Idę sobie z moją suczką Czi-czi, dałam jej to imię, gdyż wyśpiewała mi się w głowie piosenka "Arriva Czi - czi amoroso", więc tak, arriva: nadchodzi. Obca kobieta w szarej czapeczce i w szarym szalu nagle zagaduje pieska: "O, jak patrzy, chce zwrócić na siebie uwagę. Tak, tak, sunia, śliczna jesteś". Moja regularna riposta: "Jaki pan taki pies", więc ha, ha, ona też blondynka.
Jeśli zachowam się sprytnie i odgadnę, i mi pozwolą, ocalę coś, kogoś. Nie chcę być wiedźmą, nie chcę wiedzieć.Wydarzy się na pewno, tylko gdzie i komu.Zatrzymano mnie nie bez powodu, więc odmierzywszy odcinek czasu na konsolidację wydarzenia, wracam. Spotykam panią w szarej czapeczce i w szarym szalu, ale z czarna aplikacją. "O, jaka śliczna sunia". Głaski, głaski, sunia znosi to z odwagą, nawet jej nie pocałowała w rękę. Stoimy, pani podziwia moją blond kluchę, a ja rozglądam się, by odgadnąć, czy coś zrobiłam, przeskrobałam, naraziłam się im, i co jeszcze się wydarzy.
Za czym się rozglądałam? Za nim, jak ucieka poza krawędź
rzeczywistości, niby szczwany kasiarz, umykający przed kamerami przemysłowymi
banku depozytów, wyprzedzający je, i teraz moje spojrzenie, o ten ułamek
sekundy, który decyduje. O, to może być każdy, choćby ten, w czarnym polarze z
kapturem, biegnie załatwić sprawę. Skręcił za budynek. Nie zdążyłam zobaczyć
twarzy, zresztą jej nie ma.
Przed moim domem stoi czerwony samochód. Przy oknie od
strony kierowcy, pochyla się ktoś w czarnym polarze z kapturem, zasłaniającym
twarz. Kierowca obniża szybę, mówi coś z gniewem do zaglądającego, a ten ani
drgnie. Pochylone plecy wydają się rosnąć, ramiona unoszą się ponad autem.
Zadarłeś z niewłaściwymi siłami. Skręcam do domu, suczka podkula ogon, i ona
wie. Arriva: nadchodzi. Plecy się obniżają, czarne ramiona opadają, kierowca
podnosi okno, rusza.
W domu zaglądam na fb i komentuję wpis kolegi po piórze na
temat naleśników. Zabawiam się, dopiskami, nie smażyłam naleśników parę
dziesiątków lat. Tego dnia jednak wynikła w domu sytuacja: "Dobrze,
powiedziałam, usmażę ci te naleśniki, ale ty je przełożysz farszem".
Farsem, powiedziałam niechcący. I okazało się, że ten farsz, to była farsa
mięsna, naleśniki zostały pokrojone w poprzek i położone na miseczce Czi - czi,
której wcale nie przeszkadzało, że były stołówkowe, bez soli i pieprzu. Nic się
nie zdarza. Minęło? Decyzje odwołane?
Zamyśliłam się, patrząc na puste miejsce w pokoju.
Przydałaby się szafa. Biała, ze szklanymi drzwiami, z Ikei. Za nią się
ukrywasz? Włączam telewizor, oglądam "Agentów NCIS". Tony właśnie
mówi: "Przypominają się studenckie czasy, meble z Ikei". To już za
dużo podpowiedzi. Gdzie jesteś? Umknąłeś, lecz zza krawędzi rzucasz spojrzenia
jak strzały i pociągasz za nitki.
Nagle dostaję smsa: "Jesteśmy w Ikei, jest tu sto
tysięcy ludzi". Czy moim bliskim grozisz? Nie pozwolę. "Arriva".
Nadchodzę, słyszysz? Wychodzę z domu, muszę dopilnować, zaglądam za krawędź.
Dopiero w środku miasta wydarzyło się, co ustalono przedtem. Beze mnie, Nie
czyńcie mnie odpowiedzialną.
Czerwony samochód uderzył na skrzyżowaniu w inny, wewnątrz
trup z głową opartą o kierownicę. Z czerwonego wysiada kierowca w czarnym
polarze, zdejmuje kaptur z głowy. Odwracam się, nie chcę zobaczyć jego twarzy. Do
następnego razu. Nie chowaj się tam.
Jestem pod wrażeniem. To przecież nie jest długi tekst, a porwał mnie całkowicie, ta atmosfera...Zagubiłem się czasie. Masz Autorko natchnienie twórcze.To niezwykle. Z każdą sekundą, minutą, godziną, dłuższy dzień. Kto z nas zabiegany, wpatrzony we wskazówki zegarka, znajdzie czas na natchnienie i kontemplację? Dziękuję za impuls. I pozdrawiam z podziwem. Znikam. Do zobaczenia.
OdpowiedzUsuńNie znikasz chyba za krawędzią. To nie ty przecież.
OdpowiedzUsuń