niedziela, 28 sierpnia 2022

Ta pani to Muzyka

 


Justyna Philipp napisała książkę o muzyce "Cropelki".  Intencją jej było oddanie hołdu twórczości muzycznej Piotra Lacherta,  rozpowszechnianie  wiadomości o tym muzyku i kompozytorze, którego darzyła przyjaźnią.  Uważam jednak, że książka w głównej mierze to biografia tej wspaniałej pianistki i dla mnie ten wątek  utworu ma największą wartość, wzbudza zainteresowanie i podziw. Z tego też powodu zachęcam wszystkich do zapoznania się z treścią książki, trzeba przeczytać, nawet dwa razy, co ja uczyniłam, z takim samym zainteresowaniem i zachwytem, głównie ze względu na postać pianistki.
 

Tak pisze o sobie: "Mama  pięknie śpiewała,  umiała także grać   na  fortepianie. Śpiewała podczas  przygotowywania   posiłków w  kuchni  czyściutkim   sopranem. Tato  kształcił się u  wybitnych,  legendarnych już dziś  pianistów,  jak  Marsel  Mass  Stanisława Szpinalskiego,  Emmy  Altberg  uczennicy  Wandy  Landowskiej.
Wojna  jednak  uniemożliwiła ojcu  podążanie ścieżką  kariery  pianisty  koncertującego. Został architektem. 

Jak  zatem  ja  miałam nie  zostać muzykiem?"

 

 

Dokonania  Justyny Philipp są ogromne.

 

W Gdańsku dawała recitale z muzyką Piotra Lacherta, jak Wieczór Sonat. Płyt promocyjnych nagrała aż 37. Studiowała w WSM, dziś to Akademia Muzyczna. Uzyskała tytuł magistra sztuki i stała się pianistką koncertującą. Nadal poszerzała swą wiedzę, ukończyła międzynarodowe, mistrzowskie seminaria, dokształcając się u sław. Uczyła w różnych szkołach Trójmiasta, w Starogardzie, w Gdyni, w Sopocie.
Dała dwa tysiące występów, 500 w Studio Koncertowym Radia Gdańsk.

Założyła Gdańskie Koło Miłośników Muzyki Współczesnej. Znakomita jej rodzina, o której opowiem w stosowny miejscu, była solidną podporą: ojciec wspierał jej działalność, sfinansował koncert z okazji trzydziestolecia twórczości akordeonisty Krzysztofa Olczaka, profesora Akademii Muzycznej.  Z profesorem z kolei założyła Gdańską Fundację Twórców i Wykonawców Muzyki Współczesnej. Współpracowała z fundacją Muzyka Świata Barbary Bieleckiej, miłośniczką muzyki  Konstantego Krzysztofa Kulki. Ojciec po prostu uwielbiał grać, często w ciągu dnia zasiadał do fortepianu. Zbierało się grono słuchaczy, wszyscy w milczeniu i zachwycie słuchali tych domowych koncertów. Melodie wypływały przez otwarte okna, przechodnie się zatrzymywali i unosili głowy, by zobaczyć, z którego dochodzi ta piękna muzyka.
Rodzinny dom rozbrzmiewał muzyką od rana do późnej nocy.  Ojciec nie mógł oddać się koncertowaniu zawodowo, gdyż podczas okupacji pracował ciężko fizycznie, co wielokrotnie uszkodziło jego dłonie, a żaden lekarz nie zajął się leczeniem ran.
Rodzina pani Justyny przeżyła wiele trudnych chwil podczas wojny. Teraz czytamy o nich jak o niezwykłych przygodach, gdyż dobrze się skończyły. Dziadek, pan Philipp, był znanym toruńskim bankierem. Na kilka dni przed pierwszym września poinformowano go w banku o dacie wybuchu wojny, został zobowiązany do absolutnego milczenia. Dotrzymał słowa, mimo że rodzinie zagrażało niebezpieczeństwo. Wyobraźmy sobie, jak musiał się czuć, patrząc na beztroskie i zachowanie wszystkich w dom. W strasznym dniu 1 września, wszyscy po prostu wsiedli do pociągu bez zabezpieczenia i bagażu.
Wagon towarowy został wypełniony workami wypchanymi banknotami. Pracownicy banku spali na tych workach podczas jazdy pociągu. Mijali oddziały polskich żołnierzy. Chłopcy  maszerowali wesoło, zadowoleni, że udają się na wojnę i będą bić wroga, którego pogonią poza granice.
Żaden w tych chłopaków nie zdawał sobie sprawy z sytuacji, nie przypuszczał, co ich czeka, z pewnością nie oni jedyni. Nastroje szybko się zmieniły. W pewnym miejscu wagon został ostrzelany, drzwi nie można było zasunąć.  Pracownicy banku kryli się za wypchanymi worami, osłaniając ramionami głowę, a kule świstały poza otwartymi drzwiami, których nie można było zasunąć.
Pilnujący skarbu otrzymali wkrótce rozkaz spalenia pieniędzy. Widzimy znowu scenę jak z filmu sensacyjnego: rząd mężczyzn niesie wypchane worki, by je wrzucić do paleniska lokomotywy.  Wkrótce pociąg minęły oddziały żołnierzy radzieckich, dość skromnie ubranych, mimo że szli na wojnę: płaszcze nie były obrębione, a plecaki zarzucone na ramiona często wisiały na sznurkach.
Rodzina dotarła na Litwę. Początkowa przychylność do Polaków, ustąpiła niechęci: nazwiska lituanizowano, zamknięto Uniwersytet im. Stefana Batorego i szkoły. Należało opuścić ten kraj. Schwytani przez Niemców, poddani upokarzającemu odwszawianiu, choć na szczęście na tym się skończyło, zostali skierowani do pracy w fabryce, tam właśnie ojciec doznał wielu urazów bezcennych dłoni pianisty. Pod koniec wojny przebywał w środowisku żołnierskim, mowa ich była naszpikowana ordynarnymi przekleństwami. Ojciec nie używał tych słów, by - jak powiedział - nie hańbić ojczystej mowy. Takiego rodzaju byli to ludzie, wysoki poziom i kultura.
Udało się powrócić do kraju. Dziadek umożliwił ojcu pani Justyny studia zagraniczne na wydziale architektury.




W kraju kilkakrotnie zmieniali miejsce zamieszkania, fundusze dziadka zapewniły im dostatnie życie. Nieszczęścia ich nie omijały, córka babci,
Zosia umarła na czerwonkę. I tu nastąpiła scena jak z filmu lub wielkiej literatury, którą znamy: matka codziennie chodziła na grób córki, nad którym czuwała, prosząc o spokój wieczny dla zmarłej.
W Krakowie zamieszkali w domu Kassernów. Muzyk mieszkał w Stanach Zjednoczonych, często przyjeżdżał do żony. Zygfryd Kassern grywał w domu, były to wspaniałe koncerty. Dziwnym trafem naprzeciwko mieszkała Halina Czerny-Stefańska, ona również ciągle grała na fortepianie. Przechodnie podnosili głowy, obracając je raz w stronę jednego okna, to znów ku drugiemu. Jakże niezwykłe to były wydarzenia. Longina Kassern pracowicie przepisywała nuty swojego męża, przypomina się scena z wielkiej literatury: żona Tołstoja przepisała jego gigantyczną powieść, i to nie jeden raz.
Ta historia ma ciąg dalszy. Po wielu latach dr Wioletta Kostka z Akademii Muzycznej w Gdańsku napisała książkę o Kassernie, wspominała w niej o mamie pani Justyny.   Dała jej nuty Sonaty Orawskiej tego muzyka, której nikt na świecie nie grał. W Studiu Koncertowym S3 w Radiu Gdańsk  Justyna Philipp zagrała tan utwór, była to światowa prapremiera. Podczas Międzynarodowego Kursu Pianistycznego we Wrocławiu zagrała po raz wtóry ten piekielnie trudny utwór. Mimo błędów amerykańskiego kopisty wykonanie było wzorcowe i godne naśladowania. Przyjechała rodzina z USA, namawiali na nagranie płyty i przysłanie, uważam, że to pani Justyna powinna otrzymać od nich płytę, jako podziękowanie. Ona zaczęła grać Lacherta.
Najpiękniejsze strony tej książki to opis dzieciństwa i młodości pani Justyny, które spędziła w Gdańsku.  Mieszkali w pięknym domu, odnowionym i urządzonym dzięki hojności i możliwościom finansowym dziadka. Szafy były pełne płyt, a w pokojach stały fortepiany i inne urządzenia muzyczne. Dom był zawsze pełen gości, do ojca przychodzili znajomi architekci, rozmawiano, mama serwował poczęstunek, ojciec zasiadał do gry, wszyscy słuchali koncertu. Ojciec zaprojektował szatę architektoniczną  na Wyspie Spichrzów. Miał wielkie serce dla kultury polskiej.
Justyna zaczęła pobierać lekcje gry na pianinie, gdy miała pięć lat. Kiedy uczyła się w szkole, nieustannie słuchała płyt. Miała genialną pamięć  muzyczną. Po wysłuchaniu płyty, wyśpiewywała nagraną na niej muzykę. Kiedy ją skończyła, prosiła ojca: "Tato, załatw mi płytę". I znowu słuchała i śpiewała aż do
wieczora. W nocy śniła się jej muzyka.
Kiedy mama zawoziła ją do szkoły, podnosiła rączki i zaczynała śpiewać, dając koncert pasażerom. Musiało to być zachwycające. Mnie bardzo by się podobało, gdybym miała szczęście jechać tym tramwajem. Wszystko, co gra, musi umieć zaśpiewać, również melodie bardzo trudnych sonat Lacherta i skompli
kowane partytury. Pamięć muzyczną ma wyćwiczoną do perfekcji. W nocy śniły się jej melodie. Przed snem wyśpiewywała płytowe wykonania Glenna Goulda czy Marty Argerich. Cóż za talent!
Wielka przygoda i przyjaźń z Piotrem Lachertem zaczęła się podczas kursu w Zakopanem w willi "Atma" w roku 1998.
Chciała nagrać 48 preludiów i fug Bacha w Radiu Gdańsk, przygotowała ten materiał na zajęcia na kursie. Zachwyciła ją muzyka Piotra Lacherta. Poprosiła o pożyczenie nut jego 12 etiud na fortepian  - Gurlitt in jazz. Chciała poczytać w domu. Dał jej w prezencie. Po powrocie do Gdańska zaproponowała  Jackowi Puchalskiemu, reżyserowi dźwięku w Radiu Gdańsk nagranie muzyki Piotra Lacherta. Współpraca pięknie się zaczęła i trwała wiele lat. Etiudy zostały nagrane na szpulowej taśmie magnetofonowej i wysłane do Włoch. Kompozytor przysłał paczkę z nutami i kazał długo studiować zapisaną muzykę. Ale to uwaga nie do pani Justyny, nagrała płytę z sonatą i pojechała na kolejny kurs. Na trzeci kurs w roku 2000 grała tylko Lacherta. Muzyka kompozytora  całkowicie nią owładnęła. Od tego czasu grała jego kompozycje..
20 lat wytężonej pracy artystki pianistki Justyny Philipp nad twórczością fortepianową i kameralną Piotra Marii Lacherta zaowocowało 37 płytami promocyjnymi, które nagrała w Studio Koncertowym S 3 Radia  Gdańsk. Justyna Philipp nie tylko sama nagrała tak wiele płyt. Rozszerzyła swoją działalność koncertową o kontakty z wielkimi artystami muzykami w Polsce i za granicą. W Osace w wydawnictwie płytowym Da Vinci ukazała się jej monograficzna płyta z muzyką właśnie Piotra Lacherta. Kompozytor był zachwycony tym nagraniem.
 
Lata 1971-1991 Piotr Lachert założyciel i dyrektor Theatre Europeen de Musique Vivante w Brukseli był spiżowym pomnikiem - reliktem innej epoki, tej lepszej, był tytanem europejskiej awangardy, prekursorem twórczej pedagogiki pianistycznej, wytwornym arystokratą słowa i muzycznej frazy, błyskotliwym erudytą o kolosalnej wiedzy, filozofem, wolnomyślicielem i czarującym rozmówcą. Wyznawał zasady absolutnej bezkompromisowości, intelektualnej uczciwości i odwagi.
"Cropelki" to miniatury fortepianowe Lacherta, dedykowane pani Justynie.
Nagrywała 20 lat w studio koncertowym Radia Gdańsk. Propagowała muzykę Piotra Lacherta, która jest motywem jej drogi artystycznej, motto przewodnim. Książką chce zachęcić do jego muzyki.
Muzyk pisał również cyklicznie artykuły do "Ruchu Muzycznego", pod wspólnym tytułem "Złote klawisze". Przybliżał postacie wielkich pianistów, legendarnych wirtuozów fortepianu.
Nauczał sławnych pianistów, miał tysiące studentów w master class na całym świecie. Tworzył muzykę dla teatrów, są na YT i innych kanałach internetowych. Pisał muzykę kameralną i solową, również dla siostry Hanny, wiolinistki, która jest członkinią Nowojorskiej Orkiestry Filharmonicznej. Ukończył Państwową Wyższą Szkołę Muzyczną w Warszawie. Miejsca jego studiów to Hanower, Bruksela, Paryż i u Marii Wiłkomirskiej. Piotr Lachert to  profesor Królewskiego Konserwatorium w Brukseli. Prowadził tam własną szkołę pianistyki. Stworzył komputerowy system komponowania muzyki Letter Music. W latach 1997- 2005 organizował Konkurs Premio Citta di Pescara."Noi pianisti", czyli skarbnica wiedzy dla młodych.
Prezydent Paweł Adamowicz cenił grę Justyny Philipp, powiedział, że przybliża muzykę tym, którzy nie mają możliwości słuchać koncertów. Umożliwia młodzieży kontakt  ze  sztuką na  co dzień.
 
 
 

niedziela, 21 sierpnia 2022

Wielki powrót do przodu


 W Gdańsku trwają Targi Książki, wydawców aż trudno policzyć, jest ich tak wielu. Pojawiła się znaczna liczba autorów. To nowe pokolenie. Jeszcze przed pandemią pracowali gdzieś tam w bibliotece, czy uczyli w szkole, a teraz już są pisarzami. Czyżby te dwa poprzednie lata nakręciły zegar czasu i zaczął chodzić dwa razy szybciej?


Oto co pisze Jacek Franco Horęzga: "Szamani Fantastyki zapraszają na Dni Fantastyki do Centrum Kultury "Zamek" w Leśnicy pod Wrocławiem, w dniach 27 i 28 sierpnia 2022. Dzięki uprzejmości Doroty B. Foryś i Marcina Halskiego, będzie można nas odwiedzić na naszym mini-stoisku, podpiętym pod stoiska Doroty i Marcina.
Wg. nieoficjalnych informacji, w sobotę stoisko odwiedzi znany, wrocławski Inquisitor - Jacek Inglot. Byś może w towarzystwie Starej Gwardii pionierów wrocławskiego Fandomu."



Książka "Chciej mnie zawsze" Jakuba Turkiewicza, oznaczona numerem dwa na liście książek do wydania, ukazała się jako pierwsza. Wydanie tej książki Franco zadedykował Maćkowi Parowskiemu, wspaniałemu redaktorowi, któremu wszyscy mamy wiele do zawdzięczenia. Dzięki niemu ukazało się w "Fantastyce" moje opowiadani "Szaman".

"Część Ciebie powraca także tu, Wielki Redaktorze i Kreatorze. Gdzie w gwiezdnym pyle Mlecznych Dróg znów wybrzmiewa odwieczne pytanie: Kim jestem? Skąd przychodzę? Dokąd zmierzam?"- Pisze Franco we wstępie do książki Jakuba Turkiewicza.

Na końcu książki została zamieszczona lista tytułów, które zostaną wydane. Moje są na siódmym i dziewiątym miejscu, co mnie cieszy. A tymczasem kupujmy na stoiskach Dni Fantastyki w Leśnicy książkę Jacka Izworskiego "Gwiezdne szczenię", "Duszę" Luizy Dobrzyńskiej, "Chciej mnie zawsze" Jakuba Turkiewicza oraz "Inquisitora" Jacka Inglota.

Na moje książki poczekamy trochę, proces wydawniczy to trudna sprawa, a póki co, będę przybliżać na blogu opowiadania, które zostaną w nich zmieszczone.

niedziela, 14 sierpnia 2022

Szczęście na końcu świata

 "Dzieci planety Ziemia" to tytuł ostatniej części trylogii Luizy Dobrzyńskiej, o których pisałam po kolei na blogu: "Dusza", "Kawalkada". Druga kończy się niebezpiecznie: Ziemia nie odpowiada, a ludzie opuścili ją i lecą kawalkadą, szukając planety, na której mają osiąść, by się uratować, gdyż ich rodzima planeta ma zostać zniszczona.



I tak panuje na niej bardzo zła sytuacja: przyroda jest niemal wytruta, stosunki społeczne okrutne. Ponieważ ludzie mają być zdrowi, eutanazja jest najlepszym środkiem do natychmiastowego eliminowania wadliwych osobników. Kobiety z niewłaściwą pulą genów otrzymują zakaz rodzenia dzieci. Nazywa się je zerówkami, toteż w całym życiu czują się jak jedno wielkie zero. Żyją samotnie i są nieszczęśliwe, nie są pełnymi ludźmi. Mogą jednak mieć androida za towarzysza życia, który jest sztuczną istotą, a nie człowiekiem, chociaż ma wiele wartościowych cech. 

Taki właśnie jest Raul, towarzysz Etty, zerówki. Obdarza ją czułością, opieką i miłością. Etta kieruje nim życzliwie i mądrze: nakłania go do uczenia się, nie ogranicza w niczym, wreszcie zwraca mu wolność. I chociaż on odpowiada, że jest wolny, dopiero po pewnym czasie rozumie wartość tego stwierdzenia. Niby to wolno mu robić wszystko, jednak po tym stwierdzeniu, usłyszanym od człowieka, pojął wartość ofiarowanej mu wolności. Androidy pomagają ludziom, wykonują ogrom pracy, lecz Raul może wybierać, czym chce się zająć i w jakim kierunku kształcić. Swoboda wyboru daje mu szczęście, nie jest niczym ograniczony, sam kieruje swoim życiem - a to właśnie jest cecha człowieka. Pokazanie drogi rozwoju tego osobnika jest wielką mądrością i wartością tej książki, warto ją przeczytać, aby to zrozumieć i wyrazić słowami. 

Podczas długiej podróży wydarza się wiele: ludzie spotykają samotny statek kosmiczny. Zbadanie go prowadzi do wielu refleksji. Udało im się wreszcie wylądować na docelowej planecie. Część załogi opuszcza statki, wielu pozostaje w pojemnikach i czeka na wybudzenie. 

Planeta ma piękną i bogatą przyrodę: drzewa, wodę i zwierzęta. Zadaniem specjalistów jest wszystko zbadać, ocenić, czy woda nadaje się do picia, a rośliny do jedzenia. Ludzie znacznie się zmieniają, zaczynają rozumieć, jak nieludzkie i okrutne prawa panowały na Ziemi. Ich psychika i dusze odzyskują wartości prawdziwego człowieczeństwa. 

Spotykają innych, decydują od razu, że nie będą im narzucać swoich praw i wartości. Dzieje się wiele, zdarzają się niesamowite sytuacje, ktoś zostaje zabity, natrafiają na cmentarz, mają szansę przeczytać dziwną księgę, walczą ze strasznym i niesamowitym potworem, który prawdopodobnie przybył w jakimś odłamku z innej galaktyki, to ciekawe i fascynujące, lecz najważniejsze są zmiany, jaki zachodzą w ludziach, one pokazują czytelnikowi wartość człowieka. 

Etta, główna bohaterka, również pozbywa się poniżającego ją stygmatu: kobieta zero. Czytelnik musi odgadnąć, co się wydarzyło i nadało jej wartość. A stało się to na końcu świata. 



niedziela, 7 sierpnia 2022

Nigdy już nie zobaczysz Ziemi

 Przeczytałam powieść Luizy Dobrzyńskiej "Dusza", mówiącej o okrutnym układzie społecznym na Ziemi oraz o androidzie, będącym towarzyszem samotnych kobiet czy mężczyzn. Gdzieś w tle przewija się motyw planowanego odlotu wybranej grupy ludzi na przygotowaną do zasiedlenia stację kosmiczną. Motyw ten jest zawieszony, wszyscy wiedzą, że wyprawa się wydarzy, jednakże daty nie podano. Wiemy jedynie, że ten odlot jest konieczny, jako że w naszą planetę uderzy olbrzymia asteroida. I trzeba będzie uciekać. 

Wkrótce po zawieszeniu postów na blogu, przeczytajcie poprzednie, doręczono mi dwie książki Luizy Dobrzyńskiej. Tomy "Kawalkada" i "Dzieci planety Ziemia" są kontynuacją  pierwszego. Mamy tych samych bohaterów i ciąg dalszy wydarzeń.  Termin odlotu nigdy nie został im ogłoszony. Wyruszyli nagle, tego się nie spodziewali. 

Mimo że należeli do wyselekcjonowanej grupy znakomitych fachowców, stabilnych emocjonalnie, odlot nie przebiegał spokojnie: musiał interweniować lekarz i podać środki uspokajające. Dowiedzieli się bowiem, że nigdy już nie zobaczą swojej macierzystej planety. 

Powinni uważać się za szczęściarzy. Nie podano im całej prawdy o uderzeniu asteroidy w Ziemię. Na naszej planecie wybuchnie kataklizm, ludzie będą musieli uciekać w pośpiechu, a nigdy nie byli w stanie wybudować wystarczającej liczby statków kosmicznych, by wszyscy mogli się na nie załadować. O miejsce na każdym z nich będą się toczyć bezwzględne walki.

W Ziemię uderzy kilkanaście obiektów kosmicznych, ich wyliczony tor przecina się z ziemską orbitą. Nadzieja, że uda się odchylić orbitę każdego z nich, jest płonna, może kilka asteroidów przeleci obok, a reszta? W naszą planetę będą walić jedna po drugiej pędzące obiekty. Każde uderzenie wywoła tsunami i wyrzuci do atmosfery takie ilości gazów i pyłu, że nastąpi jej przegrzanie, a potem ochłodzenie, jak podczas zimy postnuklearnej. W tym czasie ludzie będą się ze sobą bić o dostęp do wejścia na statek kosmiczny.

Mimo że ludzkość wiedziała o grożącym upadku asteroidy, toczyła ze sobą małe głupie wojenki, i to po kilkanaście naraz, chcąc zdobyć więcej pieniędzy, odrobinę terytorium i władzę. 

Czy kiedykolwiek słyszeliście o gwieździe Nemezis?  Tam odlecą. I nigdy już nie zobaczą Ziemi. Czy będą się oglądać?