Zwykle krzesła, aż zbytnio, a przecież stały w gabinecie generała Rameya w Fort Worth. Na oparciu pięć szczebelków. Krzesła podsunięte pod ścianę. Z tyłu kaloryfery pod oknem. Na jednym zdjęciu generał demonstruje balon meteorologiczny. Na drugim, takim samym krześle, tyle że później, Jesse Marcel również robi nas w balona.
Jest 8 lipca 1947 roku. Reporter miejscowej gazety James
Bond Jonhson robi na zlecenie redaktora naczelnego dwa zdjęcia w gabinecie
generała Rameya w Forcie Worth. Polecono mu sfotografować szczątki obiektu,
który runął z nieba i się rozbił. Dziennikarz spodziewał się, że zostanie
zaprowadzony do hangaru. Zaproszono go do gabinetu generała. Był ubrany w
wyjściowy mundur i miał czapkę na głowie. Czyżby się spodziewał wizyty bardzo
ważnej osoby? Niemal nie zwrócił uwagi na dziennikarza robiącego zdjęcie.
Odwrócił głowę. Ma zmartwioną twarz i nieobecny wyraz oczu. Prawą ręką nieco
przysłania usta. W lewej, wyprostowanej, trzyma zmiętą kartkę. Co jest na niej
napisane? Zdjęcie fascynuje mnie od lat.
W poprzedzających dniach generał Ramey przekazywał do prasy
wiadomości o tym, że latający spodek został przetransportowany samolotem do
centrum badań w bazie Wright Field. Pozostałości obiektu otrzymał z Roswell Army
Air Base. Transportem zajmowały się trzy bazy lotnicze, tymczasem w jego
gabinecie pokazano dziennikarzowi sflaczały balon meteorologiczny, ważący sto
gramów, opary na kijku. Czy ludzie łyknęli tę bujdę?
Dan Wilmot wraz z żoną obserwował 2 lipca o godz. 22
tajemniczy obiekt. Coś spadło na farmie Brazela w Willpoint. Właściciel
zawiadomił szeryfa, ten pchnął wiadomość w górę. Nadszedł 8 lipca. Był to dzień
gorący w wydarzenie, wszyscy musieli biegać jak szaleni, żeby się zmieścić w
czasie. Do prasy podano wiadomość tej treści: "Pogłoski o latających
spodkach stały się prawdą, kiedy to oficer wywiadu z 509 Oddziału Bombowego z
Roswell Army Airfield zabezpieczył szczątki, które spadły na farmę w poprzednim
tygodniu".
Oficerem był Jesse Marcel. Załadował pozostałości na B-29, by
pokruszone kawałki jakiegoś obiektu dotarły do Wright Patterson Air Force Base
w Dayton Ohio, gdyż tam mieści się FTD - Foreign Technology Division - Wydział
Obcych Technologii.
Bystry dziennikarz miejscowej gazety McBoyle dotarł na
miejsce kraksy wyprzedzając wszystkich. Od niego pochodzi informacja o małych
ludzikach, na które się tam natknął. Nie można jej było potwierdzić, gdyż nagle
zachowanie władz zmieniło się o sto osiemdziesiąt stopni. Rozmowa telefoniczna
McBoyle'a została przerwana w pół słowa. Słyszano w tle, jak się kimś spierał. Radio, które na żywo podawało
jego sensacyjną relację, otrzymało pisemną wiadomość: "Przerwać
transmisję. Powtarzam: natychmiast przerwać transmisję. National Security
Agency". Relację urwano. Stacja radiowa KGFL z Nowego Meksyku otrzymała
telefon z zagrożeniem, że zostanie cofnięta licencja, jeśli nie przerwą nadawania
wiadomości o zbieraniu pozostałości po obiekcie. Mówiono o znalezieniu metalu o
nieznanych właściwości. Informacja o małych ludziach została potwierdzona przez
pilota z B-29 oraz przez pielęgniarkę z bazy. Mnie ich świadectwa nie
przekonują.
Marcel nie dotarł do Wright Patterson. Samolot zatrzymał się
w Fort Worth w Teksasie. Tam właśnie spotkał się z prasą i podał wiadomość o
balonie. Zrobiono mu zdjęcie. Kuca przed krzesłem, trzymając w obu rękach jakąś
tkaninę, która jest pewnie pozostałością balonu. Patrzy się w górę na kogoś
stojącego po lewej stronie. Mnie dziwi jednak krzesło za jego plecami: jest
identyczne jak to, na którym siedzi generał Ramey, obok niego dwa z takimi
samymi szczebelkami, po lewej stronie okno, a pod nimi kaloryfery. W tym samym
gabinecie pozowali reporterom po kolei generał i oficer wywiadu Marcel.
Mówi się również, że Marcel przyniósł jakieś fragmenty
obiektu do domu i pokazywał swojemu synowi. Byłaby to skrajna
nieodpowiedzialność. Nieznane przedmioty mogłyby stanowić zagrożenie dla
dziecka. Nie sądzę, że Marcel to zrobił. Trudno mi uwierzyć, że oficer wywiadu,
będący pod taką presją, zbiera fragmenty obiektu z ziemi i wkłada je sobie do
kieszeni. Czy to możliwe i prawdopodobne, że powróciwszy do domu po
konferencji, na której musiał kłamać, wiedząc, że najwyższe władze nalegają na
zachowanie ścisłej tajemnicy, powołując się na bezpieczeństwo narodowe,
opowiedział dziecku o tym, co robił na służbie, o czym nie wolno mu było nawet
puścić pary z ust. Jednocześnie mówi się, że był tak wielkim służbistą i tak
solidnie strzegł tajemnicy, że nawet po kilkudziesięciu latach nie chciał nic mówić na ten temat. Podkreśla
się bardzo jego uczciwość i prawość, tymczasem powiedział: "Wiesz, synku,
tatuś pakował szczątki UFO do samolotu, ale to tajemnica, masz, pobaw się tym
kawałkiem metalu, on się zgina i sam odgina". Określenie pamięć kształtu
jeszcze nie istniało.
Co więc dostali do zbadania uczeni cywilni i wojskowi z FTD?
Było to tak sensacyjne, że w ciągu kilku minut zmieniono informację. Marcel nie
dociera do Wright Patterson, wraca do Fort Worth, gdzie odbywa się konferencja
prasowa. Generał i oficer wywiadu zostali zmuszeni do podania balonowej bzdury.
Zadaniem Marcela, było trzymać prasę z dala i ją wyciszyć.
Podobno ów spodek miał około 30 stóp. Rozbił się na drobne
kawałki, a było ich tyle, że użyto trzech samolotów. Co działo się na miejscu
upadku? Mówi o tym kartka papieru, którą Ramey zgniótł i trzymał w ręku, gdy
odbywała się konferencja prasowa. Dlaczego jej nie odłożyć na biurko? Wszystko
odbywało się w szalonym pośpiechu. Bez wątpienia wyciągnął kartkę z dalekopisu
w chwili, gdy już wchodzili dziennikarze. Przeczytał ją, zgniótł i trzymał w
ręku, pozując do zdjęcia i spoglądając gdzieś nieobecnym wzrokiem, zastanawiając
się, jak rozegrać tę partię.
Zasłona dymna przy użyciu UFO, tak dotychczas użyteczna i
skuteczna, okazała się konieczna do wymazania. O czym mówi telegram trzymany
przez Rameya? O ściąganiu dodatkowych oddziałów wojska i przekazaniu ofiar do
pewnej miejscowości. Czyżby wojsko było potrzebne do pokonania kilku
humanoidalnych istot o wzroście dziecka? A jeśli nie, to do czego byli
potrzebni żołnierze i kto zginął? Sprawa była o wiele poważniejsza. Z tego też
powodu nadal zezwala się nam sądzić, że był to latający talerz, który się
rozbił i kilku delikatnych humanoidów.
Myślę, że ukrywano coś znacznie ciekawszego. Po wojnie
rozpędzona gospodarka amerykańska realizowała nowatorskie i wyprzedzające epokę
programy technologiczne. Czas naglił, trwał wyścig z ZSRR. W National Air and
Space Museum możemy podziwiać czarny samolot, o lśniącej powierzchni i wąskim,
obłym kształcie. W roku 1954 ogłoszono specyfikację maszyny. Cztery lata
później firma North American opracowała samolot.
To wydaje się późno w stosunku do wydarzenia w Roswell.
Proszę zwrócić uwagę, że samolot miał nazwę X-15. Był to więc piętnasty z kolei
wypuszczony egzemplarz. Ile czasu potrzeba, by wyprodukować samolot o
nowatorskiej technologii, począwszy od planu, narysowanego na papierze. Czy pierwszy,
załóżmy, wypuszczono na próbny rejs właśnie w 1947 roku? Nie bez powodu
zamieściłam poprzedni wpis o obserwacji Kennetha Arnolda z 24 czerwca tego
samego roku. Arnold był pilotem i twierdził, że obserwował ziemski obiekt na
rejsie próbnym. Niekoniecznie musiał to być poprzednik X-15. Z pewnością
program budowy tego samolotu nie był jedyny, a raczej należał do jednego z
wielu.
Dlaczego nagle wygaszono wiadomość o latających spodkach,
dotychczas tak użyteczną? W szczątkach obiektu znajdowało się coś, co pod
żadnym pozorem nie powinno zostać ujawnione. Istniała realna możliwość, wręcz
pewność, ze relacji radiowej przysłuchują się nie tylko ludzie zafascynowani
mitem kosmicznych obiektów, które spadły z nieba, ale również twardo stojący na
ziemi inżynierowie, specjaliści, fachowcy, eksperci, znający się na lotnictwie,
budowie silników czy metalurgii.
Bo właśnie w tym samolocie użyto nowatorskiego materiału konstrukcyjnego, newralgiczne
elementy zostały wykonane z tytanu. A co najważniejsze, zastosowano nowy stop
Inconel-X. Jego właściwości przekraczały wszystko, co istniało: pręta nie można
było przeciąć piłą tarczową. Rozgrzewany palnikiem, topił się po przekroczeniu
pewnej temperatury, spływał i natychmiast zastygał. Wystarczyło więc, że zafascynowany reporter wykrzyczał do
mikrofonu: "Co ja tu widzę, spływający metal, który zastygł", by
eksperci z Foreign Technology Division - Wydziału Obcych Technologii,
zorientowali się w niebezpieczeństwie. A jak zareagowali przeciwnicy z drugiej
strony globu? Fascynująca wiadomość. Podskoczyli na krześle i podnieśli
słuchawkę telefonu: "Towariszcz pierwyj sekretar".
Nie interesowały ich małe ludziki.
Generał Ramey przeczytał wiadomość o ofiarach. Trzymając
kartkę, spoglądał zgnębiony przed siebie. Wiedział, że samolot był pilotowany
przez ludzi, ilu zginęło?
W roku 1995 odgrzano temat ciał kosmitów z Roswell. Pojawił
się film z ich rzekomej autopsji. Ciało rozciągnięte na stole przypomina
ludzkie, czaszka nieco zniekształcona. Podejrzewam, że to dowód raczej na
odrażające programy badawcze. Tak zwane, badawcze.
Emmo, droga, niezwykła pisarko, cóż za kosmiczny, odlotowy tekst. Tak, Ty jesteś Nieziemska. Serdeczności.
OdpowiedzUsuń