Chłopiec o imieniu Saytan droczył się z wysłannikiem cesarza. Wrzucał mu do paszczy pierogi. Za każdym razem wybijał się do skoku niby bramkarz do piłki. Wysłannik się rzucał w przeciwną stronę, nie trafiał. Kolacja była uratowana. Miała związek z tradycją i kolacją na jednorodnej Ziemi. Kiedyś, ale czas już nie istniał ani ludzie.
Saytan nienawidził ludzi, zrobili mu wielką krzywdę: narzucili na niego swoje ciężary, obarczyli go odpowiedzialnością za wszystko, z czym nie mogli sobie dać rady. Dużo przeszedł, niósł ciężar ponad siły. I będzie musiał przejść tę drogę po raz wtóry. Jeśli nie podejmie tego wyzwania, będzie rozumiał tylko strzępy rzeczywistości, będzie używał nieznanych pojęć, jak dematerializacja, będzie patrzył na niewielkie skupiska biologii, po prostu plamy na zestalonych popiołach, to wszystko, co zostało po tamtej Ziemi i po tamtym czasie. Czy ma cofnąć czas, czy musi? Saytan widział niebo i wszystkie metalowe przedmioty, jakie na nim pozostawiono. Mały srebrny punkcik na niebie poruszał się wokół swojej osi i emitował sygnały. Wydawał je od początku ich świata, czy coś było wcześniej, nie wiedzieli.
Strażnik miał nad czołem celownik świecący niby gwiazda, a w swoim ubraniu inteligentne urządzenia. Dzięki nim poruszał się pewnie w każdym terenie, nie zważając na terytoria pokryte ciemnością, odnajdywały również drogę w odwróconej przestrzeni. Koń mógł podnieść przednie wysięgniki na powitanie, czego Saytan oczekiwał, a strażnik jednym ruchem ręki wysuwał swą szczękę, by chwytać rzucane pierogi. Matka je kleiła, ale nie była matką, tak ją nazywano tradycyjnie dla porządku. Słowo tradycja również było niezrozumiałe. Strażnik nie wierzył w dawne cywilizacje, nauka udowodniła, że nie było żadnych poprzednich cywilizacji. Zanim wyruszył ze stolicy, postrzegał świat jako formę uporządkowaną i spójną. Rzeczywistość, w której żył, nie stawiała pytań. Były same odpowiedzi. Im dalej odjeżdżał od stolicy, tym bardziej zaczynał sądzić, że są kłamstwem. Miał wypełnić rozkaz cesarza, ale chłopiec nie był nowonarodzony.
Nagle gwiazda, która się obracała i wydzielała z siebie wąską wiązkę światła, wybuchła olbrzymim blaskiem. Całe niebo zajęła gwiazda, choć podążała z ogromną prędkością. Ziemia była jednogatunkowa, ludzie ją zamieszkiwali, to oni wyprodukowali ten zasobnik, zgromadzili w nim dane, historię i kulturę. Program wyznaczył rozpad powłoki na ten dzień właśnie Przecież czas nie istnieje, a to dlatego, że ludzie przestali go produkować. Nastąpiło wydarzenie i to jest początek. Będą zachodziły wydarzenia, pojawi się czas.
Chłopiec o imieniu Saytan wszedł do cebrzyka, matka polewała go wodą z cebrzyka, rósł, stał się wielki i silny. Tak silny, że uniesie wszystkie ciężary, które na niego narzucą ludzie. Sześć dni do końca świata, koniec, nowy początek.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz