niedziela, 26 grudnia 2021

I co z tym psem

 "Piekielny trójkąt" Gabrieli Górskiej to piekielnie trudna lektura, przynajmniej dla mnie. Kilkakrotnie odkładałam książkę, wracałam do czytania z jednego powodu: nie znoszę spraw przerwanych i bez zakończenia, cokolwiek by to było. Powieść zaczyna się zgodnie z przepisami dla autorów, w czym nie ma nic nagannego. Według tych zasad nakręcono wiele kasowych filmów amerykańskich. Nawet nasza wspaniała pani profesor Maria Janion wyraziła pochlebną opinię o takiej kompozycji filmu. 

Bohater powieści,  niejaki Kew organizuje ważną wyprawę, od której może zależeć jego życie. Zgodnie z zasadami szuka swego dawnego towarzysza, o wielkich umiejętnościach, on jednakże gdzieś się zaszył. 
Oczywiście tylko on może podołać wyzwaniom wyprawy.  Modą wielu pisarzy sf jest używanie angielskich imion czy nazwisk, czy form jakby przypominających ten język. Byłyby trudności z odmianą tego imienia: o Kewie, z Kewem. 
Po długich poszukiwaniach Kewowi udało się dotrzeć do przyjaciela, Raya. Tłumaczył Rayowi cel i wartość wyprawy, co trwało długo. Odpowiedział negatywnie na propozycję zaangażowania innego pilota: "...powiedziałem zdecydowanie, odstawiając szklankę (moje spocone palce pozostawiły wyraźny przejrzysty ślad na szkle zmatowiałym od chłodu; teraz znikał powoli.)".
Trochę wcześniej czytamy: "wyszczerzyłem zęby w uśmiechu", który był rzekomo beztroski. W bungalowie porównanym do szałasu eremity, Kew usiadł na bambusowym fotelu. Ray nalewa przyjacielowi whisky, dla siebie zmieszał cocktail. Przysiadł na brzegu stołu. Rozmowa się toczy. Ray sięga po shaker, lecz odstawia go bezmyślnie. I znowu przysiadł na brzegu stołu, domyślamy się, że musiał się z niego jednak podnieść na chwilę. "...wysoki, drażniący terkot owada wwiercał się w rozprażone powietrze. drgał nad wyschniętą ziemią; pomyślałem, że długo tego nie zniosę". Autorka lubi długie zdania, oddzielone średnikiem,  i szczegółowe opisy. 
Rozmowa się nie klei. "Tym razem cisza trwała o wiele dłużej niż wszystkie poprzednie. Siedzieliśmy bez słowa, tak nieruchomo, że jakaś jaszczurka (może ta sama, która wygrzewała się - pół godziny temu? godzinę? - w gorącym słońcu) wybiegła na środek tarasu i - niczym nie płoszona - znieruchomiała pomiędzy nami, przypłaszczona do białych, wygładzonych od częstego stąpania płyt."
Mamy tu znowu wiele znaków pisarskich, nie przelecimy tekstu, czytamy go jak na scenie. Ray wstał. Nareszcie. 
Domyślamy się, że został przekonany i weźmie udział w wyprawie na Trójkąt Bermudzki, inaczej nie byłoby dalszego ciągu powieści. Płyną statkiem "Ariadna". Kew ma dziwne doznania, ale oczywiście je odrzuca, nie analizuje ich, nie konsultuje się z nikim z załogi, książka przecież nie może się skończyć, tylko po co tu przybyli: coś się dzieje, ale jest odpychane, 
Są również wesołe wydarzenia i autorka może znowu zatrzymać akcję, stosując opis: "W ogromnej mesie, zaprojektowanej jako wspólna jadalnia dla wszystkich członków ekspedycji, kończył się właśnie lunch dla nich i pozostałych gości. Były to rodziny, przyjaciele i najbliżsi znajomi zaokrętowanych na "Ariadnie", toteż ta część przyjęcia różniła się wyraźnie atmosferą od oficjalnego cocktailu. Śmiejąc się i żartując wstawano od stołów i przechodzono do dwóch przyległych salonów: większego, nazywanego złotym od migotliwych, niby-słonecznych refleksów, którymi niezmordowana wyobraźnia projektanta kazała rozpełzać się niestrudzenie po mlecznej wykładzinie ścian i mniejszego, przypominającego wnętrza starych, drewnianych żaglowców." 
Kew jeszcze kilkakrotnie ma wrażenie, że dzieje się z nim coś dziwnego. Obok nich pojawił się na morzu stary statek. Kilku przeszło na jego pokład, by go zbadać. Kajuty wskazywały, że załoga opuściła statek w pośpiechu. Na stole pozostało jedzenie, już zepsute, na kojach odrzucone na bok koce. Usłyszeli skomlenie, udało się wyciągnąć spod koi skrajnie wychudzonego psa. 

Ktoś dał mu odżywczą tabletkę, ratując życie. Zobaczyli na zewnątrz blaski, usłyszeli hałasy, wybiegli. Wydarzenia ich wciągnęły. Nikt nie wrócił po głodnego psa. Autorka, tak dokładna w opisach, pominęła ten drobiazg. 
Czytałam dalej. Jak sądzicie, czy dotarłam do ostatniej strony?

niedziela, 19 grudnia 2021

Ukochana zdrajczyni

 Kiedy Tomasz Kołodziejczak wręczył mi egzemplarz swojej książki na jakimś zjeździe pisarzy i czytelników, byłam mile zaskoczona. Był rok 1995, tytuł książki fascynujący "Wrócę do ciebie, kacie". Myślałam, że chodzi tu o zemstę i powinno być "po ciebie", myliłam się, nie o tym ta książka, a właściwie pierwsze, tytułowe opowiadanie. 

Zaczyna się przerażająco: "Kobieta, którą kochał, powoli wstępowała na szafot". Mamy nadzieję, że nie dojdzie do pieńka, na którym ma położyć swą piękną głowę, okoloną zielonymi włosami.  Silne wrażenie robi opis postaci kata: chodził ulicami, stąpając ciężkimi podkutymi butami,   ubrany w czarną tunikę i spodnie. Miecz nosił na plecach. Srebrny pas w klamrą przecinał pierś. Miecza nie mógł nikt dotknąć. Należał wyłącznie do kata: Damiena van Dorna. 


Na Placu Sędziów miejsce egzekucji otaczały czarne bloki. Egzekucję traktowano jak święto, przychodziły tłumy, nie wpuszczano ćpunów. 
Panowała moda na wideoskóry, lecz należało je wygasić, wchodząc na plac. Egzekucja się odbyła. Piękna głowa spadła z pieńka. Opisano ścięcie w części opowiadania odnoszącym się do teraźniejszości. 

Następna część opowiadania mówi o przeszłości. Wydarzenia miały miejsce cztery lata wcześniej. Kat zrąbał  głowę Abishowi. "Wrócę po ciebie, kacie" - to były ostatnie słowa skazanego. Sześć godzin później kat popijał sobie spokojnie whisky na przyjęciu u gubernatora w towarzystwie szefa wydziału specjalnego policji i informatyka. 

Zza głowy informatyka sterczały neuroprzystawki, zwoje kabli zdobiły głowę jak duży kok. Policjant wyjął końcówkę kompa. Informatyk odwinął z głowy swój kok i wcisnął końcówkę w łącze policjanta. Czerwone plamy na czaszce informatyka pokazywały, że neurokomputer sprzężony z jego mózgiem intensywnie pracował. Prawy nadgarstek policjanta pokrywała folia ekranu. Opisy nowoczesnych urządzeń przepełniają całe opowiadanie, widać, że Autor wymyśla je z wielką inwencją. 

Z tajnej rozmowy tych trzech ważnych panów dowiadujemy się, że właśnie ścięty Abish należał do sekty Wdowców, liczących ponad dwieście lat. Wywodziła się z ziemskiej wiary w reinkarnację. Każdy z jej przedstawicieli miał wszczepiony w mózg bioelektroniczny rejestrator, zapisujący obrazy, dźwięki oraz ważne emocje  Zawartość chipa kopiowano do pamięci centralnej. Pozostała tam również jego jedna komórka. Rozmnażano ją w sztucznej macicy. Do mózgu kopiowano dane z pamięci przodków. Po trzech latach osobnik był w wieku około dwudziestu lat. Opuszczał ją i działał jako dorosły. 

Kat Damien van Dorn miał trzy lata swobodnego pięknego życia. Znalazł swą wielką miłość,dziewczynę urodziwą o nadzwyczajnej inteligencji. Lata swobody i radości mijały. Damien wraz ze swoją ukochaną wypoczywał na wyspie. Nagle urwała się komunikacja. Policja zlekceważyła problem, sądząc, że wybuchła burza cyberprzestrzenna, nie będąca niczym groźnym. Tępy policjant skupił się na obserwowaniu Abisha, który według niego przebywał w swoim pokoju i zabawiał się grami.

Abish znalazł się tuż przed zmartwiałym z przerażenia van Dornem, który ostrzegał w myśli swą ukochaną, by nie podchodziła do typa w masce. Ona jednak nie zamierzała być posłuszna. Abish zwracał się do niej z lekceważeniem, nazywając ją samicą. Wiedział, że jest bezpieczny, nie popełnił nic złego, jest prawym obywatelem. Drwił z van Dorna i jego pięknej dziewczyny. Policjanci się zatrzymali bezradni w progu, mimo że Abish zdjął maskę.

Dziewczyna stała sztywno z brzydkim grymasem na twarzy. W dłoni trzymała podłużny przedmiot. Huknął strzał. Plama krwi zaczerwieniła pierś Abisha. Miała specjalną broń, wymazała go, nigdy już nie odżyje. 

Następna scena zdarzyła się trzy miesiące później. Kat ściął głowę dziewczyny. Ona jednak powiedziała: "Wrócę do ciebie." Kim była? Czy van Dorn miał przed sobą kolejne trzy lata spokojnego życia?

Tomasz Kołodziejczak zużył w tym opowiadaniu tak wiele pomysłów nie tylko jeśli chodzi o nowoczesną technikę, ale i historie ludzi, że można by napisać porządną powieść. Osobiście nie miałam okazji na nią natrafić. A wy? 

niedziela, 12 grudnia 2021

Komandor Koenig ocala świat

 "Dira necessitas"  - przerażająca konieczność to tytuł znakomitego opowiadania Jacka Inglota, zamieszczonego w antologii sf pod tym samym tytułem. Książkę opublikowało wydawnictwo  "Almapress" w roku 1988. Żaden z pisarzy z tego tomu nie zapisał się dłużej w historii  gatunku i nie publikuje dzisiaj, jedyne autor  opowiadania pod tym strasznym tytułem. Słyszę czasem Wiktora Żwikiewicza  w Radiu Paranormalium, pisze Jacek Piekara, lecz Jacek Inglot jest na salonach literatury. Czytałam to opowiadanie wielokrotnie, jest czyste i bezbłędne, doskonałe pod każdym względem: stylu, kompozycji, budowy postaci.  

Kolejni bohaterowie opowiadania są przesłuchiwani w przestronnym pokoju o czarnych ścianach. Zajmują proste żelazne krzesło. Znajduje się tu niewiele przedmiotów. Opisy oskarżonych są oszczędne, zgodnie z zasadami protokołu: wzrost, kolor włosów, skóry i więziennego drelichu. Wszyscy rasy białej. Naprzeciwko za stołem siedzą  bardzo wiekowi Chińczycy. Na ich policzkach są wytatuowane długie szeregi cyfr. To numer typologu, według którego oznaczono wszystkich ludzi na świecie. Pytanie o numer jest   zadawane jako pierwsze. Żaden z oskarżonych nie należy do ponumerowanej ludzkości. Wszyscy byli powiązani z komandorem Koenigem i poddawali się usuwaniu tatuażu, by stać się ludźmi jak dawniej. Są przesłuchiwani przez komisję śledczą, której przewodniczy mandaryn klasy A4 Tai Ho Wang, w  sprawie o kryptonimie "Koenig", toczącej się przed Tajnym Trybunałem, Security Council of Solar Empire. 

Udaje mi się wyczuć, być może innym osobom również, energię tekstu, który czytam. Niedawno musiałam przebrnąć przez powolne i nudne opowiadania pewnej autorki. Z kolei, z książek znanego pisarza tryska zadowolenie i humor. Komandor Koenig jest silny, ma w sobie jakby kamień, nie poddaje się nigdy i nie rezygnuje z działania.  Wielka energia bije z całego opowiadania. Podczas czytania to daje siłę czytającemu. To wspaniałe odczucie. 

Gdy zaczął się konflikt, królestwem Obojga Ameryk rządził Reagan IV, pozostający w dobrych stosunkach z komandorem. Flota Koeniga zarządzała rejonem Jowisza i tam się znajdowała. Na Ziemi dokonano zamachu na władcę, jego następcą został Jaxon I. Z Ziemi dochodziły wiadomości o prześladowaniach zwolenników Koeniga.  Marynarzy wprost ze statku zabierali do komory gazowej. Wybór był oczywisty: flota komandora powinna zostać w Wolnym Państwie Jupiteranii, pod żadnym pozorem nie wracać na Ziemię. Komandor zlikwidował typolog i wprowadzał dawne demokratyczne zasady. Każdy mógł zajmować się tym, co chciał i umiał. Komandor twierdził, że Era Typologu to upadek ludzkości. Mandaryn klasy A4, prowadzący przesłuchania uważał,  że zasady Typologu są najdoskonalszym ustrojem, jaki został dany ludzkości. 

Brian Wight,  nawigator na statku dowódcy sekcji amerykańskiej floty komandora, został oskarżony za sprzeciw wobec zasad Typologu, zbrojny opór oraz  o bluźnierstwa wobec nauk Jego Świetlistości Imperatora. Grozi za to dożywotni pobyt w kopalniach Transplutona. Więzień zostaje wyprowadzony.  Dowiadujemy się, że cesarz Chin jest bezwzględnym władcą całego świata.  


Następnym przesłuchiwanym jest Henry Derek z Kornwalii. Opuścił Ziemię przed dwudziestu laty, nie było wówczas Typologu, istniała Anglia, zamieniona w Autonomiczne Królestwo Wysp Brytyjskich , wchodzących w skład Wicecesarstwa Europy. Oskarżony był dowódcą okrętu flagowego, krążownika "Avallon". Stary mandaryn wypytuje go o przebieg napadu na konwój HS 118 m, wiozący więźniów na Transplutona. 


Brak słów i metafor, by opisać wspaniałość tej bitwy. Jest tak dokładnie pokazana, że widzi się każdy manewr w przestrzeni, ataki "Cyklopów", siadanie "Krabów" na pancerzach wrogich statków powietrznych, przecinanie ich jedną salwą laserową.Ileż wiedzy, ileż fantazji i przede wszystkim logiki opisu. Najpiękniejszy i najbardziej plastyczny opis bitwy w powietrzu, jaki kiedykolwiek czytałam. 

Flota komandora wygrywała z przeciwnikiem transportującym więźniarki, wszędzie brakowało rąk do pracy. Koenig rozgromił przeciwnika, ocalało trzech ludzi z załogi: kapitan Chińczyk i jego dwaj zastępcy. Komandorowi zameldowano, że część więzienna transportowca została zdehermetyzowana  tuż przed zdobyciem sterówki z dowódcami. W ciągu sekundy zamordowano przeszło czterystu ludzi. Rozkaz wydał  Chińczyk, dowódca konwoju. Komandor kazał zatrzasnąć kask jemu dwóm zastępcom i spuścić powietrze. "Chińczyk oddychał ciężko i gwałtownie, jakby chciał uzbierać na zapas." Na próżno. 


W tej wspaniałej opowieści pojawiła się również piękna kobieta. Została uwięziona, gdyż chciała zmienić zapis w komputerze, by wyjść za ukochanego mężczyznę. Według rządów Jego Świetlistości było to poważne przestępstwo. Skazano ją na dożywotni burdel w transplutońskiej kopalni. Znalazła się wśród ocalonych więźniów. Jej uroda oszołomiła komandora. Na jej punkcie oszalał również Jacques Roux, spec od namiarów. Dla tej kobiety zdradził swego dowódcę. Komandor kazał go przykuć do fotela, by w nim siedział do końca walki z flotą Jego Świetlistości. 

Ludzie Koeniga nie wiedzieli, o co komandorowi chodzi. Nikczemny Roux nazywał go obłąkańcem. Nikt nie odgadł, jakie myśli przepływają przez genialny mózg komandora. Kiedy się naleźli w pobliżu Ceres, nie zaatakował twierdzy i broniących jej krążowników. Wysłał sześć statków, które narobiły tyle zamieszania, że Koenig zdołał się przemknąć przez kontrolowany sektor.  Komandor miał genialny plan. Wiedział, że za dwa miesiące będzie wielka opozycja Ziemia Wenus. Na linii prostej pomiędzy nimi znajdzie się przekaźnik energii dostarczanej na Ziemię i zasilającej 45 procent zapotrzebowania naszej planety. 

Roux powiedział mandarynowi, że Koenig chciał umrzeć na oczach całej ludzkości. Był pewien, że nie może zwyciężyć floty chińskiego władcy. Wielka decydująca bitwa miała się rozegrać koło przekaźnika. Komandor wystawił piętnaście jednostek, przeciwko którym szła flota cesarska, uformowana w potrójnego prostokąta. 

Obie floty parły prosto na siebie. Komandor wywalił pierwszą salwę torped prosto w przekaźnik. Jak doskonale określa Jacek Inglot przekaźnik rozbryznął się na tysiące kawałków, zaśmiecając przestrzeń pomiędzy wrogimi flotami. Komandor obrócił statki o sto osiemdziesiąt stopni i pognał ku Ziemi, wyciskając maksymalne przyspieszenie. Naprzeciwko mieli statki osłony i gęsto rozsiane satelity obronne. To nie koniec tej fascynującej walki. Koenig chciał zbombardować Pekin. Było w nim osiemdziesiąt procent Typologu. W ciągu doby diabli by wzięli całą tę segregację i typizację, razem z kolejnym Państwem Środka. Skończy się era panowania żółtków, jak pisze Autor swoim wyrazistym językiem. 

Całym impetem weszli w środek zgrupowania jednostek cesarskich, zrobiło się piekło, błyskawicznie zrąbali trzy statki komandora, ale "Avalon" przeszedł. Widzieli środkową część Chin z czerwonym kółkiem wokół Pekinu. Komandor osobiście zwolnił dźwignię, pięć białych kul, poszybowało w dół. "...nagle ekrany zalał upiorny blask atomowego wybuchu", "..usłyszeliśmy grzmot rozdzieranej atmosfery".

Roux zdradził, nazwał flotę Koeniga wystrychniętymi ma dudka głupcami. Koenig wtedy dojrzał zdradę Jacquesa Roux. "Statek szedł ostro w dół, przeciążenie rosło". Koenig wyplątał się z pasów i rzucił do drzwi sterówki, krzycząc, że musi wyciągnąć blendy z reaktora. Walczył do końca. Za drzwiami schwytali go trzej chińscy komandosi. 

Opis bitwy skończony. Mandaryn przyznał panu Roux nowy wyższy numer Typologu. A co się stało z komandorem? Dowódca z kamienia nie mógł umrzeć byle jak, skazany wyrokiem cesarza. 

Raport z przesłuchania znajdował się w archiwum. Przesłuchujący to mężczyzna lat dziewięćdziesiąt, wzrostu 155 cm, ubrany w tradycyjną chińską szatę czerwonego koloru ze złotymi lamówkami. Naprzeciwko przez drzwi wchodzi mężczyzna rasy białej, lat czterdziestu, wzrost 185 cm, ubrany w biały kosmiczny kombinezon z dystynkcjami komandora.  


niedziela, 5 grudnia 2021

Czego boją się kobiety

 Takie pytanie zadaje Eugeniusz Dębski w swoim opowiadaniu "Adaptacja", zamieszczonym w tomie "Spotkanie w przestworzach 3. Antologia młodych '80". Wykreował w nim straszną rzeczywistość o straszeniu właśnie i o strachach. Czy można się zaadaptować do takiego świata? Być może, ale straszniejszy jest ów świat dla nich rzeczywisty, w którym muszą żyć.

Clif Norton zbudził się od cichego dźwięku pękającego balonu, choć być może wcale go nie było, jedynie sygnał budzenia. Od razu sobie przypomniał wiadomość Komputera Medycznego, zawiadamiającego o konieczności skrócenia długości spania w nocy. Musiał się pospieszyć, by opuścić pokój, zanim zaczną wypompowywać z niego powietrze. Miał jedynie około dwudziestu minut na przygotowanie się do wyjścia. Musi iść do pracy, nie wolno w ciągu dnia pozostawać w domu. 

Już chciał wstać z łóżka, gdy olbrzymia betonowa płyta oderwała się od sufitu i runęła na niego. Nie poczuł bólu, była to bowiem okrutna i głupia zabawa w straszenie. Na ekranie vizora pojawiła się twarz Tiny. Dziewczyna usiłowała wybadać, czy bardzo go przestraszył jej dowcip. Zostawało już coraz mniej czasu do wyjścia, w pośpiechu strącił ze stołu "Horro Kodeks", zbiór przepisów na temat straszenia. 

Jest wiele rodzajów strachów, każdy może je wytwarzać, nawet małe dzieci, tylko nie on, nie pasuje do tej epoki. Z zamyślenia wytrącił go przeraźliwy pisk, włączono pompy usuwające powietrze z pomieszczenia, wybiegł więc w pośpiechu. W windzie rzucił się na niego olbrzymi potwór, przerażony upadł na podłogę monstrum jednakże zaczęło znikać, odezwał się śmiech Tiny. Cieszyła się, że przeraziła Clifa. 

W swoim biurze zajął się przeglądaniem wiadomości, które się znajdą w południowym wydaniu "News". Zainteresował go reportaż z rozstrzygnięcia konkursu na Fantom Roku. Zwyciężyła starsza pani i wymyślony przez nią potwór. Według Clifa nie było w nim nic nowego, ale kobieta powiedziała jedno zdanie, które zelektryzowało Clifa. 

Postanowił działać, znalazł w archiwum taśmę na temat pewnego etnografa, tak, to było to. Wziął kilka dni wolnego. Kiedy powrócił, udał się z wizytą do swej sąsiadki, która go straszyła. W ręku miał piękny bukiet kwiatów, co Tinę ogromnie zdziwiło. Przyjęła go jak miłą osobę, nie spodziewała się tej wizyty ani kwiatów.  Mimo wszystko siedziała bardzo spięta. Clif skorzystał z łazienki i ukrył coś na toaletce. 


Powrócił do swojego mieszkania i umocował na suficie mikrofon. Nie musiał długo czekać, by usłyszeć przerażający krzyk Tiny. Coś ją przeraziło. Jak myślicie, czego boją się kobiety? Co kupił podczas wolnych dni od pracy. Podpowiedział mu etnograf, podał adresy osób, które hodowały te zwierzątka, gdyż na wolności już ich nie było. 

Clifa ucieszył się, że już się nie boi fantomów i sam potrafi straszyć. Ma wiele pomysłów, wyprodukuje najokropniejsze fantomy. Wystukał kod mieszkania Tiny, zrewanżuje się, zemści. Nagle pomyślał, że Tina ma śliczne oczy.