedy tylko skończyła się budowa, weszli z walizami do domów. Każdy do swojego, zgodnie z numeracją. Walizy od razu wyniesiono na strych. Już nie były potrzebnie. Wszystko im przywoziły olbrzymie samochody, pędząc w ostrym słońcu.

Mieszkali tu mili ludzie. Nie zamykali drzwi ani furtek od ogródków. Mówili sobie dzień dobry. Uśmiechali się, niczego sobie nie zazdrościli, wszystko mogli dostać. Wokoło stały identyczne miasteczka, ale były daleko. Nikt nie podróżował. Nie było sensu, świat był wszędzie taki sam. Oprócz centrum oczywiście. Tu jednak była głucha i zapomniana prowincja. Nikt do nich nigdy nie przybywał. Byli jak gałąź odrąbana od pnia. 



Mili ludzie byli jednak zapalczywi, łatwo wpadali we wściekłość. Wybuchała w nich wściekłość. Wyrzucali z siebie wzajemne urazy. Przyskakiwali do siebie, wystarczyło, że ktoś trzymał nóż w rękawie. Tacy to byli mili ludzie. Skrywali w sobie straszną tajemnicę. Cierpieli. Z jakiego powodu? Byli prowincją. Nikt o nich nie wiedział, nikt się nimi nie interesował. Dlaczego nie mogli się połączyć z życiodajnym centrum? Jakie mogliby wtedy robić interesy? I mogliby zacząć się liczyć jako ludzie. Dlaczego ich komputery nie połączyły się z tymi z centrum? To była ta wstydliwa tajemnica. Odkrył ją przybysz. A co było potem? 



poniedziałek, 4 stycznia 2021

Nie patrz w to lustro


Co przynosi największe szczęście? Co powoduje największe cierpienie? Czyżby to byli nasi bliscy, a może nawet rodzice: ojciec czy matka? Przecież oni są symbolem miłości, bywają skłonni do największych poświęceń, nawet wtedy, gdy mają niepełnosprawne dzieci, które dla nich są wszystkim. Są również zupełnie inni rodzice.

Adrian sprzątał dziesięciopiętrowy biurowiec. Wyliczył, że wyciera klamkę w jedną sekundę i sześćdziesiąt siedem setnych. Liczył wszystko błyskawicznie, a może i szybciej. Spoglądał i potrafił rozkodować zamknięte drzwi.
Gdy sprzątał toaletę, w lustrze zobaczył płaczącego chłopca. "Nie będę go karmił", powiedział ojciec. "Zjadł osiem porcji". Adrian wciąż czuł głód. Czy pochodził z żołądka, czy z serca. Jego czaszkę wyłupał ojciec jednym uderzeniem, mimo to był dla Adriana wszystkim. I wciąż czuł głód. Na drugim piętrze zobaczył, jak idzie pustą drogą. Przed nim trumna matki.

Czyścił toaletę, zobaczył coś niepokojącego, zadzwonił, gdzie trzeba. "Jak mam się do ciebie zwracać?" "Ty idioto, jak wszyscy", odpowiedział z radością Adrian. Rozkodował zamek i wszedł do laboratorium. Jego ulubiona biała myszka leżała z łapkami do góry. Była zimna. Tak samo inne zwierzątka.

Geniusz mieszkał w pałacu. Był sam w wielkich salach. Wieczorem matka przychodziła go pocałować. Czyniła to ostrożnie, by nie zburzył jej fryzury. Nie przytulała go, by nie pogniótł wieczorowej sukni. Udawała się na przyjęcie. Kiedyś krzyknął, wybiegła, przysłała mu opiekunkę. Mądra dziewczyna kupiła mu komputer. Kazała ukrywać. Jadł, bo czuł głód, ale w sercu. Kiedyś pochwycił matkę, by ją przycisnąć do serca. Wyrwała się, nie zobaczył jej nigdy więcej. Nienawidził ludzi.



Adrian wszedł do sali komputerowej. Tylko on potrafił rozkodować zamek. Ale tu spotkał geniusza. Modyfikował kody, by zamiast lekarstw wytworzyć trucizny. Chciał zniszczyć ludzi. Nieporządek w rzędach cyfr zaniepokoił Adriana. Ułożył je z powrotem we właściwym porządku. Geniusz zaprogramował epidemie, które miały zniszczyć ludność Europy. Adrian zobaczył, że splątano obliczenia. Wyrównał je. I tak się zaczął pojedynek. Kto wygrał? Przecież jesteśmy.




piątek, 1 stycznia 2021

Miasto po pandemii

Po zburzeniu miasta zostały bomby próżniowe zagrzebane w ziemi. Wybuchały niespodziewanie. Minęły dwa pokolenia. Mieszkańców karmiła litościwa ręka świata. Rząd światowy powiedział: dosyć.Na obrzeżach miasta rozbito białe namioty. Ludzie w białych ubraniach czekali na znak. Tak samo żołnierze w dużych samochodach, media i ważni panowie w autokarach wraz ze swoimi bogatymi towarzyszkami..

W mieście na pagórku stało łóżko. Leżał na nim stary człowiek. Nie miał nóg. Opowiadał dzieciom historię o wodospadzie. Wskakiwali do niego ludzie z osady, on nie zdołał dosięgnąć ręki ojca. Potem wszyscy musieli opuścić osadę. Dzieci oczarowane wyobrażały sobie zielone drzewa, niebieską wodę, czuły zapach świeżego powietrza, czuły na policzkach ciepłe promienie słońca. W mieście cuchnęły gruzy, niebo zasnuwała szara zasłona z dymów. Ciecz w butelkach, którą dostawali do picia, była brudna i nie miała smaku, jedzenie było obrzydliwe..

Pewnego dnia chłopcy odkopali kopuły. Były przejrzyste. Wewnątrz leżały na półkach pudełka. "To jedzenie", powiedział im starzec, którego uważali za ojca. Przynieśli całe naręcza, usiedli i jedli do syta. Częstowali się: "Weź, kolego". Powstała więź. Nie byli już czeredą, lecz grupą. Najwyższy chłopak stanął przed nimi: "Jestem waszym przywódcą" Inni stanęli obok niego dwuszeregu. . Narodziła się dyscyplina konieczna do wspólnych działań. Starzec powiedział im, że w ziemi są prochy ich rodziców i dziadków. To im daje prawo do tej ziemi.


Rozległ się straszny krzyk, to kobieta rodziła dziecko. Zaraz potem wydała ostatnie tchnienie. Dziewczynka zawiązała dziecku pępowinę i nakarmiła resztką mleka, mocząc szmatkę. "Trzeba je zanieść do ludzi", rozkazał przywódca. Poszli na obrzeża miasta, gdzie stały białe namioty, samochody, którymi mieli ich wywieźć i żołnierze. Wciąż nadjeżdżali dostojnicy, ludzie w mundurach ze złotymi paskami, telewizja i damulki. Ciekawość świata wciąż wzrastała.

"To dzicy!", krzyknął generał. "Są zarażeni", dodał lekarz w białym ubraniu." "Zlikwidować!". rozkazał generał. Żołnierze tup, tup podbiegli i uklękli z bronią gotową do strzału. "Baczność", rozkazał chłopiec. Koledzy wyrównali szereg. Dziewczynka odrzuciła od siebie opaskę, którą nosiła na oku. "Strzelać!", to bomba, krzyknął generał. Salwa! Ale opaska nie wybuchła. Dziewczyna podeszła i położyła dziecko na ziemi. Podeszły damulki z książeczkami czekowymi. Dziewczynka odsunęła je ręką. "Chcę się nauczyć czytać" Odeszły jak niepyszne. Niepełnosprawny pielęgniarz zajął się dzieckiem, wiedział, co robić. "Nie odjedziemy z wami!", powiedział chłopiec. "To nasza ziemia, są w niej prochy naszych przodków”.


Rozległo się wycie, powietrze zawirowało. Obracając się, sunęła bomba próżniowa. Minęła szeregi chłopców i stanęła nad samochodami, żołnierzami, na wprost białych namiotów. Syk, wizg, trzask! I już ich nie było. Bomba wyrwała wielką dziurę w ziemi. Wystrzeliła z niej fontanna wody, spłukiwała brud, kurz, piach, obmywała osmalone mury, robiła miejsce na nowy świat. Fala utworzyła wielką górę wody i spadała wodospadem. Uniosła łóżko ze starcem, ich ojcem. Widział przez zasłonę wody, że jest znowu chłopcem, spadał w wodospadzie, wyciągał rękę do ojca i tym razem ją dosięgnął. Nie stracił nóg.


Niepełnosprawny pielęgniarz dał dziewczynce gazetę i pokazał litery. Pomagał im we wszystkim.