Pracuję teraz nad powieścią "Na gołe pięści". Jest to tylko jeden z wątków. Inny, równie ważny, mówi o staraniach nad zorganizowaniem wystawy cennych obrazów. W tym właśnie celu do miasta (znacie jego nazwę) przybyła ważna zagraniczna delegacja. Tymczasem grozi skandal i kompromitacja miasta (domyślacie się jego nazwy). Motyw religijny pasuje do zbliżających się świąt.
Tam właśnie stanęła grupa porządnie ubranych
zagranicznych turystów. Przewodnik miejski z identyfikatorem na marynarce i
mikrofonem dopiętymi do kołnierza gestem ramienia zachęcał ich, by weszli do
środka. Nie reagowali, odwróceni w stronę oszklonego kiosku z dewocjonaliami,
teraz zamkniętego, patrzyli na wepchnięte pod ścianę, w ciemny kąt czerwone
plastykowe wiadro, pełne brudnej wody po zmywaniu posadzki. Sprzątaczka, oparła
o nie mopa i narzuciła na brzeg ścierkę, by wyschła.. Wiadro skupiło ich uwagę,
nie patrzyli na ceglane ostrołuki, pod którymi stało, nie spojrzeli na
perspektywę gotyckiej katedry, ale wlepiali wzrok w ścierę i brudne frędzle.
Wytknęli palce wskazujące w stronę wiadra.
Uśmiechali się, lekceważąc dyskrecję, Wymieniali między sobą uwagi, nie
zasłaniając ust. (…)
Turyści już wyjęli komórki i zrobili zdjęcia.
Dopiero wtedy, schowawszy komórki do kieszeni i torebek, podążyli za
przewodnikiem, który kroczył szybko i stanowczo. Zaciskał szczęki z
wściekłości. Grupa do niego podeszła, a on uniósłszy ramię wskazywał ołtarze,
obrazy i ozdobne kraty, opisując ich piękno, goście jednak wciąż się oglądali i
patrzyli na wiadro.
Kobieta w czarnym kapeluszu, ukryta w cieniu ławki,
wparła kolana w klęcznik, rozsunęła palce rąk i spomiędzy nich rzucała
spojrzenia na idącą grupę. Nienawidziła wszystkich, dziobała zwiedzających
kolcami swej złości, dźgała każdą osobę nożem wściekłości, drapała oglądających
zabytki żelaznymi grabiami niechęci. Zatrzymała wzrok na grupie cudzoziemców:
wysokiej kobiecie i dwóch mężczyznach. Oglądali obrazy, podziwiali
architekturę, czytali nazwiska wyrzeźbione na płytach nagrobnych, rozmawiali ze
sobą, dzieląc się wrażeniami, ale żaden się nie przeżegnał.
Obejrzała dokładnie każdego po kolei, jakby chciała
odbić sylwetki na niewidzialnej folii, a potem kierowała wzrok ma olbrzymi
obraz, stojący na środku. Patrzyła na czarne, obrośnięte kłakami postacie,
trzymające widły i spychające nimi nagie ciała w dół, w przepaść, w płomienie.
Kobieta cisnęła niewidzialną odbitkę w ogień, patrząc, jak znika, pożarta przez
ogień.
- Do piekła - szeptała - wszyscy pójdziecie do
piekła. Żar was spali.
Na jej cienkich wargach pojawił się cień uśmiechu.
(…)
Przewodnik powiódł zwiedzających do następnego
ołtarza, otoczonego złotą kratą i stanąwszy do niego plecami, opowiadał o
cennych detalach, wymieniając nazwiska artystów. Goście słuchali nieuważnie, w
pół słowa odwrócili się i poszli ku wyjściu, stukając obcasami po kaflach
posadzki. Idąc, deptali po płytach nagrobków i gotyckich literach nazwisk,
pochowanych tam dostojników, którzy tworzyli historię miasta i kraju.
Kobieta w kapeluszu rzucała znowu naganne
spojrzenia na każdego z nich i po kolei kierowała wzrok na wielki obraz z
płomieniami, a jej usta poruszały się, powtarzając słowa litanii za zmarłych,
którzy spłoną w ogniu.
Idący za grupą przewodnik pochylił głowę i
zasłoniwszy ręką usta, powiedział kilka gniewnych słów do komórki, jego oczy
obracały się ze złością. Zanim dotarł do drzwi, goście stanęli na brukowanym
placu przed wejściem. Zobaczywszy, że przewodnik już się zbliża, podeszli do
krawężnika i spoglądali w stronę, z której miał nadjechać ich samochód.
Zza bryły budynku wybiegła roztargana sprzątaczka.
Z wściekłością na twarzy wbiegła do kościoła, pochwyciła wiadro za rączkę, szarpnęła
mopa, oparła go o ścianę, rzuciła na niego ścierkę i dźwigając wiadro, wyszła
na ulicę. Jednym chlustem wylała wodę na jezdnię przy krawężniku, tuż za
stojącymi gośćmi, którzy obejrzawszy się, odskoczyli, by brudna woda nie
ochlapała ich eleganckich butów.
Sprzątaczka, dyndając lekkim już wiadrem, skręciła
poza mur katedry, chwytając po drodze mopa i ścierkę i znikła za załomem. Na
środku chodnika stał przewodnik, czerwony na twarzy, z zaciśniętymi pięściami,
wbitymi w kieszenie spodni. Nadjechał samochód z obcą rejestracją i trójka
zagranicznych gości rozsiadła się w jego wnętrzu na fotelach obitych skórą.
Nikt się nie obejrzał ani na katedrę, ani na przewodnika, który nie ruszył się
z miejsca. Dopiero kiedy goście odjechali, wyjął komórkę, wybrał numer i zaczął
mówić bardzo szybko. Starał się wyprzedzić wydarzenia i nie dopuścić do
międzynarodowego skandalu, ale już się zaczęło. I biegło w ciemności,
rozglądając się wielkimi oczami na boki, przerażone.
A dlaczego na obrazku są kobiety? Czyżby to one biły się na gołe pięści?
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz