Oto kolejny fragment mojej powieści "Królowa Salwatora". Stare przedmioty to dla jednych cenne artefakty przeszłości, dla innych mają wartość butelki piwa. Jedni pragną je gromadzić i eksponować w muzeum, inni chcą sprzedać albo wyrzucić na śmietnik podczas renowacji budynku. Różne postawy, która zwycięży? Czy dzielnicę da się uratować?
Latarnia stała za kasztanem na rogu ulicy Salwator. Korzenie drzewa rozsadziły płytki chodnika. Wystawały jak przykurczone palce spracowanej ręki olbrzyma. Pokruszyły się przerdzewiałe palniki, nie dochodził do nich gaz z rur ciągnących się w głębi ziemi. Rozpadły się również żarówki plecione z białego włókna. Kiedyś je zapalano, mrugały wtedy chwilę, nim blask się ustabilizował. Teraz były ślepe.
Jahyr podszedł i oparł się ramieniem o słup latarni. Rdza posypała się na ramię, Strącił okruchy pstryknięciem palców. Odstąpił o krok, obejrzał ją, podniósłszy głowę, potem obszedł wokoło, co chwilę uderzając otwartą dłonią o metalowy słup. Zatrzymał się, podszedł blisko, wparł się plecami o korpus i napiął mięśnie. Nawet nie drgnęła. Wbił się obcasami w ziemię, pchnął, skrzywił się i wyprostował plecy, zabolał go kręgosłup, potarł kręgi kostkami pięści.
Odsunął się znowu i uniósłszy głowę, zmierzył ją wzrokiem. Odpoczął chwilę, zebrał się w sobie i nabrawszy powietrza w płuca, napiął mięśnie. Wyciągnął ramiona, podparł się butem i zacisnął ręce, szarpnął, potrząsnął i ciągnął ku sobie, aż poczerwieniał na twarzy. Nie drgnęła. Wypuścił powietrze. Zmęczone ramiona same opadły. Otarł twarz i spojrzał w górę, gdzie wisiała na hakach żelazna obręcz do podtrzymywania klosza. Nie było go, strącony wybuchami bomb, roztrzaskał się o ziemię.
Poczuł klepnięcie w plecy, obrócił się: Bekon wyciągał ku niemu butelkę piwa. Pstryknięcie kapsla oderwanego zapalniczką, zabulgotało. Bekon odsunął butelkę od ust i głośno beknął, po czym dokończył picia. Butelkę wsunął za pasek. Jahyr podał mu swoją, również pustą.
- Za dwie dziewięćdziesiąt groszy kaucji - rozszerzył mokre wargi - papieros.
- I dziesięć groszy reszty - wtrącił Jahyr - na następne piwo.
Bekon otarł się ręką. - Jeśli masz dwa zeta.
- Można by zarobić. - Jahyr pochwycił trzon latarni - to kupa żelastwa. Lity metal, odlewana. - Przesunął rękoma w górę i w dół. - Przedwojenna robota. Niemiecka. Solidna.
- Tylko jak dowieźć do złomowca? - Bekon szarpnął latarnię. - Nie da rady wyrwać z ziemi. Głęboko wkopana.
Zdyszany Prucek wybiegł zza drzewa.
- Słyszeliście? - wołał, przyspieszając kroku.
Odwrócili się ku niemu z wyrazem zapytania na twarzy. Podsunął im pod oczy banknot, trzymany w ręce.
- Cała dyszka.
- Komu ukradłeś? - Bekonowi się odbiło. - Muszę się napić, bo czkawka mnie zamęczy. - Wyciągnął z kieszeni garść bilonu i patrząc na otwartą dłoń, zaczął liczyć, poruszając ustami. Po chwili skrzywił się, zamknął rękę i wsunął ją do kieszeni, wciąż poruszając palcami.
- Mięsny spod szóstki robi remont. Skuwali znad lady przedwojenne kafelki. Będą kłaść nowoczesne.
- A co ze starymi? - Jahyr wtrącił pytanie z błyskiem sprytu w oku.
- Kazali mi wynieść na śmietnik.
- Leżą tam jeszcze? - zapytał szybko cwany kolega.
- A po co to komu? - Prucek wzruszył ramionami. - Stare kafle, duże, we wzory zwierząt. Namalowane prosiaki, cielęta, krowy. Widziałem nawet koguta z piórami w ogonie, czerwone, zielone, a kolory wyraźne, jakby dziś naniesione.
- Kto w naszych czasach położyłby je w łazience? - Bekonowi odbiło się głośno.
- Teraz jest nowoczesny dizajn. - Prucek machnął lekceważąco ręką.
- Skąd ty znasz takie słowa? - Bekonowi znowu się odbiło.
- Projektant chodził z właścicielem po sklepie, bo tamten się ociągał ze skuwaniem, objaśniał, jak zaprojektować, by przyciągnąć klientów. Wielokrotnie powtórzył to słowo, to zapamiętałem.
- Najlepsza reklama to świeże mięso. - Bekon pogłaskał ręką żołądek. - Wiesz, co tam kiedyś było pod szóstką?
Odwrócili się ku niemu.
- Zaraz po wojnie jak zamknęli rzeźnię i sprzątali podwórko, to smród się rozchodził na całą ulicę. Dużo tego było. Wrzucili do dołu i przysypali ziemią. Jeszcze teraz poza budynkiem wykopują czachy, gnaty, szczęki, nawet całe łby krowie.
- Co ty mówisz, skąd?
- Prucek, co panikujesz. - Bekon wstrzymał powietrze. - Normalna rzeźnia, teraz mówią ubojnia, kwiczące świnie i krowy, zarzynane przed świtem, zapach gorącej krwi, która spływała do wanien do robienia kaszanki. Pychota.
- Idziemy. - Jahyr klepnął Prucka w plecy. - Pokazuj, gdzie je wywaliłeś. Dużo potłukłeś?
- Niewiele zostało. Co lepsze pan projektant kazał zapakować i tylnym wyjściem wynieść do samochodu.
- Za to dał ci dychę?
Prucek skinął głową.
Jahyr pacnął go w sam środek czoła. - Na matoła trafił. Nie zajarzyłeś, jaki kręci biznes? Sklepikarzowi robi projekt za kasę, wmawia mu, że starocie to śmieci, trochę każe wyrzucić, reszta dla siebie. Za darmo.
- Wykafelkuje sracz w świnie. - Bekon chciał wybuchnąć śmiechem, ale zaczął tak gwałtownie bekać, że się zadławił. Jahyr walnął go pięścią w plecy, tamten poleciał do przodu i rąbnął głową w latarnię.
- Robi się rynek na starocie. - Pochwycił Bekona za ramię, popychając go w głąb ulicy Salwator. - Pan projektant już wchodzi.
- I nas wyprzedza - domyślił się Prucek.
- Pokaż, gdzie wyrzucili te kafelki. - Jahyr znowu popchnął Bekona, a ten poleciał do przodu z rozłożonymi ramionami.
Prucek prowadził, lecz nagle się zatrzymał i stanął na wprost kolegi. Patrzył w górę, Jahyr znacznie przewyższał go wzrostem.
- A jeśli kierowniczka się dowie? Trzęsie się nad każdą starą cegłą, nie pozwala wyrwać kamieni z bruku, na których samochody łamią osie, pilnuje starych rozchwianych schodów na strych i krat w oknach do piwnicy.
Jahyr wziął się pod boki.
- I co nam zrobi? Co ona może? Oskarży nas przed Urzędem? Gdyby im zależało na tych tfu! zabytkach, nie burzyliby jednej kamienicy za drugą.
- Trzeba rozwalać budynki, bo sufity spadają ludziom na głowy. - Bekon podszedł z mądrą miną i wypiął brzuch.
- Zwlekają z remontami przez całe lata - mówił Jahyr - i już się nie opłaca, bo za drogo. - Jahyr machnął ręką z wściekłością. - Chcą zniszczyć dzielnicę.
- A gdzie się podziejemy? - chlipnął Bekon.
- Kogo to obchodzi - Jahyr wzruszył ramionami.
- My śmieci, wiatr nas rozwieje - zakończył smutnie Prucek.
- Weźmy, co się da. Sprzedamy, trochę zarobimy - Jahyr potoczył wzrokiem po budynkach - zanim pozostaną tylko fundamenty.
Kumple szli za nim, wciąż trącając się łokciami.
Latarnia pozostała obrócona ślepymi żarówkami w lewą stronę, ku kościołowi mennonitów.
Gratuluję Autorce i sobie, że dane mi było przeczytać ten znakomity tekst.
OdpowiedzUsuń