niedziela, 27 marca 2022

Odnawianie po staremu

 Dzielnica Biskupia Górka, najstarsza w Gdańsku, z pięknymi domami, wymaga nieustannej opieki. Mieszkańcy i stowarzyszenia pilnują, by kolejna kamienica podparta drągami nie zawaliła się w gruzy. Otrzymaliśmy również pozytywną odpowiedź od władz miasta w sprawie budynku przy ulicy Biskupiej 35. Kolejny jednak fragment dzielnicy wymaga zmiany, potykamy się o niego codziennie, dosłownie - to nawierzchnia ulic. 

Wybrukowane, czyli wyłożone kostką z kamienia, wyglądają bardzo ciekawie, gdyż naturalne materiały są piękne. Jestem na to bardzo wyczulona i codziennie odwracam się z niechęcią od balustrady na mojej ulicy, której piękny kamień pokrytą jakąś mazią. 
Równa jezdnia to przede wszystkim interes kierowców samochodów.  W planach jest naprawa jezdni. Troskliwi i uważni mieszkańcy wysunęli wiele uwag, dotyczących materiałów. Wyrazili zastrzeżenie, co do ich jakości i wyglądu. Możliwość posmarowania jezdni asfaltem wzbudziła po prostu przerażenie. Jestem pewna, że do tego nie dojdzie. Otrzymaliśmy zapewnienie, że ulica zostanie pokryta porządną kostką. Będzie wyglądała jak stara, zostanie równo ułożona. 

W mojej powieści o tej dzielnicy "Królowa Salwatora" opisałam ulewę. Strugi deszczu pędziły w dół po kamieniach, podmywając je i wyrywając. Trzeba było ratować. Z pewnością wiele takich strug walących w dół podmyło kostki nawierzchni.

"Była noc, godzina druga trzydzieści, czas diabła. Czarne niebo rozdarła nagle błyskawica, zaświeciła w okna. Ludzie otwierali oczy i leżeli na wznak, nasłuchując. Wyrwani ze snu, czuli nieokreślony niepokój. Nie wiedzieli, co ich przeraża. Błyskawica znowu rozdarła czerń nieba. Zaczynali odgadywać, usiłując zebrać myśli, jeszcze uśpione. Nagle szum, równy, stały, ciągły. Oczy same się rozwarły. Zobaczyli strugi deszczu, padały z nisko wiszących chmur. Czarne kłęby skupiły się nad Biskupią Górką, ogarniały ją ze wszystkich stron.

Woda lała się wprost na szczyt góry i spływała strumykami po zboczach, rozdzielając się, by ominąć drzewa, potem łączyła się w rzekę, waliła w dół, wciąż nabierając siły. Uderzała o pnie, toczyła kamienie, wymywała jamy i wpadała w nie z chlustem i bełkotem, błyskawicznie je napełniając po krawędzie i wypływała wodospadem, by popędzić w dół, prosto na domy i ulice. Po drodze miała skarpę, usypaną górę ziemi, przyklepaną tylko łopatami, udeptaną nogami i pozbawioną drzew. Pnie wbiły się paluchami w ziemię, trzymały się jej pazurami. Chlust wody, potem silniejszy, trzy palce już na powierzchni, tylko dwa, zakrzywione, wciąż się trzymają. Teraz uderzył strumień, pień wali się głową w dół, obraca, koziołkuje, spada, sunie wraz z ziemią. To pierwsza fala.

W mieszkaniach ludzie usiedli na łóżkach. Z przerażeniem patrzyli przed siebie, ale widzieli tylko czarną ścianę. W ich uszy walił szum deszczu. Potem usłyszeli łoskoty. Zerwali się, krzycząc: "Obudźcie się!" Skoczyli na podłogę, naciągali spodnie i buty, wybiegali na schody, wołając: "Ludzie! Ratujcie!" Nogi ich dudniły w dół po schodach. Wpadali do piwnic i wybiegali z nich, trzymając w rękach łopaty, wiadra i narzędzia. Naciągali na głowy kaptury płaszczy przeciwdeszczowych i już przechodzili przez próg, na ulicę, prosto pod walące z góry strugi wody. Dołączali do nich inni, ci z dolnych domów na ulicy, mimo że mieli trochę więcej czasu, zanim do nich dotrze rwący strumień i zaleje klatki schodowe, wedrze się do piwnic, by tam się zatrzymać, stanąć i zamieniać się w czarny szlam.

Tymczasem ludzie biegli w stronę przeciwną, w górę Biskupiej. Na tle czarnego nieba i strug deszczu odcinały się ich pochylone sylwetki. Dobiegali już do skarpy. Ktoś tu pracował. Kopał rów odprowadzający strumień wody w bok, kierując ją poza skarpę. Ludzie do niego dołączyli, rów szybko się pogłębiał. Nagle woda wrzuciła do niego pień z zakrzywionymi korzeniami. Zahaczyły o brzegi wykopu, woda pchała go od spodu i przelewała się górą.

Kilku rzuciło łopaty i pochwyciło za korzenie, usiłując go wyciągnąć. Wparł się i waliła w niego woda, dodając ciężaru. Spływała ludziom po rękach, przyciskając je i odbierając siły.

Ktoś wskoczył do rowu z łopatą, by podkopywać pień. Po chwili podpłynęło pod niego więcej wody, poruszył się zadrżał i posunął nieco do przodu. Kilku wyskoczyło z rowu, by go poszerzać w tym miejscu, gdzie pień się zaklinował. Inni pchali go z drugiej strony. Ruszył powoli, ale znów się zatrzymał i zaczepił, i nagle, gdy już nie wiedzieli, co robić i podnosili ręce, by obetrzeć mokre twarze, chlusnęła wielka fala, popchnęła go, pochwyciła na grzbiet i ruszyła w dół.

Woda porwała ze sobą ziemię, która została wyrzucona na bok z wykopu. Czarna fala popłynęła w dół. Rozgarniali ją łopatami, nabierali błoto w wiadra i biegiem wylewali jak najdalej z boku, omijając ulicę.

- To na nic! - ktoś zawołał - trzeba ją skierować do kanalizacji.

- Gna wierzchem krat - zauważył ktoś inny.

- Mówiłem podczas poprzedniej burzy, że kanały są zapchane - krzyknął Michał. - Trzeba je odetkać!

- To właź tam, jak jesteś taki mądry!

Michał oparł się na łopacie.

- Kto ze mną?

Nikt nie wystąpił z grupy.

- Tchórze! - Chciał splunąć, ale przecież lał deszcz."

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz