Polka, o imieniu Eliza, mieszkająca w Londynie, wyznawała zasadę tolerancji, szanowała wszystkich ludzi oraz ich obyczaje i wierzenia. Nie protestowała, gdy młodzi mężczyźni o ciemniejszym kolorze skóry modlili się głośno każdego wieczoru, śpiewając religijne, jak sądziła, pieśni, wystukując ich rytm na bębnie. Okoliczni mieszkańcy również wytrzymywali tę zaciekłość religijną, lecz punktualnie o godzinie 22. ktoś wołał: Shall up! czyli zamknąć się, melodia cichła jak odcięta nożem.
W swojej tolerancyjnej postawie posuwała się nawet do tego, by na schodach prowadzić z mężczyznami rozmowy na temat ich kultury. Te mądre pogawędki odczytywali zupełnie inaczej. Kiedy jej zaproponowali, by poszła z nimi na górę, zrozumiała ich wielkie zainteresowanie kulturą, którą im wykładała.
Pewnego ranka zauważyła, jak dwaj z nich wchodzą przez główne drzwi, wlokąc ze sobą kolegę, krew spływała po jego piersi, aż na podłogę. Szybko się odwróciła i pobiegła do swego pokoju. Czy zauważyła, czym się zajmowała? Codziennie brała listy, które listonosz wsunął przez szczelinę w drzwiach i układała je na stole stojącym w korytarzu. Segregowała listy i pocztówki, układając je zgodnie z nazwiskami i numerami pokoi. Czasami, czytając nazwisko, zerknęła na treść. Życzenia były banalne: pozdrowienia dla seniorki rodu na urodziny, zapowiedź fajerwerków na uroczystości, zapowiedź większej paczki. Dziwiła się, że przychodzą z całego świata, jakże liczną musieli mieć rodzinę ci zwyczajni muzułmańscy młodzieńcy, jak wciąż zacieśniali kontakty na całym świecie.Układała listy z prywatnych powodów: kiedyś dostała ich tysiąc od chłopca, którego kochała. Przestał pisać, pozostała obsesja układania listów.
Tego feralnego dnia, zauważyła, że jeden z chłopaków zawiesił na klamce jej pokoju rzemyk, na który były nanizane kamienie półszlachetne, różnego koloru i kształtu. Przesuwała je zamyślona w różne strony, nagle skojarzyła, że ich liczba równa się liczbie mężczyzn, którzy śpiewali religijne pieśni. Do nich właśnie przesyłano listy i pocztówki z całego świata. Zadrżała z przerażenia, spakowała się szybko i popędziła na lotnisko Heathrow, by odlecieć do kraju. Miała kilka godzin do odlotu samolotu. Stała spokojnie w holu. Nie wiedziała, że ktoś ją obserwuje, nie spodziewała się, kto ku niej biegnie i w jakim celu. Czyżby to był on?
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz