niedziela, 14 marca 2021

Skutki tolerancji i sznurek kamyków


Polka, o imieniu Eliza, mieszkająca w Londynie, wyznawała zasadę tolerancji, szanowała wszystkich ludzi oraz ich obyczaje i wierzenia. Nie protestowała, gdy młodzi mężczyźni o ciemniejszym kolorze skóry modlili się głośno każdego wieczoru, śpiewając religijne, jak sądziła, pieśni, wystukując ich rytm na bębnie. Okoliczni mieszkańcy również wytrzymywali tę zaciekłość religijną, lecz punktualnie o godzinie 22. ktoś wołał: Shall up! czyli zamknąć się, melodia cichła jak odcięta nożem. 

W swojej tolerancyjnej postawie posuwała się nawet do tego, by na schodach prowadzić z mężczyznami rozmowy na temat ich kultury. Te mądre pogawędki odczytywali zupełnie inaczej. Kiedy jej zaproponowali, by poszła z nimi na górę, zrozumiała ich wielkie zainteresowanie kulturą, którą im wykładała. 

Pewnego ranka zauważyła, jak dwaj z nich wchodzą przez główne drzwi, wlokąc ze sobą kolegę, krew spływała po jego piersi, aż na podłogę. Szybko się odwróciła i pobiegła do swego pokoju. Czy zauważyła, czym się zajmowała? Codziennie brała listy, które listonosz wsunął przez szczelinę w drzwiach i układała je na stole stojącym w korytarzu. Segregowała listy i pocztówki, układając je zgodnie z nazwiskami i numerami pokoi. Czasami, czytając nazwisko, zerknęła na treść. Życzenia były banalne: pozdrowienia dla seniorki rodu na urodziny, zapowiedź fajerwerków na uroczystości, zapowiedź większej paczki. Dziwiła się, że przychodzą z całego świata, jakże liczną musieli mieć rodzinę ci zwyczajni muzułmańscy młodzieńcy, jak wciąż zacieśniali kontakty na całym świecie.Układała listy z prywatnych powodów: kiedyś dostała ich tysiąc od chłopca, którego kochała. Przestał pisać, pozostała obsesja układania listów. 


Tego feralnego dnia, zauważyła, że jeden z chłopaków zawiesił na klamce jej pokoju rzemyk, na który były nanizane kamienie półszlachetne, różnego koloru i kształtu. Przesuwała je zamyślona w różne strony, nagle skojarzyła, że ich liczba równa się liczbie mężczyzn, którzy śpiewali religijne pieśni. Do nich właśnie przesyłano listy i pocztówki z całego świata. Zadrżała z przerażenia, spakowała się szybko i popędziła na lotnisko Heathrow, by odlecieć do kraju. Miała kilka godzin do odlotu samolotu. Stała spokojnie w holu. Nie wiedziała, że ktoś ją obserwuje, nie spodziewała się, kto ku niej biegnie i w jakim celu. Czyżby to był on? 




środa, 10 marca 2021

Niesamowity spisek


Stała w holu lotniska Heathrow. Wyglądała skromnie i zwyczajnie. Czekała na samolot. Nie  miała pojęcia, ile osób ją właśnie obserwuje. Nie zdawała sobie sprawy, jak wielki i groźny wir właśnie wokół niej się zakręca. Myślała, że po prostu wraca do kraju. Czyżby to  miała się okazać ucieczka gigant przez całą Europę?


"-Patrz, to ona!" - zauważyła ją kobieta o imieniu Mildred. Była na usługach ważnego typa. Wraz z mężem, Jamesem zrobiliby dla niego wszystko, gdyż za robotę dostawali znaczącą kasę. Dał im jednak zlecenie, które ich załamało. Już sądzili, że nie podołają, a wtedy z nimi koniec: worek z kamieniem i do wody.   Para cwaniaków wyglądała jak typowi Anglicy, nikt by sobie ich nie przypomniał, nawet gdyby się o nich otarł. W tego rodzaju działalności trzeba być mistrzem kamuflażu. W dodatku na lotnisku chcieli załatwić jeszcze osobisty biznes: obrobić stoisko z biżuterią. Zauważyli bowiem, że sprzedawczyni jest otyła i gapowata, łatwo będzie odwrócić jej uwagę. Mistrzem w takich akcjach był James, z kolei Mildred sprytnie zgarniała biżuterię z lady. 


"Śledzili ją od kilku tygodni. Chodzili tam, gdzie podobno lubiła bywać. Tropili dzień i noc. Nie mieli szczęścia, wciąż się im wymykała. I nagle tego poranka."

James chciał wyjąc gazetę z kosza, ale w tej samej chwili sprzątaczka chciała go opróżnić. Co zrobić z upartą porządnicką. Pozostawało tylko wykręcić jej nadgarstek. Czy wiadomość w gazecie była tak cenna?

Uciekinierka, kobieta z Polski podeszła do kiosku, by kupić gazetę. Przeglądała z wprawą, wiedziała, na której stronie wydrukowano tematyczne artykuły, widać, że gazety były jej codzienną lekturą. Nagle natknęła się na pewien tekst i na twarzy odbiło się przerażenie. Mimo to wrzuciła gazetę do kosza.

I nagle, stało się: "To jest on!" Zauważyła mężczyznę i on ją spostrzegł. Idzie ku niej. Napisał do niej


tysiąc listów. Ich wielka miłość trwała tysiąc dni. Każdy list zaczynał się od słów: "Kochana moja!" Chłopak pisał niemal kaligraficznie, jak pod linijkę. Mężczyzna twierdzi, że wcale jej nie zna. Nigdy nie pisał do niej listów, zresztą gryzmoli jak kura pazurem. Dlaczego właśnie przybył na lotnisko. Czyżby chciał ją aresztować? Czy uda się jej uciec? Jakże ciężko jest uciekać od swojej największej miłości.