środa, 30 grudnia 2020

Co oni zrobili z tymi dziećmi!





Udało im się uciec ze strasznego domu, dokąd zawieziono ich niemal od razu po urodzeniu. Białe automaty medyczne stwierdziły, że sieci neuronów były w wielu miejscach przerwane i nie da się ich odbudować. Te ludzkie odpadki wkładano do pojemników i pieczętowano. Pojemniki przywożono tu codziennie. Nikt nigdy go nie opuścił, dopiero tych dwoje.


Zobaczyli niebieskie szczyty gór, zieloną dolinkę, czerwone dachy białych domków miasteczka. Oczy chłopca poruszały się od przedmiotu do koloru, od kształtu do barwy. Nigdy nie widział tylu rzeczy, mózg rejestrował jak szalony tysiące doznań. Dziewczynka leżała na trawie, dotykała ustami łodyżek, odgryzła listki, jakże smakowały. Jakże się różniły od pożywienia, które rzucali im pielęgniarze. Poznawała smaki i barwy, które pędziły przez mózg.


Dobiegły ich głosy, miały tonację inną, niż kiedykolwiek słyszeli. Strażnicy i pielęgniarze odzywali się do nich z wrzaskiem, szczególnie wtedy, gdy wypili cuchnącą ciecz z butelki.

Rodziców przekonano o doskonałej opiece i terapii, jakiej podlegają ich zbierki. Większość otrzymywała urzędowe i oficjalne zawiadomienia o zgonie, przewidywanym zresztą, liczne choroby rozwijały się błyskawicznie. Całkowicie uniemożliwiały terapię.

Zawyła syrena na dachu budynku. "Moja matka oddała tu chłopca", powiedziała młoda kobieta. "Połowa rodzin z miasteczka pozbyła się wybrakowanego towaru", dodał mężczyzna. "My oddaliśmy dziewczynkę". "Dlaczego tyle się ich rodzi?", pytała kobieta.

Płuca dzieci napełniało świeże powietrze, wdychali zapachy traw łodyg ziemi, woń asfaltu i rowu przed szosą, słyszeli dźwięki przejeżdżających z rzadka aut, motory i klaksony, śpiewały ptaki. Te wszystkie doznania biegły jak szalone po ścieżkach mózgu. Dzieci rozwijały się, rosły w głąb.
Z budynku wybiegli strażnicy. Nad łąką i szosą krążył helikopter, szukający skrajnie nieprzewidywalnych osobników. Pędził samochód policyjny. Warczał motor, a mózgach dzieci wyła przerażona trąbka, waliły o siebie metalowe talerze. Z samochodu wybiegł oddział antyterrorystyczny i pędził za dziećmi w stronę gór. Nie było słychać wołania dziecka przyzywającego swoje człowieczeństwo. Już miała się otworzyć świadomość. "Jestem!" Padł strzał.




niedziela, 27 grudnia 2020

Jak wszystko stracić

 

Jak żyć, żeby wszystko mieć i nic nie robić.  W tym wspaniałym systemie ludzie niepracujący są uprzywilejowani, wszystko im się zapewnia. Pieniędzy jest tyle, że system się nimi dławi. Niewielu wie, że za dużo pieniędzy to klęska. Nikt się jednak tym nie przejmuje, bo przecież nie można było tego zmienić. I tak właśnie się zaczęło.

Szczęśliwa rodzina: rodzice i dwoje dzieci. Tak wspaniale się żyło i kto ich zniszczył? Ich własny ojciec. Za pierwszym razem mu się nie udało. Chcieli opić klęskę: usiąść przy kawie, naradzić się jak rodzina. Syn pobiegł do pralni z litrowym termosem. To pojemność o jedną dziesiątą większa, niż im wolno było jednorazowo zużyć. Pralnia to tylko symboliczne pojęcie, któż by prał odzież, przecież nie oni, DeoB. Dostawali wszystko z Działu Opieki dla Bezużytecznych. W stosie pudełek córcia wyszperała sztuczną kawę. Przepis: połowę saszetki wsypać do czterech szklanek. Mieli tylko dwie, więc…A przecież zdawała maturę z czytania ze zrozumieniem.

Ojciec chciał być człowiekiem, a nie deobe, starał się o pracę. Miał szczęśliwą rodzinę. Rodzina o obciążenie, powiedział urzędnik. Kolejne obciążenia były jeszcze bardziej dyskwalifikujące. Miał własne dzieci biologiczne, nie zaadoptował niepełnosprawnych, nie usynowił pozamałżeńskich dzieci własnej żony, bo była ślubna. Nie miał dzieci ze sztucznej macicy, wszystkie bez obciążeń genetycznych, chorób wrodzonych z własnymi czterema kończynami. Po cóż mu praca, miał przecież całą izbę dla rodziny a Dział Opieki dla Bezużytecznych zapewniał im wszystko, kilogramy jedzenia, niepotrzebnych leków, stosy odzieży i, co najważniejsze, terapię, na której psycholog im udowadniał, że nie powinni czuć się gorsi. Nie wiedzieli, że są gorsi, byli szczęśliwi, lecz gdy sprawdzili, jak ogromna jest nadprodukcja psychologów i wykształciuchów, zrozumieli potrzebę terapii.

Przybyła pracownica opieki społecznej. Ledwo weszła. Miała gigantyczną nadwagę, ale to dzięki niej dostała tę pracę. Matka się przeraziła, że sprawdzanie ich nie ominie, biurokracja była ogromna, pytania drobiazgowe. Przeglądała w myśli te wszystkie dokumenty, które musiała wypełnić. Agenci chodzili po domach i namawiali jak na telewizję, sprawa była nagląca, chodziło o to, by chapsnąć fundusze unijne, a były gigantyczne. I tak zostali deobe.  Nastąpiła reforma szkolnictwa, każdy musiał kiblować w szkole aż do szesnastki, musieli dogonić unię. Urzędniczkę zatrudniono na tym stanowisku, gdyż była tłustym potworem. Korzystała z konstytucyjnego prawa do traktowania niepełnosprawnych na równi z innymi. Otyłość jest przecież defektem genetycznym, niemożliwym do usunięcia. Cywilizowanemu społeczeństwu nie wolno nieszczęśników dyskryminować za defekty nie z ich winy.

I udało się: ojciec dostał pracę. Zarabiał dużo. Córunia stała się bardzo popularna wśród chłopaków. Kiedyś przyjęła cukierka i już nie wróciła do domu. Ojciec nie mógł znieść rozdarcia na dwie grupy społeczne. Bywał w domu coraz rzadziej, matka wciąż czekała na powrót syna. Mieli dużo pieniędzy, połowę musieli oddawać na deobe, by zachować status. I coś nam to przypomina.





czwartek, 24 grudnia 2020

Z czego zrobiony jest ogień

Wiemy, że prawa nauki są stałe i niezmienne. Są również prawdziwe, gdyż zostały udowodnione naukowo. Powstają wciąż nowe, nie ma sensu pytać o nieznane i dalekie, wystarczy chwilę poczekać i zostaną udowodnione, a świat jak zawsze będzie jasny i prosty. A jeśli dziecko zada pytanie, czy świat zawsze taki był jak teraz? Oczywiście.

 Dzieci mieszkały nad złotym, rozkołysanym morzem. Ponad ich szczęśliwą doliną świeciło różowe niebo. Jeśli chciały zobaczyć się z rówieśnikami, ustalano wizytę na następny miesiąc. Dla zabawy matka klasnęła w dłonie i krzyknęła - Transformacja: ich dom, dolina i wzgórze zamieniły się miejscami. Było pięknie, żadnych problemów, istniało tylko dziś. Matka była kiedyś w Centrum i dostała pigułkę wiedzy, stosowną do jej statusu, toteż wiedziała, że są bryły, a gdzieś w głębi straszliwy ogień i para, która umożliwiała wytwarzać wszystko, co jest im potrzebne do ich wspaniałego i stabilnego życia. Nie istnieje niepokój i niebezpieczeństwo i nie trzeba troszczyć się o czas przeszły. Zdecydowali, że powinien zostać zapomniany. Wszystko zostało ustalone.


Z czego zrobiony jest ogień? - zapytał chłopiec. I dlaczego jest niebieski - dziewczynka dodała swoje pytanie. Słońce zaczęło przygasać, zrobiło się granatowe, a potem zamieniło w punkcik lampy, a niebo stało się kopułą. Podobno niebo było czarne, a na nim wisiały miliardy błyszczących kropek, kiedyś bowiem nie istniały tak dobre programy jak teraz, mówiła matka. Produkujemy energię i klosz, który chroni przed zmarnowaniem. Wszystko trzeba oszczędzać i wydzielać. Mamusie również się produkuje i one zawsze będą mamusiami. Wyprodukowane dzieci pozostaną nimi na zawsze, taki mają status. A teraz spać dzieci, powiedziała matka. Kolor nieba zamienił się w ciemną purpurę.

Niebezpieczne pytania dotarły do urzędnika w Centrum. Przybył do pięknej doliny, choć niezupełnie, załatwił wszystko zdalnie: zwinął swój obraz sprzed biurka i rozwinął w domu kobiety w dolinie.

Było jednak za późno.  Kłopotliwe pytania dały trudne odpowiedzi. Stwierdził, że przyroda wpływa na umysł, inteligencja może się rodzić spontanicznie. Zaczął przypuszczać, że powstanie inteligencji pociąga za sobą automatyczne rodzenie się psychiki i emocji. A to jest wykluczone, stwierdził urzędnik, przeczy nie tylko nauce, ale i zdrowemu rozsądkowi.  Ale już było za późno, stwierdził ponownie.  Pojawiły się jakieś mgliste postacie, choć materia może tworzyć tylko materię, a nie tego rodzaju byty psychiczne i emocjonalne. Pojawiły się uczucia i wyobraźnia, a jego umysł wytwarzał byty duchowe. I zaczął zadawać pytania jak kiedyś w fantastycznej historii Ziemi, co było przecież niemożliwe i przeczyło nauce. Nieprawdaż?

 


wtorek, 22 grudnia 2020

Tradycyjna kolacja z pierogami w odwróconej historii

Chłopiec o imieniu Saytan droczył się z wysłannikiem cesarza. Wrzucał mu do paszczy pierogi. Za każdym razem wybijał się do skoku niby bramkarz do piłki. Wysłannik się rzucał w przeciwną stronę, nie trafiał. Kolacja była uratowana. Miała związek z tradycją i kolacją na jednorodnej Ziemi. Kiedyś, ale czas już nie istniał ani ludzie.

Saytan nienawidził ludzi, zrobili mu wielką krzywdę: narzucili na niego swoje ciężary, obarczyli go odpowiedzialnością za wszystko, z czym nie mogli sobie dać rady. Dużo przeszedł, niósł ciężar ponad siły. I będzie musiał przejść tę drogę po raz wtóry. Jeśli nie podejmie tego wyzwania, będzie rozumiał tylko strzępy rzeczywistości, będzie używał nieznanych pojęć, jak dematerializacja, będzie patrzył na niewielkie skupiska biologii, po prostu plamy na zestalonych popiołach, to wszystko, co zostało po tamtej Ziemi i po tamtym czasie. Czy ma cofnąć czas, czy musi? Saytan widział niebo i wszystkie metalowe przedmioty, jakie na nim pozostawiono. Mały srebrny punkcik na niebie poruszał się wokół swojej osi i emitował sygnały. Wydawał je od początku ich świata, czy coś było wcześniej, nie wiedzieli.


Strażnik miał nad czołem celownik świecący niby gwiazda, a w swoim ubraniu inteligentne urządzenia. Dzięki  nim poruszał się pewnie w każdym terenie, nie zważając na terytoria pokryte ciemnością, odnajdywały również drogę w odwróconej przestrzeni. Koń mógł podnieść przednie wysięgniki na powitanie, czego Saytan oczekiwał, a strażnik jednym ruchem ręki wysuwał swą szczękę, by chwytać rzucane pierogi. Matka je kleiła, ale nie była matką, tak ją nazywano tradycyjnie dla porządku. Słowo tradycja również było niezrozumiałe. Strażnik nie wierzył w dawne cywilizacje, nauka udowodniła, że nie było żadnych poprzednich cywilizacji. Zanim wyruszył ze stolicy, postrzegał świat jako formę uporządkowaną i spójną. Rzeczywistość, w której żył, nie stawiała pytań. Były same odpowiedzi. Im dalej odjeżdżał od stolicy, tym bardziej zaczynał sądzić, że są kłamstwem. Miał wypełnić rozkaz cesarza, ale chłopiec nie był nowonarodzony. 



Nagle gwiazda, która się obracała i wydzielała z siebie wąską wiązkę światła, wybuchła olbrzymim blaskiem. Całe niebo zajęła gwiazda, choć podążała z ogromną prędkością. Ziemia była jednogatunkowa, ludzie ją zamieszkiwali, to oni wyprodukowali ten zasobnik, zgromadzili w nim dane, historię i kulturę. Program wyznaczył rozpad powłoki na ten dzień właśnie  Przecież czas nie istnieje, a to dlatego, że ludzie przestali go produkować. Nastąpiło wydarzenie i to jest początek. Będą zachodziły wydarzenia, pojawi się czas. 

Chłopiec o imieniu Saytan wszedł do cebrzyka, matka polewała go wodą z cebrzyka, rósł, stał się wielki i silny. Tak silny, że uniesie wszystkie ciężary, które na niego narzucą ludzie. Sześć dni do końca świata, koniec, nowy początek.


 



niedziela, 20 grudnia 2020

Sprawdzimy się jako ludzie


Stanął na progu kabiny. Sekundę przed odlotem w kombinezonie przypominał sportowca z piłką tuż przed meczem. Ziemia była już pod nimi. Już jej nie widać. Nie mogli otrząsnąć się z szoku. Valko szeroko rozstawił nogi i skrzyżował ramiona niby samotny zawodnik przed meczem.

 

Źródło : lithub.com

Dlaczego musieli nagle uciekać z Ziemi? W stronę miasta leciały eskadry warczących maszyn. Przez rozsunięte drzwi było widać siedzących rzędem żołnierzy.  Ich twarze były ukryte za goglami, ich misja będzie krótka: wystrzelają broń, bo została zakupiona, banki dały kredyty. Slogany wisiały gotowe: ogłoszono, że wojsko wyrusza na pomoc uciskanym ludziom. Wojsko zostanie dłużej, by opanować szlaki transportu narkotyków. Będą przemycać broń, bo tak dużo jej wyprodukowano, skłócą jakieś głupie narody, interes będzie kwitł jak zawsze. Ziemia była przeludniona, planowano depopulację lub choćby pandemię, budowano sztuczne planety, trwał exodus, jednakże wybuchały konflikty i wielki pożar pochłaniał wszystko: przyszłość i nadzieję. 

Żołnierze opuścili miasto New Hong City przed dwudziestoma laty. Pozostały po nich baraki dla oficerów i pomieszczenia wypakowane tysiącami skrzynek, zajmujące  terytorium tak rozległe jak dzielnica miasta. Otworzono tu Misję. Litościwa Federacja umieściła w niej dzieci. Karmiła je szczodra jej ręka, ale wpierw wytknięty palec nakazał spalić zboże na polach. Zapewniła im dach nad głową, ale dopiero po zburzeniu ich domów. Zapewniła opiekę, protekcję i bezpieczeństwo, zabiwszy przedtem rodziców i obaliwszy rząd. Valko został przyprowadzony do Misji przed pięcioma laty.

Źródło : gameinformer.com

Teraz szedł za plecami mężczyzny. Był to długi korytarz o gładkich ścianach i czystej podłodze pokrytej lustrzanymi taflami. Dlaczego wygląda jakby go teraz zbudowano? Co pochłania dźwięk? Dokąd przesyłają obraz śledzące ich ruchliwe kamery? Kto na niego teraz patrzy? Wszystkie urządzenia, jakie dotychczas napotkał, były sprawne. Do licha, była to przecież ukryta baza wojskowa, i to precyzyjnie działająca.

Była noc i szalała burza. Niebo przecinały błyskawice, rozświetlając je na ułamek sekundy. Grzmiało. Zerwała się wichura, przyginająca palmy ku ziemi. Nadciągała tropikalna ulewa. Podczas takiej nocy do Misji przyszedł tajemniczy mężczyzna. Kim był? Na pewno nie żołnierzem, choć kartą otwierał wszystkie drzwi. Stanął na progu pokoju Valko i Arleny. Wyszli za próg, sądząc, że na chwilę, że zaraz powrócą. Arlena odłożyła czytnik ebooków. Pod łóżkiem zostały buty. Wyszli, sądząc, że powrócą.

 







piątek, 18 grudnia 2020

Tajemnica pola psi

Trzech wędrowców szło poprzez rzekomą Ziemię, szukając jej i odpowiedzi na podstawowe pytania. Mieli je przed oczami, a może wcale ich nie było. Nawet pytań.

"Nazwę to miastem - wtrącił trzeci." Był człowiekiem. Otoczyły ich barwne stwory w widmie tęczy. "To fantazmaty - powiedział człowieka", a trafność odpowiedzi zdumiała mędrców. Jechali jak we mgle, wkładając w postacie ręce aż po łokcie, człowiek pędził na koniu jak szalony. Wytknął przed sobą dwa zaostrzone palce. Barwni ludzie chwytali ich za strzemiona.

Amanda Smith, University of Cambridge
Amanda Smith, University of Cambridge

Kiedy przejechali zaporę z fantazmatów, znaleźli się w pięknej dolinie. Spotkali kobietę w chacie, która zapytała czy szukają realistycznego układu zamkniętego. Czyżby była samopowielającym się bytem? Żyła na obrzeżu wielkiego pola psi. Ostrzegła ich, że idąc dalej, natkną się na skrzynki i nie będą umieli niczego odróżnić. Na pożegnanie chciała im pomachać. Nie rozumieli. To starożytny obyczaj. Nie rozumieli. Człowiek zirytowany chciał ją zabić, ale ona była wielokrotna. Podobno tędy jeździły pociągi, ale nie uznali tego za dowód. Ostrzegła ich, że istoty o niecałkowitej materialności zostają wchłonięte.

Idąc dalej, zobaczyli postać w czarnej płachcie, jej twarz była zrobiona z kości, oczy były czarnym dziurami. Chcieli zadać jej wiele pytań, ale uznali, że nie potrafi odpowiedzieć na żadne. "Jestem odpowiedzią na wszystkie." - stwierdziła, ale zlekceważyli tę absurdalną odpowiedź.

Bryły ziemi i kępy traw spadały w czerwoną otchłań. To jest piekło, zapomniane pojęcie - powiedziała. Zaproponowała, że przeprowadzi ich na drugą stronę, nie rozumieli sensu pojęcia. To konwencja, pierwsza rzecz, która daje odpowiedź, reguła - rzekł człowiek. "Jesteś rzeczywiście uzasadnieniem i warunkiem." Mędrcy jednakże nie rozumieli.

Kiedy doszli do napisu "Dolina grozy. Wstęp tylko z dorosłymi", czarna postać rozwiała się w powietrzu. I wtedy zobaczyli skrzynki z tajemniczym napisem: "Wrzuć 5 centów".

czwartek, 17 grudnia 2020

Nie spodziewajcie się

"Dlaczego nie ujawnią, skoro wiedzą?", takie pytania wciąż zadają i sceptycy, i przekonani o istnieniu kontaktów pomiędzy Obcymi a rządami na Ziemi. Jedni pukają się w sam środek czoła, twierdząc, że gdyby istniały jakiekolwiek kontakty, to byśmy się o nich dowiedzieli tak czy siak. Grupa przeciwna wysuwa inne argumenty: zaatakują nas, powstanie ogólnoświatowa panika.

Mity i legendy mówią o bogach, którzy przybyli z nieba. Uczyli ludzi sztuk i rzemiosł, umożliwiających przetrwanie i rozwój. O bogach opowiemy sobie przy innym temacie. Ale cóż: wyuczyli nas z wielkim nakładem własnych kosztów i co dalej, co się z nimi stało? Czyżby wsiedli na swoje statki i śmignęli tylko, by opuścić Układ Słoneczny, rozwiać się w błękicie i zniknąć na zawsze?
Dokąd polecieli, dokąd dolecieli i gdzie są? Czy patrząc w puste niebo, gdzie mrugają tylko małe światełka gwiazd i przypominając sobie, ile milionów lat świetlnych, których nigdy nie pokonamy, oddziela nas od nich, powtarzamy, że kosmos jest pusty, nie odkryliśmy przecież nigdzie inteligentnego życia, no może jakieś bakterie przywiezione z Księżyca.
A jeśli istnieją olbrzymie superclustery gwiazd, a na nich megaspołeczeństwa, poziom rozwoju cywilizacyjnego których przekracza naszą wyobraźnię. Są intergalaktyczne i rozważają problemy na uniwersalną skalę. Nie jesteśmy nawet w stanie pojąć głębi czasu, kiedy to uczynili gigantyczną liczbę planet zamieszkałą. Aż dreszcz człowieka przechodzi, gdy sobie usiłuje wyobrazić tamte cywilizacje i ich technikę i kulturę.
A więc ci technicznie rozwinięci superkosmici niegdyś tyle włożyli wysiłku i pozostawili tak wielką robotę za plecami? Na tysiąclecia, na zawsze? Czy możemy przypuszczać, że ich pobyt na naszym globie i praca nad naszym rozwojem stała się przypadkiem, po prostu zabłądzili gdzieś na błotnistych wiejskich drogach kosmosu. A jeśli działali według uniwersalnego planu i - powiedzmy sobie - wręcz rutynowo. Nie eksperymentowali, lecz wypełniali punkt po punkcie i pisali sprawozdania z rezultatów.
Przypominamy sobie, że niegdyś publikowano utajnione dokumenty, dotyczące rożnych spotkań z Obcymi, zgromadzonych artefaktów i wiedzy rządów i prezydentów. Stronice tych papierów były zagryzdane na czarno, w każdej linijce wykreślono słowa. Nie mogliśmy odgadnąć, jaką treść ukrywały. Uprzednio jednak te dokumenty zostały przeczytane przez osoby na najwyższych stanowiskach w rządzie i we władzach wojskowych. Widząc u dołu strony nazwiska, jakie autoryzowały dokumenty, potwierdzały obserwacje i wyciągnięte wnioski, potraktowano je z całą powagą, a co więcej, zostały wydane stosowne rozporządzenia i podjęto działania. Może trwają do dziś. Czasami słyszy się tylko o tak zwanym czarnym budżecie, to jest funduszach na specjalne programy, które oficjalnie nie istnieją i nigdy nie zostaną wykryte ani ujawnione. Nie widać przepływu pieniędzy, nikt nie wyświetla faktur na monitorze komputera ani też nie demaskuje swoich agentów. To znowu wybuchają jakieś niby skandale o praniu brudnych pieniędzy, pochodzących z handlu narkotykami, afery jednak znikają i nikt nie jest ukarany. Czyż nie byłoby prościej, by po prostu stworzyć program naukowy. To znaczy, jaki? Wyobrażamy sobie, że na prestiżowym uniwersytecie powstanie program do kontaktów z Obcymi, referaty, doktoraty, koła naukowe studentów, publikacja wyników w naukowych periodykach. Zabawne, prawda. Nie jest to możliwe.
Ale przecież istnieją utajnione koła wywiadu i wojska. To właśnie one dysponują czarnym budżetem z brudnych źródeł. W laboratoriach, o których nikt nie wie, w bazach wojskowych, do których nikt nie ma dostępu, można przeprowadzić każde badanie, i nikt się o nim nigdy nie dowie. Studia nad kontaktami z Obcymi mogą być o wiele bardziej zaawansowane, niż sądzimy.
Pisałam już o tym, że korzystamy z technologii zdobytej od Obcych. A jeżeli osoby zaangażowane w kontakt zdają sobie dość dobrze sprawę z gigantycznych możliwości, jakie mogą stać się ich udziałem. Będą czerpać nadzwyczajne zyski z zagarniętych technologii, a może są większe możliwości. Dotyczą one długości ludzkiego życia, pozbycia się wszelkich niedomagań, by mogli stać się piękni i młodzi jak bogowie, o mózgach pojemnych jak superkomputery.
Być może z tych utajnionych dokumentów można było wysnuć wnioski o istnieniu megacywilizacji i podano warunki, które należy wypełnić, by kiedyś Ziemia została do nich dołączona i ludzkość stała się obywatelami kosmosu. No, nie cała ludzkość, tylko wybrani, którzy zostaną dopuszczeni, a teraz strzegą tej tajemnicy. Aż trudno sobie wyobrazić, że obecne rządy wyznają przed światem i przed ludem, uderzywszy się w piersi, jak przez dziesięciolecia wszystkich nas bezczelnie okłamywali. Ludzie pokazaliby wówczas wszystkie inne kłamstwa i oszustwa, które były przykrywane lub obśmiewane jako teorie spiskowe. Upadek rządów i kompromitacja, utrata wpływów i majątków byłaby większa i szybsza niż podczas jakiejkolwiek rewolucji.
A jeśli Obcy przybywają tu regularnie, monitorują rozwój swojego dzieła? Może więc kiedyś ich zobaczymy, rządy ujawnią, co wiedzą. Już się nie spodziewacie, nieprawdaż? 
 

 Zapraszam do czytania moich książek na Legimi

środa, 16 grudnia 2020

Nie dotykaj mnie!

To jest zasada świata opisanego w opowiadaniu "Zapakować w pudełko"

A świat to gigantyczne Megalopolis, miasto obejmujące świat. Nie ma niczego poza wieżowcami i wijącymi się pomiędzy nimi ulicami.

A co z przyrodą? Ona jest taka szkodliwa: krokodyle nie myją zębów, ile w nich zarazków, przełykają truciznę i rozprzestrzeniają choroby. Szkodliwe są także inne zwierzęta, choćby wilki. Teraz również myśliwi strzelają do nich i zabijają tysiącami, gdyż szkodzą lasom. A w przyszłości: "Pojawiła się tak zwana choroba wilczych kłów. (…) Kryła się w kanałach zębowych i trzeba było jej szukać, by zahamować w porę. Mogła zdziesiątkować stado i rozprzestrzenić się na całą wilczą populację. Uczeni uratowali również krokodyle przed straszną zarazą. (…) Pożerały mianowicie całe owce lub sarny. (…) Trzymały je w pysku, żując po kawałku miesiącami! Flora bakteryjna odkładająca się na zębach była zgnilizną śmierci. Zwierzęta ledwo odratowano, wstrzykując płyny dezynfekujące. Ciecz była zamknięta w milionach mikroskopijnych kuleczek."

Takie doświadczenia prowadzono w Kopule, centrum badawczym, mieszczącym się na rozległym terenie, zamieszkałym przez zwierzęta. Nie były wolne, każde miało odpowiednie pomieszczenie i było pod kontrolą. Prowadzono na nich doświadczenia.

"Krok po kroku człowiek mógł szerzyć dobrodziejstwo naukowego traktowania kolejnych gatunków zwierząt. Szczepiono miliardy ptaków, wyłapując je w specjalne sieci o bardzo małych oczkach. Mutowano owady, by omijały określone gatunki roślin. Do każdego odwłoczka pszczoły czy komara przyczepiano super zminiaturyzowany nadajnik. Informował nie tylko o miejscu pobytu konkretnego osobnika, ale również o jego zdrowiu i odporności. Stąd już tylko kilka kroków do wzięcia pod kontrolę kolejnych gatunków, wreszcie wszystkich. Nad każdym czuwali naukowcy w odpowiednich stacjach hodowli. Wszystkie zwierzęta były szczęśliwe."

Sądzicie z pewnością, że to absurd. Przecież były propozycje tworzenia sztucznych pszczół, gdyż naturalne wytruto i pojawiły się problemy z zapylaniem roślin. Jak widzicie, Drodzy Czytelnicy, początek został już zrobiony.

Najważniejszy jest rachunek ekonomiczny, czy to się opłaci.

"Samo wyprodukowanie miliardów szczepionek pchnęło do przodu przemysł chemiczno-farmaceutyczny. Powstały w dodatku laboratoria badawcze dla opracowania odpowiednich włókien do robienia sieci w celu wyłapywania owadów. Posunęła się miniaturyzacja a poza rząd nanowielkości. Na uniwersytetach uruchomiono nowe kierunki studiów. Wszyscy mieli pracę. Bez przesady, świat żył ze zwierząt jak przed tysiącami lat, lecz nie używano ich skór na futra, a jelit do skrzypiec i rybiego tłuszczu nie palono w lampkach."

Zauważyliśmy z pewnością znaczną aktualność, przynajmniej jeśli chodzi o szczepionki, one zawsze się przydają i mogą uratować ludzkość i komary.

Do centrum pewien naukowiec zaprosił nielegalnie podczas weekendu swoją znajomą. Przybyła zdesperowana, by ratować swego syna, który cierpiał na straszną chorobę: brak odporności, na jego skórze krew nie zasychała, uczeni jednak odkryli nowatorską metodę leczenia. Należało kontaktować się ze zwierzętami, dotknąć sierści, pogłaskać, w skrajnych przypadkach pozwolić polizać rękę.

Był to akt wielkiej odwagi, gdyż od pokoleń głoszono odrazę i szkodliwość zwierząt, a szczególnie płynów ustrojowych. Po dotknięciu czegokolwiek należało dezynfekować ręce specjalnym płynem. To nam coś przypomina. Panował ścisły zakaz dotykania, dotyczył szczególnie rzeczy naturalnych. Kobieta zmuszona przez pana naukowca dotknęła drąga od zagrody, doświadczyła tego po raz pierwszy w życiu.  

 Kobieta pragnęła ratować dziecko za wszelką cenę.  Chce się dla niego poświęcić i coś nam to przypomina.

Czy skłonienie jej do kontaktu z przyrodą było jedynym celem zaproszenia kobiety do czegoś w rodzaju lasu, gdzie byli sami i należało ujawniać instynkty? Naukowiec był nowoczesny, wyznawał naturnizm, ostatnio zdefiniowaną doktrynę filozoficzną. Zakładano, że człowiek miał wspólnych praprzodków ze zwierzętami. Poglądy te zdeterminowały zachowanie mężczyzny.

Powiedział, że pomoże jej, jeśli będzie grzeczna, ona jednak nie rozumie tego kolokwializmu. "- Będę grzeczna. Zrobię wszystko, co mi każesz. Po to tu przyszłam. Znowu wydał z siebie krótki odgłos, śmiech skrywający prawdziwe pragnienie."

Czy kobieta je odgadnie, widzą lwa leżące na lwicy. "Pod drzewami tańczyły kolorowe pawie, rozwijając swe szalone ogony przed skromnie stojącymi samiczkami, które pozwalały się adorować. (…) Kobietę zdumiały i zachwyciły zaloty, które widziała po raz pierwszy w życiu. (…)

Odbiegła, patrząc jak samiczka pawia stawia szybkie i małe kroczki. (…) Kobieta usłyszała za sobą szybkie kroki. Szedł za nią, wbijając obcasy w ziemię. Zaciskał wargi i wpatrywał się w jej plecy. Przyspieszyła."

"Kobieta dochodziła do kolejnej zagrody. Zobaczyła nagle, że poza barierką biegną zwierzęta. Uciekała suka, wysoka i na śmigłych nogach. Tuż za nią gnał kudłaty pies. Nie spieszył się, biegł spokojnie i pewnie."

Kobieta się obejrzała, w twarz mężczyzny była zaciekłość.

"Namiętność rui, żar i wilgoć, żółte oczy mężczyzny i niepokój w jego krokach popędziły kobietę do biegu".

Czytelnicy z pewnością wiedzą, co się wydarzy, ale czy tylko to?

 


sobota, 5 grudnia 2020

Fajnie było



Dzieciństwo było fajne, niezależnie od sytuacji politycznej. Takie się jawi we wspomnieniach dorosłych z Biskupiej Górki. Kiedy byli chłopcami, nikt im nie powiedział, że są patologią. Żyli z radością.


Jeden z nich wspomina, że na Biskupiej 4 było podwórko zamknięte z trzech stron budynkiem, wylane betonowymi płytami. Zbierała się tam często starszyzna z całej dzielnicy. Grali w banczek, hazardową grę na pieniądze. Rzucało się monetami poprzez linię, starając się trafić w banczek. Było jeszcze kilka reguł, ale zasada była jedna, trafić, zwyciężyć, zabrać.

Przy okazji wspominający zdradza funkcjonowanie mechanizmu nazywanego mężczyną. Chłopcy przed dziesiątym rokiem życia nie mieli poważania. Kręcili się wokół starszych, starając się zasłużyć ma łaskę akceptacji i dołączenie do grupy.

W czasach plemiennych odbywały się postrzyżyny i chłopiec przechodzil spod opieki matki pod rękę ojca. W późniejszych wiekach odbywały się ceremonie rycerskie i chłopiec mógł naśladować mężczyzn, przejmując ich zachowania.

Z czasów, o których mówię, pozostało tylko sedno: łączyli się z grupy, ustalali hierarchię, wybierali przywódców i grupa napadała na inną grupę. Toczyli bitwy. Wspominający opisuje uliczną bitwę z Dolnym Miastem, gdzie mieszkała liczna grupa chłopaków z ul. Toruńskiej i z przyległych. Bitwa ttoczyła się przy torowisku PKP. "Próbowali wedrzeć się na nasz. teren". Doszło do poważniejszego starcia. Biskupia Górka wystawiła armię złożoną z pięciu chłopaków, opierającą się trzydziestu. Już zdobyli tory, przeszli przez nie i wspinali się na skarpę.  Trzeba było wezwać posiłki. Wysłali młodszego: przebiegał przez podwórka i zakamarki, zwołując chłopaków. Byli solidarni, stawili się na pole bitwy w liczbie pięćdziesięciu.

Przy torach leżały  kulki rudy żelaza o fioletowo-bordowym kolorze, bardzo ciężkie. Rzucano nimi, była to niebezpieczna amunicja. Dwóch z Biskupiej Górki dostało w głowę, jeden się przewrócił.  Guzy na głowie utrzymywały się przez dziesięć dni. Wspominający jako ośmiolatek uczestniczył w bitwie w oddziale pomocniczym.

Starsi sprawowali rządy na ul. Biskupiej, Na Stoku, Mennonitów, Salwator. "Z roku na rok człowiek był bardziej akceptowany przez uliczną starszyznę" - czytam we wspomnieniach..

Mieli swój rejon między kamienicami. Na samym środku rosło kiedyś drzewo, pień tkwił jeszcze latami. Nieraz zakradali się z tyłu do szopek i komórek, które stały po obu stronach tego podwórka, i wyciągaliśmy  skarby – rzeczy dorosłym nieprzydatne. "Przedmioty pochodziły z czasów II Wojny Światowej, czy nawet z jeszcze wcześniejszego okresu, jakieś powyginane pręty z napisami w gotyku. Z dzisiejszego punktu widzenia powiedziałbym, że to były dosłownie skarby dla zbieraczy, przedmioty o dużej wartości materialnej, które my, wtedy jako malcy, wyrzucaliśmy".

Korzystam ze wspomnień, pisząc powieść o ludziach z tej dzielnicy, ale jak potraktowałam fakty? Jest chłopiec, który znalazł coś cennego, ale zna już słowo patologia. Postanawia, że on wszystkim pokaże, kim jest. Dzielnica zamarła.