niedziela, 27 lutego 2022

Iskierka nadziei

Mamy w Gdańsku  historyczną dzielnicę. To Biskupia Górka. Odznacza się piękną architekturą, jakiej  nie ma nigdzie w naszym mieście. Została ciekawie zaprojektowana, ulice urzekają proporcjami. Budynki mają ozdoby na ścianach,  także   ponad oknami i drzwiami, które zostały pomalowane na żywe kolory. Zbudowano ją w końcu XIX stulecia. Powinniśmy się nią szczycić. Jest jednakże odwrotnie. Po wojnie zamieszkali w niej ci, którzy powrócili do kraju. Zajęli puste mieszkania, dawniej własność bardzo bogatych gdańszczan, którzy uciekli.  W  rozległych pokojach pozostały kosztowne meble, fortepiany, lustra i obrazy, drogie dywany, często kosztowności.

Przybysze mieli ze sobą najwyżej tobołek. Dzielnica zyskała bardzo złą opinię. Pisałam o tym w powieści 
"Królowa Salwatora".  Oto jedna ze scen: " Pozostaliście zdeklasowani, a wiesz, dlaczego? (...) Byliście nędzarzami i się spóźniliście. Poniemieckie wille i lepsze mieszkania zajęli szybsi, dla was zostały tylko służbówki albo mieszkania czynszowe. (...) Zresztą uważaliście się za byle kogo, nie mielibyście odwagi wprowadzić się do eleganckiego apartamentu."


Bohaterką mojej powieści jest wspaniała kobieta, o imieniu Petra, która działa dla dobra tej dzielnicy. Pomaga ludziom wyrwać się z biedy, organizuje  wydarzenia kulturalne, dzięki jej staraniom ludzie otrzymują szanse lepszego życia. 
W dzielnicy dużo się działo: "Tam, na Biskupiej była galeria sztuki, przetrwała tylko dwa lata, czynsz był za wysoki. Na skrzyżowaniu po schodkach była pizzeria, pub, przedtem pasmanteria, obuwniczy, każdy zbankrutował. Pod numerem trzydzieści jeden  był dobrze zaopatrzony sklep z tkaninami, potem tapicer, na rogu sklep z antykami, kiosk, krawiec, komis meblowy".
Dzielnica kwitła, pamiętam, jak się chodziło tam na ciekawe zakupy, ale wszystkie sklepy po kolei znikały. Te miejsca i ci  ludzie należą do historii miasta. 
Najbardziej ulubionym miejscem był Fryzjer przy ulicy Biskupiej pod numerem 35. To legenda tej dzielnicy. Pan Skokowski otworzył zakład wkrótce po wojnie. Wyszkolił fryzjerki i zakład zyskał taką renomę i popularność, że czesały się u niego panie z eleganckich dzielnic.
To właśnie bohaterka mojej powieści, Petra, walczyła o zachowanie budynków w całości . "Przez tyle lat zabiegała o odtworzenie tej pięknej dzielnicy. Ile stron dokumentów zapisała, domagając się choćby remontu starych oficyn, przylegających do tego budynku na Biskupiej cztery. Zmaganie się z niemocą i brakiem funduszy zajęło tyle lat, że remont stał się niemożliwy. Już było na  niego za późno. Podpierane drągami ściany stały skosem, belki stropowe tak przegniły, że drewno kruszyło się w palcach, klatka schodowa się zapadła, nie było czego ratować. Oficyny rozebrano."
W rzeczywistości realnej o dzielnicę walczy Krystyna Ejsmont wraz z paniami ze Stowarzyszenia Biskupia Górka i Waga.Teraz po kilku latach uderzyło rykoszetem niebezpieczeństwo: Historyczny budynek po zakładzie fryzjerskim przy ulicy Biskupiej 35 oficjalnie jest przeznaczony do remontu i społeczność dzielnicy  domaga się, by do niego przystąpiono, 
Pojawiła się jednak iskierka nadziei. Do pomocy włączył się radny pan Przemysław Majewski. Oto jego pismo:


niedziela, 20 lutego 2022

Głową w mur

 Kolejny stary budynek w pięknej i starej dzielnicy Biskupia Górka jest przeznaczony do rozbiórki. Co pewien czas nadjeżdżają ciężkie maszyny, ziemia drży i ściany się walą. Taką scenę zamieściłam w mojej powieści "Królowa Salwatora". Nie jest fikcją, jest prawdą. 

Stowarzyszenie Biskupia Górka  zwraca się do władz miasta Gdańska z prośbą o remont. Obywatele mogą jedynie prosić. Otrzymują grzeczną odpowiedź, tyle że odmowną: nie ma pieniędzy. 

Historyczny budynek przy ul. Biskupiej 35 jest przeznaczony do rozbiórki, taką informację  Stowarzyszenie uzyskało z GZNK. Było to kilka lat temu. Nic się nie działo, termin rozbiórki się zbliża. 

Ten dom Dom uwieczniono już na fotografii R.T. Kuhna w 1879 r., wygląda tam atrakcyjnie, jest zadbany, a część parterową zdobi boniowanie.

Na ścianie bocznej budynku od 1998 r. znajduje się jeden z pierwszych murali w Gdańsku, jego autorem jest Tomasz Bielak. Niedawno odpadający tynk zaczął odsłaniać tajemnicze malowidło na ścianie frontowej. Jeździmy do Paryża, by podziwiać stare budowle, którymi szczyci się ten kraj, słynący z kultury. Chodząc po ulicach Londynu, otwierałam szeroko oczy, przyglądając się starym domom. Nikt ich nie zburzy, są dumą i ważnym świadectwem: patrzcie, od jak dawna należy do nas ta ziemia.  Nasz kraj, często dzielony przez historię szczególnie potrzebuje starych fundamentów. 


Biskupią Górkę darzę od lat zachwytem. Wracając z pracy, nadkładałam drogi, by się zatrzymywać przed starymi budynkami i podziwiać ich piękne detale: kolorowe, rzeźbione framugi, balkony. Podnosiłam głowę, by podziwiać wieżę z zegarem.

Mieszkańcy kochali kulturę, wszyscy jej potrzebowali, to mnie urzekło.  Stowarzyszenie Waga organizowało wystawy, wernisaże i wiele innych przedsięwzięć. Brałam w nich udział z radością. Kiedyś zgadałam się z panią Krystyną Ejsmont: napiszę o was książkę. Gromadzenie materiału zajęło mi bardzo dużo czasu, otrzymałam wiele pomocy i cennych danych. Książka jest oparta na faktach i wydarzeniach. "To o nas i nie o nas" powiedziała kiedyś pani Krystyna. Dobrze rozumiała, że powieść to nie reportaż. 


I właśnie "Królowa Salwatora" zaczyna się od historycznej już sceny. Na budynku nr 35 przy ulicy Biskupiej naklejono plakat informujący o wyznaczeniu go do rozbiórki. Czy kiedyś zostanie po nim tylko scena w mojej powieści?

Oto fragmenty sceny:

- To ta rudera. Walczyli całymi latami o wpisanie do rejestru zabytków.

- Co tu podziwiać - robotnik wzruszył ramionami - barak, ściany wybetonowane, zwyczajne drzwi i okna, nadżarte porządnie przez korniki - podszedł bliżej i poskrobał ramę paznokciem - próchno się sypie - spojrzał na swoją rękę i obrócił wzrok na urzędnika - jeszcze rok dwa i cegły zaczną spadać ze skarpy.

- Wtedy podniesie się wrzawa: "Zagrożenie życia, Urząd nie troszczy się o mieszkańców!" Oskarżenia, może nawet sądówka, demonstracje przed gmachem Urzędu, szczwani dziennikarze, telewizja - pokręcił głową - nie wolno do tego dopuścić, rozwalimy zawczasu. - Odwrócił się do robotnika - Dawaj pan plakaty. 

Robotnik wyjął spod pachy rolkę i zaczął rozwijać. (...)

Pan Jasiu, odwrócony do niego plecami, w skupieniu pociągał pędzlem pionowo po ścianie. Kiedy nabierał kleju, pochylił się, nawet nie rzuciwszy okiem na urzędnika mocującego się z rulonem i plakatem. Posmarował ścianę w poziomie, zaczepił pędzel o brzeg wiadra, wyprostował ramię i wreszcie jednym szarpnięciem wyciągnął plakat ze zwoju.

- Trzymaj pan za drugi koniec!

Urzędnik złapał za róg, papier się wyprostował i obydwaj zgodnie, idąc w jednej linii, zbliżyli się do budynku i przycisnęli plakat do ściany. (...)

- A co tu kiedyś było? - zainteresował się pan Jasiu.

- Fryzjer.

- Ktoś stracił zakład pracy, panie Nożyc. - Jasiu wybuchnął głośnym rechotem. - Chociaż to nie urząd.

Wciąż się śmiał, gdy urzędnik zawrócił i zaczął schodzić po wystających stopniach, uniósł wiadro z klejem, wylał sporo płynu na schody, lecz wydeptane obniżenia pomiędzy stopniami uratowały urzędnika i nie ugrzązł w tej robocie. (...)

Czy to było to, czego się bała? Zatrzymała się. Serce waliło jak szalone. Musi zobaczyć z bliska, by się upewnić, że się myli. Oszukiwała się, wiedziała o tym. Ruszyła szybko do przodu. Stopy się ześlizgiwały z kamieni bruku, szła jak postrzelona w nogi.

Ulica ostro skręcała w lewo. Stuletni bruk się urywał, zamieniając w ścieżkę, prowadzącą do przelotowej szosy, wytyczonej w poprzek. Pozostały tu stare poręcze, ochraniające przed wtargnięciem na jezdnię, a obok schodki w dół. Tu dzielnica się kończyła, odcięta nagle, by zrobić miejsce dla asfaltowej drogi.


Po lewej stronie od zakrętu wysoka ziemna skarpa groziła osunięciem. Stojący na niej budynek odwrócił się do miasta ceglaną ścianą. Podpierały ją drągi aż do wysokości pierwszego piętra, lecz choć z wysiłkiem napierały belki ramion, już nie wytrzymają długo. Przeraźliwie pękającym drewnem połamią się jeden po drugim i padną na ziemię. W środku domu coś jęknie z rozpaczy i wtedy z góry spadnie pierwsza cegła.

Po prawej stronie zakrętu stał jednopiętrowy budynek. Pomiędzy dwoma oknami naklejono na ścianie olbrzymi żółty plakat. Z trudem składała w słowa czarne litery. Kiedy doszła do końca linijki, zaczynała od początku. Oczy znieruchomiały na słowach: "Do rozbiórki". Przecież pisała do Miejskiego Konserwatora, błagając o ratunek dla starych domów, ledwo stojących na drżących ścianach. Przecież przyjął dokumenty. Miał je rozpatrzyć.

Wszystkie wysiłki, protesty, monity, pisma i publiczne dyskusje na próżno. Stała przygarbiona, a potem jej wzrok zaczął wędrować po ulicy i domach. Dzielnica ginęła na jej oczach. Smutnym wzrokiem patrzyła na bezcenne budynki skazane na zagładę. Jak je uratować? Gdzie szukać pomocy i wsparcia? Wydeptała już wszystkie drogi, użyła każdego z możliwych sposobów.

Ramiona zrobiły się ciężkie, jak zrobione z kamieni, nie mogła ich udźwignąć, musiała pozwolić im opaść. Zakołysały się wzdłuż boków i zamarły w bezruchu. "

To pierwsza scena, Mam nadzieję, że was zachęci do zmagań o zachowanie tego budynku. A co dalej w powieści? Kolejny wpis na blogu za tydzień. 

 

 

niedziela, 13 lutego 2022

Łatwo czy trudno

Czy łatwo pisze się książki? Takie pytania często zdają użytkownicy facebooka. Są również prośby o odpowiedź, co robić, kiedy nie wiadomo, co dalej albo brak tak zwanego natchnienia. 

Domyślam się, że swoimi problemami dzielą się młodzi autorzy, pochyleni nad swoją pierwszą książką. Zazwyczaj szybko znajdują pomoc i wyjście z trudnej sytuacji: napisz na priv. Nie wiem, doprawdy, jaką dostali radę. Być może doświadczony redaktor ofiarował im pomoc.

Mam zupełnie inny problem. Kazano mi zrobić porządek na swojej stronie wiki emmapopik.pl oraz w innym miejscu, gdzie gromadzę książki wydane i niewydane, skończone i nieskończone, są tu zarówno powieści, jak i opowiadania. Należało zacząć od policzenia. Okazało się, że wydałam osiem książek z gatunku science-fiction i osiem innych, w tym książki dla dzieci i sensację. 

Problemy się zaczęły, kiedy przeszłam do katalogu opowiadań niewydanych. Wyszło wtedy, jak paskudne mam obyczaje. Przeglądam sobie opowiadanko, żeby stwierdzić, do jakiego katalogu je przełożyć, a tu takie zdanie: "Powtarzaj za  mną słowa przysięgi". Okazało się, że dwóch dżentelmenów znalazło piwnicę pełną worów pieniędzy. Trzeba je uczciwie podzielić, przysięga konieczna, ale jaka, na co przysięgali?

Nie mogłam sobie przypomnieć, co miało być dalej. Przeglądałam inne katalogi, patrzę: jest! Znalazłam dalszy ciąg tego opowiadania i  przysięgę co do kropki. Warto było szukać, bo słowa przysięgi brzmią przejmująco. Niestety, opowiadanie nie zostało doprowadzone do końca. Myślę jednak, że uda mi się wymyślić, co chciałam wtedy napisać albo coś podobnego. W każdym bądź razie newralgiczny moment  się odnalazł i opowiadanie można uratować.   Myślicie, że to jedna taka wpadka, o nie, jest ich naprawdę bardzo wiele. Nie mam również pojęcia, dlaczego przerwałam pisanie tych tekstów, pewnie zabrałam się za coś innego, co wydawało się pilne. Sądziłam, że szybko skończę i powrócę do tamtych opowiadań. 




Minęły jednak lata, a ja wciąż gnałam z pisaniem nowych tekstów i nie mogłam nadążyć za pędzącą wyobraźnią, obrazy się wysuwały jak karty z ręki magika. Należało również sprawdzić, które książki są wydane w formie papierowej, a które jako audio i ebooki, aby zamieścić link, ułatwiając czytelnikowi poszukiwanie. Natrafiłam na empik, jest kilkadziesiąt tytułów, może czterdzieści pięć. Nie pamiętam, sprawdźcie, bo właśnie natrafiłam na kolejne opowiadanie napisane przed wieloma laty do połowy. A jaki ma tytuł? Bardzo na czasie.   "Zaraza". 





niedziela, 6 lutego 2022

Tajemnica zaklęta w bursztynie

 "Tha Golden Moth" - to angielski tytuł mojej powieści "Złota ćma ". Zamierza ją wydać Royal Hawaiian Press. Podpisałam już umowę i dostałam projekt okładki. Jest naprawdę oryginalna i niezwykła, a co więcej, stwarza aluzje co do treści utworu. U góry wydatne usta pozwalają się domyślać, że wątek miłosny i erotyczny jest silny. Ustawiony w poprzek tytuł skupia uwagę patrzącego, który od razu posuwa wzrok w dół i właśnie tam natrafia na dziwne skrzydełko. To właśnie ta ćma, a na niej moje nazwisko. 

W Muzeum Bursztynu zdeponowano piękny naszyjnik z bursztynów, w jego centralnej części umieszczono duży kawałek bursztynu, pięknie oszlifowany. Kiedy spojrzeć na niego pod pewnym kątem, dostrzegamy coś niezwykłego: to jakby skrzydełka owada sprzed milionów lat. Kiedyś siedział na potężnym pniu drzewa, a z góry pełzła powoli kropla żywicy. Kiedy dotarła do owada, oblała go, nie mógł  już poruszyć skrzydełkiem, zastygł w bezruchu, żywica zastygała powoli, ale już na zawsze.


Tę bryłkę bursztynu przywiózł z geologicznej wyprawy pewien młody doktorant i podarował znalezisko swojej dziewczynie, która umiała szlifować bursztyn i robić z niego piękną biżuterię. Powstał oryginalny i piękny naszyjnik. Dzieło miało tak niezwykły wygląd, że nie mogli się zdecydować na sprzedaż, mimo że osiągnąłby z pewnością wysoką cenę, czuli się emocjonalnie związani. Mężczyzna miał również swoje głęboko ukryte motywy: przywiózł ten kawałek bursztynu z naukowej wyprawy badawczej, mającej na celu zupełnie coś innego niż bursztyn, a mianowicie poszukiwanie złóż ropy naftowej.  Kiedy on przyglądał się  tej złotej bryłce, widział na skrzydełku ćmy coś jakby kropelkę. Z pewnością nikomu nie zamierzał zdradzić tej tajemnicy. 

Naszyjnik, leżący w gablotce w Muzeum Bursztynu, przyciągał wzrok wszystkich zwiedzających. Zachwycali się robotą artystki, która doskonale dobrała bryłki bursztynu pod względem koloru i tonacji do tej umieszczonej w centralnym miejscu naszyjnika. Nikt jednak nie odgadł tajemnicy, nawet ważni goście  z zagranicy, znawcy bursztynu. Jeden z nich, profesor, chciał za wszelką cenę zacisnąć swą rękę na tym naszyjniku. Domagał się, by dyrektor Muzeum otworzył gablotę. Nastąpiła chwila naładowana napięciem.  Dyrektor i jego asystentka, a nawet zebrani goście podejrzewali, że profesor może zacisnąć rękę na naszyjniku, schowa go do swojej teczki i zatrzaśnie zamek. A jeżeli nie zechce oddać naszyjnika? Czy dyrektor będzie chciał wyjąć go siłą? Czy może wezwać policję? Ci goście przybyli z zagranicy na zaproszenie władz miasta. Przedłuża się straszna chwila, wreszcie dyrektor podnosi pokrywę gabloty, lecz ona ani drgnęła. Kto ją zablokował, był tylko jeden sposób: zniszczyć tablicę z bezpiecznikami. Kto się na to odważył i czyje to ciało tuż przed chwilą wywiozła ekipa policyjna, odczepiwszy je wpierw z łańcuchów, na których wisiało z rozkrzyżowanymi ramionami, budząc silne emocje i skojarzenia.