czwartek, 16 lipca 2020

Królowa w białym płaszczu


Zamieszczam fragment mojej powieści, akcja której toczy się na Biskupiej Górce. Tak mi żal, że książka nie została opublikowana, kiedy Bruno Zwarra jeszcze był wśród nas. Poświęcam mu scenę, opisującą uroczystość dla uczczenia go, ale zacznijmy od tytułowej postaci.

Scena ta dzieje się przed zamkniętym zakładem fryzjerskim.





Starsza kobieta stała w oknie za odsuniętą firanką i ukrywszy twarz w rozłożonych dłoniach, gorzko płakała. Nagle za gazową latarnią ukazała się postać i posuwała się dziwnymi krokami w ich kierunku. Biały, zbyt obszerny płaszcz, sięgał do ziemi. Nie zapięła go, nie miał guzików. Duże naszywane kieszenie z przodu i wywatowane ramiona nadały monumentalny kształt drobnej sylwetce. Nogi obute w zniszczone tenisówki zapadały się w piachu. Zatrzymywała się co parę kroków, potrząsała uniesioną stopą i ruszała z wysiłkiem do przodu. Nadeszła od strony wąskiej i tajemniczej ulicy Salwator. Stało przy niej tylko kilka domków, ze stromymi schodami wewnątrz klatki schodowej. Trwały, nie licząc upływających lat, gdyż zapadły w sen, doliczywszy do stu.


Miała dużą głowę z powodu chusty, owiniętej kilkakrotnie i zawiązanej nad czołem, jak to robiły niemieckie kobiety, gdy po wojnie, taszcząc walizy, schodziły w dół ulicy Biskupiej, by zdążyć na ostatni pociąg do Reichu.
Pod przejrzystą tkaniną uwypuklały się równe rzędy lokówek, na które nakręciła włosy. Stanęła przed drzwiami zakładu fryzjerskiego i poruszyła klamką, mocno i gwałtownie, na dół i do góry. - Panie Skokowski! Otwórz pan. - Zapukała, zrobiła przerwę i znowu posłała znaki morsa w przeszłość. - Tu klientka. Przyszłam na trwałą parową, jedyną w mieście. Byliśmy umówieni na tę godzinę.
Fryzjer nie stanął na progu swego zakładu. W oknie na piętrze po prawej stronie zafalowała firanka. Dziwaczka podeszła do okna obok drzwi wejściowych i osłoniwszy oczy rękami, zaglądnęła do wnętrza.


Drzwi pozostawały zamknięte. Stary fryzjer ani też jego duch nie podszedł na ugiętych, krzywych ze starości nogach, nie włożył klucza do zamka, by go przekręcić z wysiłkiem słabymi palcami, wysunąć głowę przez szparę w uchylonych drzwiach, by zapytać: "Na którą była pani umówiona?". W oknie po prawej stronie stara kobieta czesała włosy peruki nałożonej na plastykową głowę bez twarzy oczu, nosa i ust i bez kolorów. (...)



- Jestem tą dzielnica, jej duchem i duszą. Słyszysz? - posłała zapytanie w stronę uciekającej, a potem mówiła do wszystkiego, co jest. - Salwator to stara i biedna ulica, mieszkam na niej. Jestem nędzarką, ale takich tu wiele. Jak znajdą jakieś grosze, to wydają na wino "W" albo strzelą sobie piwko. To ich wszystko, co sobie wypiją albo zjedzą. A ile przy tym się nagadają, ile naśmieją. Macie do nich pretensje, o to że niczego więcej nie potrzebują? - Zatoczyła ramieniem koło. - Gnieździmy się w mieszkaniach pokrytych zgnilizną, nawet szafki na ścianach zarosły pleśnią.

Chodzimy po piwnicach i strychach, z lękiem pochylamy głowę pod przegniłymi belkami, chwytamy, co pod ręką i uciekamy, żeby strop nie spadł nam na łeb. Zbieramy butelki i żelastwo po ulicach i śmietnikach. - Podeszła krok bliżej. - I czyja to wina? Nasza? Co my możemy, my, biedacy, chyba tylko kląć, jak idziemy, zataczając się i opierając o mury, by je podtrzymać. - Podniosła głowę z gniewem. - Tylko śmiać się lub płakać. Kto ma ratować dzielnicę! - Głos rozlegał się jak z megafonu. Wytknęła palec w stronę pani Petry.

- To wasze zadanie, wy, majętni, wykształceni i mądrzy. Macie znajomości, kontakty i dojścia. Umiecie napisać pismo urzędowe, znacie te wszystkie słówka, których nie rozumiemy, przesylabizować nie potrafimy. Każdy ma robić coś innego: my śmiać się i kląć, bo nie mamy intelektu, wasze zadanie: myśleć, tworzyć plany, działać, organizować i dochodzić do celów. Rozumiesz, co do ciebie mówię, ja - uderzyła się ręką w piersi - Królowa Salwatora. Ratuj tę dzielnicę.- Podeszła krok bliżej. - Nic nie osiągnęłaś, jesteśmy sobie równe. Nic mi się nie udało. I w tym jesteśmy takie same. - Nagle podskoczyła do Petry, pochwyciła ją za ramię i z siłą obróciła wokoło. - Patrz, pusta ulica. Nikogo. Halo! Nikt nie odpowiada. Haloo! Nawet echa nie ma. - Obróciła ją w stronę budynku na brzegu skarpy. - Patrz, ścianę podpierają drągi. Zaraz runie - pokazała ramieniem, chyląc się w dół. - Ziuu! Na dno. A wiesz, kto tu mieszkał?
Petra kiwnęła głową. - Wielki pisarz, Bruno Zwarra.