Jak żyć, żeby wszystko mieć i nic nie robić. W tym wspaniałym systemie ludzie niepracujący są uprzywilejowani, wszystko im się zapewnia. Pieniędzy jest tyle, że system się nimi dławi. Niewielu wie, że za dużo pieniędzy to klęska. Nikt się jednak tym nie przejmuje, bo przecież nie można było tego zmienić. I tak właśnie się zaczęło.
Szczęśliwa rodzina: rodzice i dwoje dzieci. Tak wspaniale się żyło i kto ich zniszczył? Ich własny ojciec. Za pierwszym razem mu się nie udało. Chcieli opić klęskę: usiąść przy kawie, naradzić się jak rodzina. Syn pobiegł do pralni z litrowym termosem. To pojemność o jedną dziesiątą większa, niż im wolno było jednorazowo zużyć. Pralnia to tylko symboliczne pojęcie, któż by prał odzież, przecież nie oni, DeoB. Dostawali wszystko z Działu Opieki dla Bezużytecznych. W stosie pudełek córcia wyszperała sztuczną kawę. Przepis: połowę saszetki wsypać do czterech szklanek. Mieli tylko dwie, więc…A przecież zdawała maturę z czytania ze zrozumieniem.
Ojciec chciał być człowiekiem, a nie deobe, starał
się o pracę. Miał szczęśliwą rodzinę. Rodzina o obciążenie, powiedział
urzędnik. Kolejne obciążenia były jeszcze bardziej dyskwalifikujące. Miał
własne dzieci biologiczne, nie zaadoptował niepełnosprawnych, nie usynowił
pozamałżeńskich dzieci własnej żony, bo była ślubna. Nie miał dzieci ze
sztucznej macicy, wszystkie bez obciążeń genetycznych, chorób wrodzonych z
własnymi czterema kończynami. Po cóż mu praca, miał przecież całą izbę dla
rodziny a Dział Opieki dla Bezużytecznych zapewniał im wszystko, kilogramy
jedzenia, niepotrzebnych leków, stosy odzieży i, co najważniejsze, terapię, na
której psycholog im udowadniał, że nie powinni czuć się gorsi. Nie wiedzieli,
że są gorsi, byli szczęśliwi, lecz gdy sprawdzili, jak ogromna jest
nadprodukcja psychologów i wykształciuchów, zrozumieli potrzebę terapii.
Przybyła pracownica opieki społecznej. Ledwo weszła. Miała gigantyczną nadwagę, ale to dzięki niej dostała tę pracę. Matka się przeraziła, że sprawdzanie ich nie ominie, biurokracja była ogromna, pytania drobiazgowe. Przeglądała w myśli te wszystkie dokumenty, które musiała wypełnić. Agenci chodzili po domach i namawiali jak na telewizję, sprawa była nagląca, chodziło o to, by chapsnąć fundusze unijne, a były gigantyczne. I tak zostali deobe. Nastąpiła reforma szkolnictwa, każdy musiał kiblować w szkole aż do szesnastki, musieli dogonić unię. Urzędniczkę zatrudniono na tym stanowisku, gdyż była tłustym potworem. Korzystała z konstytucyjnego prawa do traktowania niepełnosprawnych na równi z innymi. Otyłość jest przecież defektem genetycznym, niemożliwym do usunięcia. Cywilizowanemu społeczeństwu nie wolno nieszczęśników dyskryminować za defekty nie z ich winy.
I udało się: ojciec dostał pracę. Zarabiał dużo.
Córunia stała się bardzo popularna wśród chłopaków. Kiedyś przyjęła cukierka i
już nie wróciła do domu. Ojciec nie mógł znieść rozdarcia na dwie grupy
społeczne. Bywał w domu coraz rzadziej, matka wciąż czekała na powrót syna.
Mieli dużo pieniędzy, połowę musieli oddawać na deobe, by zachować status. I
coś nam to przypomina.
Kojarzy mi się to z innym Pani opowiadaniem, chociaż inaczej pamiętam zakończenie. Chętnie do niego wrócę.
OdpowiedzUsuńNie pamięta pani tytułu? Jakie skojarzenia, osoby podobne, wątki, temat, problem...Sama się zastanawiam, jakie to może być opowiadanie, czy opisywałam je już na blogu? W tym tomie częsty jest u mnie wątek rodziny. A może kojarzy się pani z "Zapakować w pudełko" - matka chce ratować swoje dziecko. Zawieszę "Najpiękniejszy dzień na śmierć" też motyw matki i dziecka, ale całkiem odwrotnie.
OdpowiedzUsuń