niedziela, 29 października 2017

Dziennikarskie przekłamania i ludzie z lornetkami




Czyli ab ovo, jeśli mam się trzymać tytułu. Będę pisała o UFO i zacznę od początku, lubię bowiem uporządkowane wiadomości. Aluzje i nawiązania pójdą w różne strony, pewnie dość daleko. Powiedzenie o jajku, od którego Rzymianie rozpoczynali swoje słynne uczty, wbiła się w mowę i nie badamy wcale, co ze skorupkami.  Może ich nie było ani też słynnych uczt na leżąco. 

Kenneth Arnold zaczepił oko na jasnych światłach, kiedy po południu 24 czerwca 1947 leciał samolotem ponad górami w północno zachodniej części stanu Waszyngton. Zaskoczony, gdyż nie przypominały mu niczego, co znał, skupił wzrok na szybko posuwającej się formacji, obliczając jej prędkość. Przekraczała wszystkie ziemskie obiekty.  Obserwując, sądził, że obiekt jest amerykańskim samolotem, odbywającym próbny rejs. Natychmiast opisał stacji kontrolnej, co widzi. Kiedy wylądował na lotnisku Yakima, opadła go chmara dziennikarzy domagających się sensacyjnego opisu.
I tu właśnie zaczynają się moje wątpliwości. Kto wezwał dziennikarzy? Stacja kontroli lotów. Czy to standardowa procedura, zawiadamia się prasę, a nie szefów? Podejrzewam, że władze od samego początku znały prawdę o UFO i wymyślały historyjki, aby nas zwodzić i oszukiwać. I właśnie to spotkanie jest tego dowodem. Jaki był cel wezwania dziennikarzy? Mieli rozgłosić niesamowity raport Arnolda? Cóż powiedział? Wcale nie mówił o latających spodkach czy talerzach. Dziwny sposób posuwania się obiektów porównał do tak zwanych kaczek puszczanych na wodę. Każdy z nas zna tę zabawę: znajduje się dość płaski kamyk i rzuca się go na powierzchnię jeziora w taki sposób, aby się odbijał od wody, leciał kawałek, znowu się odbił i znów poleciał dalej. Chłopcy pamiętają rekordy z okresu dzieciństwa i mogą powiedzieć. ile razy kamyk odbił się od powierzchni.
Stacja naziemna z pewnością poinformowała szefów, a ci podali wiadomość jeszcze wyżej. I zapadła decyzja: nie ukrywać, bo Arnold i tak rozgada, rozgłosić, czyli właśnie ukryć, pokazać, że jest to zupełnie coś innego, niż naprawdę. Arnold wszak był pewien, że widzi nieznany wytwór amerykańskiej techniki podczas lotu próbnego. Ci u góry błyskawicznie skojarzyli, jak wielkie zagraża im niebezpieczeństwo: oto doświadczony pilot rozgłasza wiadomość o niezwykłym dokonaniu w dziedzinie lotnictwa. USA wyprodukowało obiekty poruszające się z ogromną prędkością, nic nie lata tak prędko.  Jakiż to smakowity kąsek dla przeciwników spoza drugiej strony globu, których boimy się jeszcze bardziej niż wtedy.
Ciekawe, czy to stało się przypadkiem, czy historyjka była już od dawna przygotowana? Kto wpadł na ten genialny pomysł, czy był to dziennikarz z grupy, która przybyła, by wypytać Arnolda? Ktoś wykonał do niego szybki telefon? Na pewno działali w pośpiechu i napięciu, temperatura emocji była ogromna, stawka wyższa niż kiedykolwiek padła na loterii. Podobna sytuacja pomiędzy dziennikarzami zdarzyła się w związku z Roswell, o czym napiszę.
W prasie ukazała się sensacyjna wiadomość o latających spodkach. Slogan się przyjął, no i się zaczęło. Tajemnica wynalazku została uratowana. Nikt nie mógł oficjalnie dowiadywać się ani drążyć tematu nowych  technologii, gdyż przecież ich nie było. Przybyli oni, tamci i historia się zaczęła.
Kule światła mogły latać swobodnie. Na skrzyżowaniach dróg wystawali ludzie z lornetkami, unosząc je do nieba. Ledwo zauważyli błyskawicznie mknący obiekt, zawiadamiali prasę, szeryfa i lotnictwo, które miało przygotowaną odpowiedź: żaden z naszych samolotów nie jest w ruchu w podanej lokalizacji. Ludzie z lornetkami uzyskiwali dowód: oni są; ludzie po tamtej stronie również, poznawali co do minuty czas i miejsce. Następne wynalazki ulegały udoskonaleniu.
Dziś nikt już nie obserwuje nieba, raczej szuka się po jaskiniach istot o wydłużonych czaszkach i trzech palcach u rąk. Fantastyka i UFO mają swoje tajemnicze symboliczne powiązania. Pociski balistyczne, wyglądające jak ogromne kule światła, przemierzają swobodnie tysiące kilometrów. My, wyglądający kosmicznych braci, daliśmy im czas i odwracamy oczy.
Emma Popik