"Piekielny trójkąt" Gabrieli Górskiej to piekielnie trudna lektura, przynajmniej dla mnie. Kilkakrotnie odkładałam książkę, wracałam do czytania z jednego powodu: nie znoszę spraw przerwanych i bez zakończenia, cokolwiek by to było. Powieść zaczyna się zgodnie z przepisami dla autorów, w czym nie ma nic nagannego. Według tych zasad nakręcono wiele kasowych filmów amerykańskich. Nawet nasza wspaniała pani profesor Maria Janion wyraziła pochlebną opinię o takiej kompozycji filmu.
Bohater powieści, niejaki Kew organizuje ważną wyprawę, od której może zależeć jego życie. Zgodnie z zasadami szuka swego dawnego towarzysza, o wielkich umiejętnościach, on jednakże gdzieś się zaszył.
Oczywiście tylko on może podołać wyzwaniom wyprawy. Modą wielu pisarzy sf jest używanie angielskich imion czy nazwisk, czy form jakby przypominających ten język. Byłyby trudności z odmianą tego imienia: o Kewie, z Kewem.
Po długich poszukiwaniach Kewowi udało się dotrzeć do przyjaciela, Raya. Tłumaczył Rayowi cel i wartość wyprawy, co trwało długo. Odpowiedział negatywnie na propozycję zaangażowania innego pilota: "...powiedziałem zdecydowanie, odstawiając szklankę (moje spocone palce pozostawiły wyraźny przejrzysty ślad na szkle zmatowiałym od chłodu; teraz znikał powoli.)".
Trochę wcześniej czytamy: "wyszczerzyłem zęby w uśmiechu", który był rzekomo beztroski. W bungalowie porównanym do szałasu eremity, Kew usiadł na bambusowym fotelu. Ray nalewa przyjacielowi whisky, dla siebie zmieszał cocktail. Przysiadł na brzegu stołu. Rozmowa się toczy. Ray sięga po shaker, lecz odstawia go bezmyślnie. I znowu przysiadł na brzegu stołu, domyślamy się, że musiał się z niego jednak podnieść na chwilę. "...wysoki, drażniący terkot owada wwiercał się w rozprażone powietrze. drgał nad wyschniętą ziemią; pomyślałem, że długo tego nie zniosę". Autorka lubi długie zdania, oddzielone średnikiem, i szczegółowe opisy.
Rozmowa się nie klei. "Tym razem cisza trwała o wiele dłużej niż wszystkie poprzednie. Siedzieliśmy bez słowa, tak nieruchomo, że jakaś jaszczurka (może ta sama, która wygrzewała się - pół godziny temu? godzinę? - w gorącym słońcu) wybiegła na środek tarasu i - niczym nie płoszona - znieruchomiała pomiędzy nami, przypłaszczona do białych, wygładzonych od częstego stąpania płyt."
Mamy tu znowu wiele znaków pisarskich, nie przelecimy tekstu, czytamy go jak na scenie. Ray wstał. Nareszcie.
Domyślamy się, że został przekonany i weźmie udział w wyprawie na Trójkąt Bermudzki, inaczej nie byłoby dalszego ciągu powieści. Płyną statkiem "Ariadna". Kew ma dziwne doznania, ale oczywiście je odrzuca, nie analizuje ich, nie konsultuje się z nikim z załogi, książka przecież nie może się skończyć, tylko po co tu przybyli: coś się dzieje, ale jest odpychane,
Są również wesołe wydarzenia i autorka może znowu zatrzymać akcję, stosując opis: "W ogromnej mesie, zaprojektowanej jako wspólna jadalnia dla wszystkich członków ekspedycji, kończył się właśnie lunch dla nich i pozostałych gości. Były to rodziny, przyjaciele i najbliżsi znajomi zaokrętowanych na "Ariadnie", toteż ta część przyjęcia różniła się wyraźnie atmosferą od oficjalnego cocktailu. Śmiejąc się i żartując wstawano od stołów i przechodzono do dwóch przyległych salonów: większego, nazywanego złotym od migotliwych, niby-słonecznych refleksów, którymi niezmordowana wyobraźnia projektanta kazała rozpełzać się niestrudzenie po mlecznej wykładzinie ścian i mniejszego, przypominającego wnętrza starych, drewnianych żaglowców."
Kew jeszcze kilkakrotnie ma wrażenie, że dzieje się z nim coś dziwnego. Obok nich pojawił się na morzu stary statek. Kilku przeszło na jego pokład, by go zbadać. Kajuty wskazywały, że załoga opuściła statek w pośpiechu. Na stole pozostało jedzenie, już zepsute, na kojach odrzucone na bok koce. Usłyszeli skomlenie, udało się wyciągnąć spod koi skrajnie wychudzonego psa.
Ktoś dał mu odżywczą tabletkę, ratując życie. Zobaczyli na zewnątrz blaski, usłyszeli hałasy, wybiegli. Wydarzenia ich wciągnęły. Nikt nie wrócił po głodnego psa. Autorka, tak dokładna w opisach, pominęła ten drobiazg.
Czytałam dalej. Jak sądzicie, czy dotarłam do ostatniej strony?
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz