czwartek, 23 lutego 2017

Wzór



Wzory naszych działań zostały dawno zapisane w utworach literackich, Wszyscy je czytali już w szkole. Filologowie zinterpretowali każdy motyw, podtekst i kontekst. Pokazali czarno na białym. Wiemy, ale nie wierzymy. Wzór nadal działa i niszczy.


Pakt diabłem to stary motyw literacki. Czy jest zawierany w realu? Agencje różnych państw wspierają finansowo i zbrojnie nikczemników i morderców, a ci uczynią każdą podłość: zbombardują miasto, zagłodzą milion dzieci. Zleceniodawcy wiedzą, że tamci tacy są. Nazywają ich sukinsynami. Dodają jednak, ale są naszymi sukinsynami. Wypełniają cele. To właśnie pakt z diabłem. Diabeł niszczy, kontraktor odnosi korzyść. A co z etyką?

Goethe jest narodowym pisarzem Niemiec, uznanym za wieszcza. W polskiej świadomości Mickiewicz jest wieszczem narodowym. "Faust" to największe dzieło Goethego, jak zwykle bywa - również alter ego autora. "Pan Tadeusz" pełni tę rolę w naszej literaturze.

Bohater literacki, doktor Faust zawarł pakt z diabłem, by uzyskać wielkie korzyści. Zgodził się tym samym na niemoralne postępowanie, wiedząc, że inni doznają krzywdy, zła i będą cierpieć. Zło jest gigantyczne, cierpienie niewyobrażalnie dojmujące, ale nagroda dla Fausta równie wielka.

Mit należy do najstarszych narodowych mitów niemieckich. Faust symbolicznie reprezentuje Niemcy. Potrzebowały mocy dla wykonania wielkich celów. Etyka, moralność, nieważna.
Faust i klienci diabła założyli sobie wielkie, nadludzkie cele, potrzebowali paraludzkiej mocy. Idea Fausta została powtórzona i wyłożona w dziele Nietzschego: wyzbądź się współczucia, zostaniesz nadczłowiekiem, jako ci rzecze Zaratustra. Trwały mit. Czy ten kontrakt właśnie został podpisany?

Przez historię przeszło wiele pokoleń faustowskich. Pakt z diabłem zawierali marksiści, stalinizm posyłał w diabły zasady moralne, cyrograf podpisali narodowi socjaliści Hitlera, a wcześniej Prusy, biedna kraina, stworzona z okrain polskiego terytorium. Faustowski jest bohater "Ziemi obiecanej" Reymonta, który żeni się z diabelskim wytworem, z pieniędzmi, ucieleśnionymi w córce bogacza. Borowiecki chce uzyskać narzędzia do skutecznego działania.

Jacek Soplica, biedny szlachcic, pragnął zdobyć panienkę z wyższej sfery. Obrażono go, czyniąc wielką obelgę dla honoru, a ten był nadrzędną wartością. Popełniona zbrodnia w afekcie spowodowała, że wycofał się z życia i założył habit mnicha. Dokonywał pięknych czynów, działał dla Ojczyzny, dla wolności, dla wszystkich. Pochyloną głowę wciąż zakrywał czarny kaptur mnicha, nikt nie znał jego tożsamości, nie przypisywał mu działań i czynów, wciąż uważano go za zbrodniarza i wyrzutka. Na łożu śmierci wyznał wrogowi swą tożsamość i uzyskał przebaczenie.

Soplica to nasz mit narodowy, symbol Polaka i losu Polski. Nadal jesteśmy ubogim, szlachetnym narodem, chcemy się dostać do bogatych i znaczących w świecie. Dokonujemy wspaniałych czynów dla świata, dla wszystkich, wciąż oskarżani, uważani za występnych, którzy powinni ulec osądzeniu.

Klienci diabła znowu zawarli z nim kolejny pakt. Zbrodnie i nieprawości nazywając poprawnością polityczną, liczą na gigantyczne korzyści: spodziewają się, że ich ziemie uzyskają wielkie bogactwo i znaczenie. Biedny szlachcic, działając z honorem dla wielkiego dobra, uzyska przebaczenie, jeśli wyzna swe grzechy.

(Inspiracją był blog http://www.taraka.pl/goethe_faust_12_ryb)

czwartek, 16 lutego 2017

Knajpiarstwo


W naszych czasach udowadniamy naukowo to, co wszyscy wiedzą i stosują od tysiącleci. Woda zdrowa życia doda, pij dwa litry albo trzy, woda leczy.


Znamy liczbę niezbędnych kalorii i proporcje kwasów tłuszczowych, indeks glikemiczny, witaminy i suplementy. Zdrowie zachowujemy, prowadząc właściwy tryb życia, portale pełen są rad, szczegółowych przepisów i naukowych dowodów. A jednak w przepełnionych szpitalach pacjenci leżą na korytarzach.

A wystarczy zastosować metodę księdza Kneippa. Polega na odpowiednim stosowaniu zimnej wody. Jego dzieło "Moje leczenie wodą" z roku 1886 miało kilkanaście wydań i zostało przełożone na wiele języków. Kneipp zalecał stosowanie zimnej wody na wszelkie dolegliwości. Zanurzanie w zimnej wodzie, polewanie, okłady i zawijanie. Możemy sobie wyobrazić, jak silny mógł być wstrząs termiczny.

Wytykał jego współczesnym charłactwo, wydelikacenie i niewłaściwy tryb życia. Namawiał na proste jedzenie, ganił wszelki przesyt w kuchni i przy stole. Był bezwzględnie pewny, że ma rację. Mimo wszystko, szedł za modą, chociaż o tym nie wiedział. Miał poprzedników.

Wincenty Prieznitz zrobił z wodolejstwa dochodowy biznes. W pierwszej połowie XIX stulecia na terenie dzisiejszych Czech zbudował zakład leczniczy w postaci kompleksu baraków, w których stały miski, konewki i były umieszczone węże gumowe do polewania wodą. Tłumy eleganckich i ważnych gości wymusiły na władzach zaakceptowanie tego "zakładu leczniczego", wzrosła turystyka i dochody regionu.

Już XVI wieku szkoły lekarskie zalecały kąpiele i gorącą parę. Bracia Myszkowscy zbudowali w Pińczowie łaźnię, którą odwiedzali najznakomitsi panowie Europy. Wojciech Oczko, autor dzieła "Cieplice" z roku 1578 zalecał moczenie się w wannie przez trzy godziny, inni nawet przez osiem. Wielmożni panowie przenosili swe kancelarie do łaźni i goście leczyli się obowiązkowo. Ilu potem się rozchorowało lub wyzionęło ducha, historia milczy.

Polewanie wodą zawsze stanowiło nakaz religijny. Czynili to Persowie, o świętości wody w religii katolickiej wszyscy wiemy, gdyż od polewania rozpoczyna się życie duchowe. Woda Nilu miała leczyć wszystko, Żydzi stosowali nakaz zanurzania się siedmiokrotnego w wodach Jordanu, Hindusi moczyli się w Gangesie. Najpierw stosowanie wody uważano za święty nakaz, w czasach rzymskich łaźni za niezbędny obyczaj człowieka kulturalnego.

Tak pozostało do dziś. Ranek zaczynamy od używania zmodyfikowanego wynalazku pana Wincentego Prieznitza, dzień kończymy gorącą kąpielą, choć szkodliwa po pracy. Prysznic stał się nieodzownym elementem filmów z gatunku horrorów lub kryminalnych i nadal drżymy z przerażenia, gdy bohaterka natychmiast po wejściu do mieszkania rozdziewa się i wchodzi do kabiny, a przez jej szklane szyby obserwuje ją morderca.

Mam osobiste porachunki z Kneippem, hartowanie się zimną wodą, przypłaciłam dwutygodniowym przeziębieniem. Przypomnę,  że wymyślił kawę z palonego zboża, którą zalecał, ganiąc picie prawdziwej. Po zbożówce  boli mnie żołądek, dzień zaczynam od prawdziwej. Wiele z zaleceń knajpowskich uznano za niesłuszne czy wręcz szkodliwe. Wtedy jednakże jego wielki biznes rozwijał się wspaniale i łaźnie były pełne klientów, ważnych osób i bogaczy. Analiza jego metody i poprzedników wykazuje, że zawierają kardynalne błędy. Nawet zdrowa i zahartowana osoba nie zniesie skoku do lodowatej wody, a co dopiero chora lub osłabiona, wstrząs zabija. A kogo to ja widzę, czyżby ona, ta celebrytka,  w lodowatej wodzie Bałtyku w towarzystwie panów morsów? I słit focia na fejsie. Knajpiarstwo.

wtorek, 14 lutego 2017

Opowiadanie Marker

Z okazji walentynek udostępniam opowiadanie Marker.

Ptaki krążyły ponad budynkami, krzycząc głośno w wilgotnym powietrzu. Zataczały pętle wokół gigantycznej anteny na dachu, służącej podobno sieci komórkowej, ale ludzie różnie o niej mówili. Ostatnio jednak rzadko podnosili głowy, więc przestali gadać i się martwić. Pory roku zachodziły jedna na drugą, żadna się nie kończyła, wciąż trwała martwa jesień. Czarne drzewa, już bez liści, stały nieruchomo. Chłopiec obudził się wcześnie, być może z powodu krzyczących ptaków, i spojrzał przez okno na bure, płaskie niebo.

Przypomniał sobie, że był to dzień jego urodzin, musi więc wydarzyć się coś znaczącego. Skończył szesnaście lat, od dzisiaj jest dorosły, podejmie wiążące decyzje, odgadnie coś ważnego. Ptaki jednak krzyczały krążąc i nie mógł się skupić nad życzeniami.

Wyciągnął ramię, uruchomiła się telewizja na szklanej ścianie. Przesuwał palcami w powietrzu, popychając obrazy, otwierające kolejne programy. Było ich zbyt wiele, by przeglądać je ręcznie, telewizor sam się nastawił na oglądane najczęściej, ale chłopiec i tak nie dałby rady nawet przelecieć wzrokiem przez wszystkie.
Nagle zaciekawiła go pewna wiadomość.

- Ostatnim odkryciem jest tak zwany marker - rzekł uczony w studio telewizyjnym. - Nazywamy tak pewien odcinek genu, dotychczas uważany za całkowicie zbędny. - Tu wskazał palcem na pętlę, powiększoną do wielkich rozmiarów. - Ten właśnie mikroskopijny fragment wydziela światło.

- Czy wiemy, jaką funkcję pełni ten tajemniczy rodzaj promieniowania? - przerwała mu dziennikarka prowadząca wywiad.
- Mamy pewne teorie- zaczął uczony.
- Nic konkretnego - znowu przerwała natrętna kobieta.
- Zbyt wiele raczej, wiemy jednak, że nie we wszystkich organizmach występuje ów energetyczny marker.
- Sprawdź więc, czy świecisz.

Kliknij tutaj aby pobrać PDF
PDF na licencji Creative Commons

czwartek, 9 lutego 2017

Tobie się nie zdarzy


Idę sobie z moją suczką Czi-czi, dałam jej to imię, gdyż wyśpiewała mi się w głowie piosenka "Arriva Czi - czi amoroso", więc tak, arriva: nadchodzi. Obca kobieta  w szarej czapeczce i w szarym szalu nagle zagaduje pieska: "O, jak patrzy, chce zwrócić na siebie uwagę. Tak, tak, sunia, śliczna jesteś". Moja regularna riposta: "Jaki pan taki pies", więc ha, ha, ona też blondynka.

Jeśli zachowam się sprytnie i odgadnę, i mi pozwolą, ocalę coś, kogoś. Nie chcę być wiedźmą, nie chcę wiedzieć.Wydarzy się na pewno, tylko gdzie i komu.
Zatrzymano mnie nie bez powodu, więc odmierzywszy odcinek czasu na konsolidację wydarzenia, wracam. Spotykam panią w szarej czapeczce i w szarym szalu, ale z czarna aplikacją. "O, jaka śliczna sunia". Głaski, głaski, sunia znosi to z odwagą, nawet jej nie pocałowała w rękę. Stoimy, pani podziwia moją blond kluchę, a ja rozglądam się, by odgadnąć, czy coś zrobiłam, przeskrobałam, naraziłam się im, i co jeszcze się wydarzy.
Za czym się rozglądałam? Za nim, jak ucieka poza krawędź rzeczywistości, niby szczwany kasiarz, umykający przed kamerami przemysłowymi banku depozytów, wyprzedzający je, i teraz moje spojrzenie, o ten ułamek sekundy, który decyduje. O, to może być każdy, choćby ten, w czarnym polarze z kapturem, biegnie załatwić sprawę. Skręcił za budynek. Nie zdążyłam zobaczyć twarzy, zresztą jej nie ma.
Przed moim domem stoi czerwony samochód. Przy oknie od strony kierowcy, pochyla się ktoś w czarnym polarze z kapturem, zasłaniającym twarz. Kierowca obniża szybę, mówi coś z gniewem do zaglądającego, a ten ani drgnie. Pochylone plecy wydają się rosnąć, ramiona unoszą się ponad autem. Zadarłeś z niewłaściwymi siłami. Skręcam do domu, suczka podkula ogon, i ona wie. Arriva: nadchodzi. Plecy się obniżają, czarne ramiona opadają, kierowca podnosi okno, rusza.
W domu zaglądam na fb i komentuję wpis kolegi po piórze na temat naleśników. Zabawiam się, dopiskami, nie smażyłam naleśników parę dziesiątków lat. Tego dnia jednak wynikła w domu sytuacja: "Dobrze, powiedziałam, usmażę ci te naleśniki, ale ty je przełożysz farszem". Farsem, powiedziałam niechcący. I okazało się, że ten farsz, to była farsa mięsna, naleśniki zostały pokrojone w poprzek i położone na miseczce Czi - czi, której wcale nie przeszkadzało, że były stołówkowe, bez soli i pieprzu. Nic się nie zdarza. Minęło? Decyzje odwołane?
Zamyśliłam się, patrząc na puste miejsce w pokoju. Przydałaby się szafa. Biała, ze szklanymi drzwiami, z Ikei. Za nią się ukrywasz? Włączam telewizor, oglądam "Agentów NCIS". Tony właśnie mówi: "Przypominają się studenckie czasy, meble z Ikei". To już za dużo podpowiedzi. Gdzie jesteś? Umknąłeś, lecz zza krawędzi rzucasz spojrzenia jak strzały i pociągasz za nitki.
Nagle dostaję smsa: "Jesteśmy w Ikei, jest tu sto tysięcy ludzi". Czy moim bliskim grozisz? Nie pozwolę. "Arriva". Nadchodzę, słyszysz? Wychodzę z domu, muszę dopilnować, zaglądam za krawędź. Dopiero w środku miasta wydarzyło się, co ustalono przedtem. Beze mnie, Nie czyńcie mnie odpowiedzialną.
Czerwony samochód uderzył na skrzyżowaniu w inny, wewnątrz trup z głową opartą o kierownicę. Z czerwonego wysiada kierowca w czarnym polarze, zdejmuje kaptur z głowy. Odwracam się, nie chcę zobaczyć jego twarzy. Do następnego razu. Nie chowaj się tam.

piątek, 3 lutego 2017

Po drabinie na Księżyc




Zbudzono mnie w środku nocy, z trudnością podniosłam powieki. Była godzina 2.56 GMT. Patrzę na ekran telewiora: z drabinki schodzi człowiek w kosmicznym skafandrze. Czyni to powoli, krok za krokiem. Mimo senności niesamowite napięcie: co się stanie, zejdzie, postawi nogę na Księżycu, i co wtedy się wydarzy? Ostatni krok, pierwszy krok człowieka i całej ludzkości. Jest poniedziałek 21 lipca 1969 roku.

Od ostatniego lotu na księżyc Apollo 17 w roku 1972 nigdy dotychczas stopa człowieka nie odbiła się obok odcisku buta Armstronga. Czy dlatego, że jeden wielki kraj nie musi się ścigać z imperium z drugiej strony globu? Może ludzie chodzą z głową opuszczoną, widząc tylko okrąg naszego globu? Są jeszcze inne teorie.

Wiatr nie rozwiał tych śladów, bo tam nie wieje. Widziałam model kapsuły, słynnego "Orła" w British Museum, rozmiarem przekraczała nieco kabinę prysznicową. Właz był kwadratowy, trzeba było się pochylać, by dosięgnąć nogą drabinki, z głową uwięzioną w olbrzymim kasku, połączonym z ramionami.
Dziwiłam się, trudno mi było uwierzyć, że to dotknęło powierzchni Księżyca, niosąc dwie osoby. Po kilku dziesiątkach lat powstały wątpliwości i dowody, mające rzekomo świadczyć o mistyfikacji: całej misji rzekomo wcale nie było. I lunonauci  nie powrócili do tego modułu po 21 godz. i 36 minutach. Nie wiem, co zrobić z wynikami laboratorium w Szwajcarii, badało folię aluminiową, którą przywieziono, wychwyciła elektrycznie naładowane cząstki, będące składnikami wiatru słonecznego, który do nas nie dociera, odkryto obecność cząstek wielu gazów szlachetnych o dużych masach. Jednakże sześć procent Amerykanów te fakty nie przekonują.
Mnie ciekawi brak kontynuowania programu. Istnieje bowiem jeszcze jedna teoria spiskowa. Wiemy, że Apollo 11 przez pewien czas był niewidoczny z Ziemi i nie było z nim kontaktu. Mówi się, że po tamtej stronie Księżyca, która jest zawsze dla nas niewidoczna odkrył bazy kosmitów, wielkie lotniska do startu ich rakiet, drogi i zabudowania. Otrzymano wtedy również zakaz: "Nigdy więcej tego nie róbcie, bo pożałujecie". Pozwolili na kilka misji, by Ziemianie nie stracili honoru.
Ale przecież kiedyś Księżyc był kiedyś bardzo blisko Ziemi, o czym wiedział Italo Calvino i opisał to w swojej książce "Opowieści kosmikomiczne", i miał tę wiedzę przed lądowaniem człowieka na Księżycu, gdyż książka została wydania w roku 1968. "Mieliśmy ją zawsze tuż nad sobą, tę Lunę, nieprawdopodobnie ogromną - a w czas pełni - noce były wtedy jasne jak w dzień (…). W czasie nowiu toczyła się po niebie na kształt czarnego parasola pędzonego wiatrem, a w pierwszej kwadrze sunęła z rogami tak nisko opuszczonymi, jakby lada chwila miała zaczepić o jakieś wzniesienie i pozostać tam zakotwiczona. (…) Czyśmy nie próbowali się tam dostać? No jakże, pewnie. Wystarczyło podpłynąć łodzią pod sam Księżyc, postawić drabinę i wdrapać się po niej".