Dawno temu, czytając po angielsku książki o UFO, dziwiłam się, że "Acknowledgment" czy "Foreword" są pisane przez wojskowych z tytułami naukowymi. Informacje zapierały dech w piersiach.
Ludzie obserwowali przelatujące nad ich głowami trójkąty, łuki, okręgi. Prędkość ich przekraczała najszybsze wówczas samoloty pasażerskie, a nawet wojskowe. Chwytali za słuchawkę telefonów i dzwonili z zapytaniem. "Nie ma ruchu lotniczego w tym rejonie", słyszeli odpowiedź dyżurnego oficera. Ten jednakże przesyłał raport, gdzie mu kazano: "Wasz obiekt doświadczalny przekroczył podany punkt na mapie", tu wstawiał czas z dokładnością co do sekundy i datę. Wysłane, poszło.
Obserwacji było bardzo dużo, być może niezliczona ilość, a
raczej dokładnie zewidencjonowana przez odpowiedzialne osoby z Centrum
Dowodzenia. Fascynacja sięgała zenitu: Są, czy ich nie ma? Zaprzeczano,
zamazywano na czarno tak zwane wrażliwe dane w dokumentach.
Pojawiło się moc organizacji i obserwatorów. Rejestrowali
dane, publikowali. Zastanawiam się, co się z nimi działo, kiedy zbliżali się do
prawdy. Leonard Stringfield publikował UFO biuletyn, który docierał do wielu
miejsc w Stanach, miał zasięg krajowy. Został wyselekcjonowany więc
przez Air Force do uczestniczenia w oficjalnym systemie obserwacyjnym. Tyle że
całkowicie poza rejestracją, oficjalnie nie istniał. Otrzymał zakodowany numer
telefoniczny. Miał za zadanie przesyłać do Air Filter Center, należącym do Aid
Defense Command wszelke obserwacje. Pochodziły one z raportów policji, z
mediów i Ground Observer Corps.
Sytuacje jak z filmu sensacyjnego, a nawet bardziej
emocjonujące. Nie było wtedy komórek. Jeśli obserwacja była gorąca, pochylał
się nad słuchawką w publicznej budce telefonicznej. Podawał kod, otwierały się
przed nim tajne łącza. Szybko recytował dane, co leciało, jak wyglądało i jaką
osiągnęło prędkość. Słuchający, czerwony na twarzy z wrażenia, zapisywał. Czy
wiedział, co to było?
Cóż pozostało z tamtych fascynujących lat? Project Blue Book
i brak dowodu, że są, brak oficjalnego raportu i stwierdzenia, z czym i z kim
mamy do czynienia. I czy w ogóle.
Zastanawia mnie, dlaczego w poprzednim stuleciu, w latach od
sześćdziesiątego była tak gigantyczna ilość spotkań statków Obcych z
samolotami. Część obserwacji według mojego przekonania to były wysyłane
prototypy nowych samolotów, rakiet i innych jeszcze obiektów produkowanych na
Ziemi. Nigdy nie poznamy, ile stworzono różnych projektów, które były legalne, ani
też się nie dowiemy, które weszły do produkcji i widzimy je na lotniskach. Nie
dowiemy się, które projekty odłożono na późniejsze lata, gdyż poziom techniki
umożliwi ich budowę i wysłanie ich na kolejny próbny lot. A jeśli już teraz to
się dzieje? Potrzebny obserwator
off-record?
Wydaje mi się, że temat UFO się już ludziom przejadł. Co za dużo, to niezdrowo. Poza tym zaczęto wiązać ufologię z psychotroniką i religią, co położyło temat na łopatki. Czekam na światlejsze czasy...
OdpowiedzUsuńTak mi zeszło z odpowiedzią, bo pracuję nad powieścią i nie daję rady prowadzić jednocześnie bloga, a robię to dla przyjemności. Zachęcam pana do zaglądania do materiałów kolegów ufologów, a są to naprawdę doskonałe nazwiska i ciekawe materiały. Choćby to:
Usuńhttps://www.youtube.com/watch?v=Hnvd6SAebU4&t=2s
https://www.youtube.com/watch?v=TXugHe2i5M0
https://www.youtube.com/watch?v=GElheSYO3P0
Jeśli chodzi o związki z religią, polecam Zacharia Sitchina i jego "Schody do nieba", annunak. oczywiście. Z psychotroniką związki jasne. Może jak będę miała więcej czasu, znowu zacznę o tym pisać, zapewniam pana, że czasy są światłe, ludzie również błyskotliwi, a pan ma pewnie chwilę zniechęcenia, to pański osobisty kłopot, bo - zapewniam - temat jest fascynujący.
Na UFO zjadłem zęby, a co do czasów, to właśnie cofamy się do Średniowiecza. Pozdrawiam!
UsuńTemat rzeka...
OdpowiedzUsuń