niedziela, 18 grudnia 2022

Bursztynowa księga

  Ta książka nosi tytuł "Złota ćma", została wydana na zlecenie i pod patronatem Fundacji Gdańskiej. Ukazała się drukiem w roku 2014. Została przetłumaczona na język angielski i wydana w tym roku przez Royal Hawaiian  Press pod tytułem "The Golden Moth". Powieść ma fabułę kryminalną. 
Istotnie, zaczyna się w sposób typowy dla książek tego gatunku: "Wisiał na łańcuchach przymocowanych do żelaznego drąga wbitego w mur. Nie żył. Rozłożone ramiona zostały unieruchomione w obręczach, kołki je blokowały. Wyprężone palce stóp omal nie dosięgały bruku. Brakowało milimetrów. Czy dlatego skonał?" Miałam okazję zobaczyć podobną scenę w rzeczywistości. Młodzi mężczyźni, cudzoziemcy, którzy zwiedzali Muzeum Bursztynu, zatrzymali się na brukowanym placu i spoglądali na jedną rzecz. Na ścianie wisiały łańcuchy, zakończone obręczami, każda z nich została zabezpieczona żelaznym bolcem. Rozmawiali, wpatrzeni. Co ich tak fascynowało? Podeszli do ściany i jeden z nich stanął do niej plecami. Rozłożył ramiona i ręce wsunął w obręcze, a koledzy unieruchomili je żelaznymi bolcami. Wszystko wyglądało zwyczajnie. Okazuje się jednak, że trudno jest  wytrzymać unieruchomione ręce, każdy czuje się jak więzień. Po chwili młody człowiek zaczął z niepokojem spoglądać na żelazo na swoich przegubach. Czekał, aż koledzy zrobią te kilka kroków, wyciągną bolce z obręczy, spoglądał na lewo i prawo, na przeguby, a w jego oczach wzrastało przerażenie.  Niby taki drobiazg, zabawa, jednak żelazo zachowało w sobie makabryczne możliwości. A bursztyn? To okazała bryłka, o pięknych barwach, wystawiona w gablocie muzeum dla zwiedzających. Jest w niej ćma, która została zatopiona przed tysiącami lat, kiedy pełzła po pniu drzewa. Nic dziwnego, że wyciąga się po bursztyn wiele rąk i trzeba go chronić.

Zapraszam na spotkanie ze mną i z książką. 

Proszę przybyć 12 stycznia na godzinę 17.30 do "Literacka Restaurant and Wine Bar", mieszczącej się w Gdańsku przy ulicy Mariackiej 51/52. Spotkanie poprowadzi dr Tomasz Snarski. Cykl spotkań, w ten sposób rozpoczęty, nosi nazwę "Bursztyny Literatury".


niedziela, 11 grudnia 2022

Szamaneria

 

Wydawnictwo OdeSFa - Odmienne Stany Fantastyki przygotowuje do wydania pierwszy tom moich opowiadań "Szaman". Oto okładka, projektował Tomasz Maroński, redagowała Luiza Dobrzyńska, dyrektor wydawnictwa Jacek Horęzga. Piękna okładka i trafnie oddaje treść i sens moich opowiadań. Brawo projektant, brawo wszyscy!


A dlaczego tytuł tego posta szamaneria? Następny tom zostanie zatytułowany "Szamanka". I tak jakoś mi to pasuje. Opowiadanie "Szaman" zostało po raz pierwszy wydrukowane w moim debiutanckim zbiorze opowiadań wydanym w roku 1986 przez wydawnictwo "Iskry". 

W broszurce "Zapowiedzi wydawnicze 1986 - 1987" czytamy: " Tylko Ziemia to jeden z ciekawszych zbiorów opowiadań fantastyczno - naukowych ostatnich lat. Opowiadania Emmy Popik mają swoisty, poetycki klimat i oryginalną stylistykę, urzekają plastycznością opisu, bogactwem metaforyki, głębią humanistycznego przesłania . Są wśród nich zarówno utwory zbliżone do tradycyjnej, technokratycznej s-f, jak i opowiadania utrzymane w konwencji baśni fantastycznej; są filozoficzno-moralne przypowiastki i porażające realizmem utwory o sytuacji w dzień po katastrofie zawinionej przez nas samych".

Tom liczy jedynie 142 i pół strony, sama jestem zdziwiona, że tyle w nim zmieściłam. Na ostatniej połówce jest taki akapit: "Zbierali się wszyscy w wielkiej sali i zbici w milczący tłum stali i patrzyli. Stali tak bardzo długo, często całe dnie. Tu była ich ostatnia nadzieja. Zamiast wielkiego stołu zbudowano wysoki ołtarz i na tle zaciemnionych okien stał On. Ich bóg. Zrobiony z resztek maszyn, które pozostały w mieście, bez kształtu, nie był ani człowiekiem, ani duchem. Nie miał twarzy ani serca, ani oczu. Ekranami nie zdołał dopatrzeć i dopilnować ludzkich spraw.

W środku miasta, które było wszędzie, w oszklonym, martwym sanktuarium zrobiono boga i dano go ludziom. Bo to było wszystko, co miasto miało ludziom do ofiarowania".

A jakie będzie przesłanie tomu "Szaman"? Wy mi powiecie.
   

niedziela, 4 grudnia 2022

Klub pisarza "Literacka" - ocalony

 


Dzięki Tomaszowi Snarskiemu, doktorowi prawa oraz trzem osobom z Literacka Restaurant & Wine Bar przy ulicy Mariackiej w Gdańsku miejsce spotkań poetów i pisarzy będzie istniało nadal.
1 grudnia 2022 roku odbyło się tam inauguracyjne spotkanie, na którym ogłoszono początek spotkań literackich BURSZTYNY LITERATURY.

Poeci czytali wiersze, wspaniałym koncertem gitarowym „Muzyczne wędrówki literackie” uraczył przybyłych dr Marci

n Kozioł.  
Otwarto wernisaż wystawy „Nasz poeta”, poświęconej Czesławowi Miłoszowi. Pisarz szczególnie bliski Tomaszowi Snarskiemu, który systematycznie organizuje wymianę literacką pomiędzy Polską i Litwą.
Na spotkaniu nikt nikogo nie pytał, skąd przychodzi, do jakiej grupy literackiej należy, liczyło się pragnienie bycia razem, pragnienie wspólnego działania, zgodnie z zasadą, żeby szukać tego, co łączy, a nie dzieli.

Jednym z kluczowych elementów spotkania było czytanie jednego wiersza z własnej twórczości. Wystąpili: Agnieszka Smugła, Zbigniew Trzebiatowski, prof. Kazimierz Nowosielski, Ewa Ilińska, Mirosław Mularski, Maria Kraus, Roman Ciesielski, Agnieszka Hejmowska, Barbara Panow, Tadeusz Dziewanowski oraz Emma Popik, Tomasz Snarski  i Gabriela Szubstarska.


Obecna na inauguracji poetka Gabriela Szubstarska przybliżyła działalność Gdańskiego  Klubu Poetów z siedzibą w Bibliotece Oliwskiej, przy ul. Opata Jacka Rybińskiego 9:


"Klub zrzesza poetki i poetów z całego świata. Organizujemy spotkania literackie, Oliwskie Dni Poezji w Parku Oliwskim. Niezwykłym przedsięwzięciem jest  „Poetyckie Pranie”: wiersze na planszach, wędrujące po miejscach spotkań poetyckich. Plansz jest już ponad dwieście. Jesteśmy organizatorem dwóch konkursów poetyckich: „Majowy Konkurs Podziel się wierszem” im. Piotra Szczepańskiego oraz „Strachy są wszędzie”, które na stałe wpisały się w działania kulturalne naszego miasta".
 
Podczas inauguracji doktor Tomasz Snarski przybliżył zebranym działania prawne, które przedsięwziął, by kawiarnia mogła służyć poetom. Możemy czuć się bezpieczni. Zachęcił do przynoszenia i wystawiania własnych książek, by wszyscy, nie tylko mieszkańcy Gdańska, mogli zobaczyć nazwiska autorów z okładek.




Kazimierz Nowosielski opowiadał o historii tego miejsca. Szczególną postacią był Mietek Czychowski, który tu gościł, tu pisał i malował, a wokół niego skupiali się pisarze i toczyli gorące dyskusje. Liczymy na to, że ta wspaniała literacka atmosfera ogarnie tu współczesnych pisarzy.
 
 

 

niedziela, 27 listopada 2022

Niezwykła codzienność

 Umyślnie użyłam słowa niezwykła. Ten post poświęcam niezwykłemu człowiekowi: Jackowi Izworskiemu. Jego codzienność jest ograniczona stanem zdrowia, który potraktuję z dyskrecją. W jego książkach można utonąć i czytać je bez końca: choćby "Gwiezdne szczenię" czy "Węzeł Światów". Powstały w jego nadzwyczajnej wyobraźni, wspomaganej literaturą. 

Warto przytoczyć słowa Luizy Dobrzyńskiej na temat tego wspaniałego pisarza. Obfitość jego dzieł jest ogromna: powieści, opowiadania, bibliografia literatury fantastycznej. "Bez niego polska literatura fantastyczna byłaby uboższa o jedno optymistyczne, antywojenne spojrzenie w przyszło

ść, a także kilka wspaniałych światów (...). A we wszystkim, co napisał, motywem przewodnim jest pacyfizm i wiara w to, że ludzie mogą stać się lepsi, jeśli tylko tego zechcą. To piękne, szczególnie w czasach, gdy niemal cała literatura SF nastawiona jest na wojnę i bohaterskie opowieści o żołnierskich wyczynach. Niewielu jest takich jak Jacek Izworski, którzy widzą, jak dalece wojna nie ma nic wspólnego z bohaterstwem i jak bardzo jest ohydna."

Z moją opinią zgadza się wydawca: "Tak zwane miniatury literackie mówią bardzo wiele o horyzontach autora i jego światach wewnętrznych. Często nawet dużo więcej niż powieści".

Jak napisałam, mnie urzekła zwyczajna i banalna codzienność, z której powstała niezwykła fantastyka. Takie jest opowiadanie "Sierotka" , zamieścił je najpierw "Czerwony Karzeł" w roku 2015. W kabinie pierwszego nadświetlnego gwiazdolotu, odbywającego próbny lot w kierunku jądra Galaktyki pojawił się postrach miłośników szybkiej jazdy. Policjant zażądał dokumentów. Pilot rzekomo przekroczył wiele zasad ruchu w ciągu ostatnich pięciu minut. 

Pilot, Lishka domyślił się, że wlazł w środek jakiejś trasy międzygalaktycznej. Silnik został zablokowany.Na pytanie policjanta odpowiedział, cywilizacja Ziemi ma może dwa  lub trzy lata galaktyczne. Policjant wyjaśnił, że cywilizacjom, które nie skończyły czternastu lat zabrania się w ogóle lotów poza granice  układu. Lishka jako według norm galaktycznych - niemowlę potrzebował warunków dla dziecka. Wkrótce miały się pojawić specjaliści od wychowywania dzieci, potrzebny był również kojec. Nagle Ziemia zadrżała i zamieniła się w olbrzymi, płaski placek. Gwiazdolot zbliżał się do Słońca. Policjant pozwolił dziecku iść się bawić, ale wpierw chciał go nakarmić, więc rzeki zaczęły płynąć mlekiem, a brzegi były kisielem. Równie zabawne jest opowiadanie "Przedwczesne wyznanie", w którym opisano ciekawe zwierzęta, rozmnażające się przez przechodzenie jednej komórki z jednego ciała do drugiego.  Warto również się dowiedzieć, dlaczego mamy budować maszyny czasu. 

Czytelnicy powinni być wdzięczni Wydawnictwu OdeSFa za wydobycie twórczości Jacka Izworskiego z przeszłości i udostępnienie w formie książki, którą można wziąć w ręce i czytać bardzo długo, zważywszy również na jej liczbę jej stron. 





niedziela, 20 listopada 2022

Łagodny kosmos


 Powieść Jacka Izworskiego "Gwiezdne szczenię" odznacza się specyficzną atmosferą, jest odmienna od wszystkich powieści o dalekich podróżach w kosmos. 

W tekście "Od redakcji", zamieszczonym na początku tomu, Luiza Dobrzyńska wspomina, że zafascynowała ją nazwa serialu wydawniczego "Kosmos 1999". Czytała wówczas całą dostępną fantastykę, a więc głównie utwory pisarzy Bloku Wschodniego, czyli o tematyce pacyfistycznej, najbardziej przez nią cenionej. Do tego nurtu zalicza powieść Jacka Izworskiego. Jest redaktorką tomu i dzięki niej "nieśmiały koncept wznowienia Jego książki nabrał gwiezdnego wiatru  w żagle i powoli ewoluował"  - jak zauważa we wstępie do powieści Jacek "Franco" Horęzga Redaktor Naczelny w Wydawnictwie  Odmienne Stany Fantastyki, w którym powieść została wydana.  

Powieść opowiada o podróży kosmicznej statkiem "Horsedealer": z Ziemi najpierw poleciał na Kalmerię, a następnie dalej w głąb kosmosu. Wypraw ma być dziesięć, a opisana jest piątą z kolei. Wszystkie nazwano imionami sławnych ludzi. Był Kopernik, Ciołkowski, Gagarin i Carusto, który na początku XXII  wieku odkrył tachiony. Załoga liczyła trzynaście osób, narratorką jest Helena Borek, lekarka. Zna język polski. Urodziła się we Wrocławiu, na terenie Polski, obecnie  na terenie "środkowoeuropejskiego kręgu kulturowego". 

W pomieszczeniu obok sterówki stoi KUPA - Komputer Uniwersalnego Pilotażu i Astronawigacji. Nazwała go Kubusiem, znała przecież polski. Kosmonauci jadali śniadania, wypoczywali, grali w gry, a nawet trochę się nudzili, kiedy nie było pracy. W powieści panuje miła przyjemna atmosfera, będąca odbiciem uroku charakteru Jacka Izworskiego, autora powieści, osoby niezwykłej, wybitnej i skromnej. Chociaż los nie był dla niego łaskawy, lecz teraz jest ceniony i lubiany, a jego utwory niosą nam radość.



niedziela, 13 listopada 2022

Tytan. Czapki z głów.

Tytanem jest polski pisarz Jacek Izworski. Leży przede mną na stole książka,"Gwiezdne szczenię", wydana przez wydawnictwo OdeSFa Odmienne Stany Fantastyki. Prowadzi je Jacek "Franco" Horęzga. 

Książka ma podtytuł "Antologia osobista" i liczy 670 stron. Zawiera powieść tytułową oraz "Utwory dodatkowe prozą", liczne wywiady i recenzje. 

 

Powieść opowiada o wyprawie statku kosmicznego, załoga liczy kilkanaście osób. Powieść czyta się z wielką przyjemnością, a to ze względu na jej nastrój, utwór jest odmienny od książek wielu różnych odmian tego gatunku. Uważam, że każda książka zawiera w sobie charakter i duszę autora, z tego względu ta jest odbiciem Jacka Izworskiego. Ma on poważne problemy zdrowotne, mimo to dokonał tytanicznych dzieł: skończył studia, z tytułem magisterskim, nie podjął jednak pracy zawodowej. Jego nazwisko pojawiało się na łamach miesięcznika "Fantastyka", redagował "Bibliografię Polskiej Fantastyki". 

Napisał "Gwiezdne szczenię" w roku 1976, ale dopiero w dziesięć lat później książkę wydała Krajowa Agencja Wydawnicza, spychano ją z roku na rok. Kiedy ją wreszcie wydano, wprowadzono przepis, na podstawie którego zapłacono autorowi zaledwie dziesięć procent honorarium. Mimo to pracował i nadal pisał, choć utracił utwory z powodu awarii sprzętu elektronicznego, jak i nieuczciwości ludzi. Spotkał się również z dobrocią i pomocą. Andrzej Ziemiański powołał internetowe miejsce spotkań, uczestnicy przepisali utwory Jacka, wklepując tekst ręcznie. Inni starali się wymazać nazwisko pisarza z pamięci społecznej. Niszczyli zajadle i zaciekle. Po przeciwnej stronie pojawili się wielcy i wspaniali ludzie. Powoli kształtowali zarys działania, a w roku 2012 powołano fundację i właśnie teraz w  roku  2022 "domyka swój sztandarowy projekt - honorując życie i dorobek twórczy Izworskiego poprzez wydanie Jego opus magnum w formie antologii osobistej" - pisze Jacek "Franco" Horęzga we "Wstępie" do "Antologii osobistej".   Izworski jest jednym z filarów wydawnictwa, dzięki jego pracy podpisano umowy na 10-tomowy  cykl smoczy oraz książki Oksany Usenko jego przekładzie.   

"Antologia osobista" zajęła kilka lat przygotowań i kilkanaście miesięcy zespołowej pracy. Do zespołu redakcyjnego należy również Luiza "Eviva" Dobrzyńska. Tak wspomina dzień sprzed kilku dziesięcioleci, gdy kupiła w kiosku "Gwiezdne szczenię". "Jawił mi się jako niezwykły człowiek. Teraz wiem, że się nie pomyliłam - Jacek Izworski jest kimś naprawdę niezwyczajnym. Jego siła duchowa budzi mój podziw i powierzenie mi redakcji niniejszej antologii było szczególnym wyróżnieniem".

Honorem jest dla nas przytoczenie wypowiedzi  Marii Cowen  z wydawnictwa Royal Hawaiian Press: "Od bardzo dawno nie czytałam książki o tak dużej dawce pozytywnych wartości  jak "Gwiezdne szczenię". Autor podjął w niej trudny temat stosunków międzygatunkowych, które łatwo przełożyć po prostu na międzyludzkie, oraz przedstawił metody zażegnywania konfliktów  bez uciekania się do przemocy. Wrażliwość i głęboki humanizm Jacka Izworskiego  naprawdę poruszyły mnie do głębi."

Fundacja, wydawnictwo, działania ludzi skupionych wokół nich oraz twórczość i postać Jacka Izworskiego to dzieło nadzwyczajnej jakości duchowej, pokaz uczciwości i pomocy innym. Mam szczęści pojawiać się na kartkach tej książki wśród innych pisarzy, co uważam za zaszczyt, wierząc, że na niego zasłużyłam.  

niedziela, 6 listopada 2022

Przecież wszyscy wiedzą

 Napisałam książkę pod tytułem "Genetyka bogów". Słowo bogowie jest napisane małą literą, a nie wielką. Wiele osób się dziwi i zapytuje, czy to nie błąd. Nie, to jest poprawna ortografia. Tym słowem określa się wiele, choćby bóg filmu, czy muzyki. Mamy na myśli nadzwyczajną osobę, najlepszą w tej dziedzinie, o niebiańskich cechach i możliwościach.

Moja książka opowiada o bogach, których się widuje od najdawniejszych czasów, ale w bardzo dziwnych formach i sytuacjach. Aż trudno uwierzyć, jak bardzo się zmieniali ci rzekomi bogowie w ciągu stuleci. Wreszcie doszliśmy do naszych czasów. 

Kiedyś mieli aureole, co przetrwało, ale w innym znaczeniu, mieli skrzydła, bo przecież musieli mieć, jak by się poruszali. W naszych czasach mówi się o nich zabawnie:  latające talerze. 
Są również istoty, które na nich przyleciały. Poznaliśmy rzekomo kilka ich ras: od małych, zabawnych zielonych ludzików, poprzez brzydkie i niebezpieczne szaraki, aż do istot przypominających ludzi, o czym już pisałam. 




Jeszcze kilka dziesięcioleci temu  ludzie zbierali się  na pustych przestrzeniach, by obserwować przylot talerzy. Ta subkultura zanikła. W każdej epoce historii ich postrzeganie zależało od jednego: od stanu nauki i od sposobu pojmowania rzeczywistości. O tym jest właśnie "Genetyka bogów", książka została wydana w roku 1999. A jak teraz ich postrzegamy? Kto się domyśli?

niedziela, 30 października 2022

Odpadziochy

 Albo uszkodzony zdybek - tak nazywano dzieci oddane po urodzeniu do specjalnego zakładu, jak napisałam w opowiadaniu "Najpiękniejszy dzień na śmierć", zamieszczonym w tomie "Plan".

Dwoje takich dzieci, dziewczynka i chłopiec, przedostało się przez mur na łąkę. Dziewczynka umiała mówić tylko Gaga, a chłopiec Jac. Upadli na trawę, po raz pierwszy w życiu poczuli zapach kwiatów. W zakładzie nie poddawano ich żadnej terapii, choć tak zapewniano rodziców.

Na łące obudziły się ich zmysły, dotąd zamknięte, gdyż dzieci tylko leżały i czasami dostawały coś do jedzenia. W zakładzie zawyły syreny, dwóch strażników z bronią wyszło, by szukać uciekinierów. Na łąkę przyszedł również chłopiec z dziewczyną, mieszkający w osiedlu. Ich rodzice również oddali ich rodzeństwo zaraz po urodzeniu, gdyż ich mózgi nie funkcjonowały, jak ich zapewniano. Miały się rozwinąć dzięki terapii, ale rodzice nigdy się nie interesowali, co się stało z ich dziećmi.

Gaga i Jac biegli dalej, wchłaniali kolory, wrażeń przybywało. Jadący drogą wóz z zabawkami podwiózł ich kawałek. W sklepiku na stacji benzynowej oszołomiły ich zapachy cukierków. 




 Wtedy podjechał wóz z antyterrorystami, mężczyźni z bronią rozbiegli się tyralierą. Dzieci biegły ścieżką w górę. Wtedy zbudziła się świadomość chłopca. "Jestem" - powiedział. Padł strzał. "I ja jestem" - szepnęła dziewczynka. Jej ciało upadło obok chłopca. 

 

niedziela, 23 października 2022

Wyraźne nazwisko

 To oczywiście Bruno Zwarra. Dwie głoski r oraz dźwięczne w i z nadają temu nazwisku tonację.Ale nie z tego powodu je słychać. Jest chwałą dzielnicy Biskupia Górka. Właśnie trwa rewitalizacja tej dzielnicy. Mam nadzieję, że zachowa swój charakter, gdyż kocham w niej wszystko: kompozycję, okna, drzwi, bruki. Chciałabym, aby się zachowały. Na pewno nadal pozostanie Bruno Zwarra - w pamięci, muralach, tablicach i w mojej powieści "Królowa Salwatora".

 

Miała górę roboty. Elwira stała przed biurkiem zawalonym książkami. Leżały tam również mapy Gdańska i wiele fotografii Brunona Zwarry. Z przygnębieniem i niepokojem wodziła wzrokiem po poszczególnych egzemplarzach, usiłując obliczyć, ile czasu zajmie pobieżne choćby ich przeglądanie, a musiała poznać szczegóły, wynotować wydarzenia, które zaciekawią gości zaproszonych na uroczystość poświęconą pisarzowi.

Westchnęła i spojrzała na piętrzące się stosy książek. Skojarzyła je z górą piachu, przekopywała się przez nią dziecięcą łopatką. Pisała szczegółowy scenariusz uroczystości, rozdzielała role, a do każdej należało wyszukać cytaty z książek pana Brunona.


Spojrzała na ścianę. Już dawno zawiesiła na niej za szkłem portret pisarza, starszego mężczyzny o dość pociągłej twarzy. Pod ramką widniał napis: "Brunon Zwarra, gdański pisarz. Mieszkał na Biskupiej Górce".  Zasłużył na to, by go szanować i uczcić. Doskonałą okazją jest święto dzielnicy. Pisał o niej, o swoim mieszkaniu i o sąsiadach, Polakach i Niemcach. Poznał wielu dobrych, porządnych i uczciwych. Brakowało mu do setki kilku lat. Oby dożył do rocznicy stulecia niepodległości.

Jakże czułaby się zaszczycona, gdyby mógł zasiąść w fotelu, przyjmować życzenia i kwiaty, podpisywać książki, spoglądać na zawieszone na stelażach fotografie, ilustrujące wydarzenia i opisane miejsca, słuchać fragmentów, które będą czytać dzieci przychodzące do biblioteki. Ta część przygotowywanej uroczystości zajęła masę czasu: poprawiała dykcję. Uparła się, że nie będą czytać przez mikrofon. Takie popisy recytatorskie są w szkole po to, by nauczyły się mówić, oddychać z przepony, posyłać głos na salę. Cierpliwie poprawiała czytających i nie przepuszczała żadnego błędu.


Potarła ręką czoło, aby sobie przypomnieć, w którym tomie "Wspomnień gdańskiego bówki", znajdzie potrzebne sceny. Widziała w pamięci całe akapity, lecz nie zapamiętała numeru strony. Westchnęła, czekało ją przeglądanie rozdział za rozdziałem. Już wyciągała rękę, by sięgnąć książkę ze stosu na biurku. Ułożyła je tematycznie, dodając dzieła na temat miasta, jego zabytków i historii. Wystawały z nich tekturki zakładek. Sama je tam wkładała, zaznaczając ciekawe wiadomości.

niedziela, 16 października 2022

Porządkowanie czasu

 Wydawnictwo Odesfa - Odmienne Stany Fantastyki przygotowuje do druku tom moich opowiadań. Pani redaktor naczelna wyraziła życzenie, bym przejrzała ich tytuły i sprawdziła, czy wszystkie są prawidłowe i ustawione we właściwej kolejności. 

W tomie znajdą się opowiadania nowe, które napisałam specjalnie do tej publikacji oraz kilka już opublikowanych. Należało sprawdzić, gdzie i kiedy, bo czas mijał nierównym tempem.  By to sprawdzić sięgnęłam po książki, leżące na stosie obok komputera. 

Oto niewinna błękitna okładka "Rocznika Fantastycznego 2020". Wydawcą i redaktorem naczelnym jest Bartek Biedrzycki, który przysłał mi egzemplarze, czego się nie spodziewałam.
Dlaczego zamieściłam fotografię dziecka z nożem w ręku? Na stronie 3 tej publikacji pan redaktor zamieścił następującą wypowiedź:"Jestem bardzo dumny ze wszystkich opowiadań i artykułów w tym zbiorze. Powstały specjalnie do niego, ze wspomnianym wyjątkiem. Jest nim "Nadejście Fortynbrasa" Emmy Popik, tekst przejmujący, pochodzący ze świetnego zbioru "Tylko Ziemia". Tekst, który mimo ponad trzech dekad na karku nie zestarzał się ani trochę i wśród współczesnych polskich opowiadań powinien znaleźć łatwo nowych, oddanych czytelników. Bardzo się cieszę, że mam okazję go przedrukowywać, bo wspomniany zbiór znaczy dla mnie bardzo wiele."

Dziecko z nożem to szokujące, wypada więc choć trochę wyjaśnić, czego dotyczy. Jest dokładnie związany z opowiadaniem "Nadejście Fortynbrasa", ujawnia jego sens i tłumaczy wymowę.

Dlaczego wspominam o tym opowiadaniu w związku z tomem przygotowywanym do druku? Czy przetrwa lat trzydzieści w pamięci Czytelników i nic go nie zabije, a wprost przeciwnie: ataki tylko go wzmocnią i będą konieczne, by przeżyć. Czy będę mogła to sprawdzić?



niedziela, 9 października 2022

"Mistrz" na czterdziestolecie

 Nasz wspaniały miesięcznik "Fantastyka" ma właśnie czterdzieści lat. Pierwszy numer ukazał się w roku 1982.  Po pewnym czasie z powodu przemian czasopismo zmieniło tytuł na "Nowa Fantastyka", ale zostało uratowane. Prowadził je wtedy Maciek Parowski, który bardzo dużo zrobił dla tego gatunku literatury i dla autorów uprawiających ten gatunek. Moje opowiadanie "Mistrz" ukazało się w roku 1983. No i się zaczęło.

Miał dziesięć lat i był genialny.

Tak zaczyna się opowiadanie. Kim jest mistrz? Czyżby to był chłopczyk? Ma na sobie lekką płócienną koszulkę do kolan. Jest delikatny i kruchy. Postawiono go przed tronem, który jest wysoki i zrobiony ze złota. Siedzi na nim władca. Nie może się nawet unieść, by spojrzeć na chłopca. Jego stopy są unieruchomione w magnetycznych sandałach. Odziewa go ciężka szata, a twarz pokrywa gruba warstwa szminek. Jest mu ciężko i źle.

Chłopiec ma wyjawić władcy prawdę. Władca jednak nie zadaje pytań, myśli tylko o tym, kiedy dostanie swoją porcję pożywienia, którego dają mu zawsze za mało. Strażnicy zbyt szybko zakręcają kranik. Nie obchodzi go prawda, lecz tkanina koszuli Mistrza - jest przewiewna, a on się dusi w rytualnych szatach.

Chłopczyk patrzy odważnie, władca się boi, gdyż i on - jak każdy przed nim - zostanie wraz z tronem popchnięty na taras bez poręczy. Kiedy to się wydarzy? Czy dzisiaj?

Za tronem władcy kryje się uczony - jest nagi. Dlaczego? Może by pokazać, że nie ma nic do ukrycia? Zobaczył czystą skórę dziecka i nagle odczuł wstyd. Jak wygląda jego skóra, dlaczego i kim właściwie jest?

Za twierdzą kłębią się tłumy, kiedy coś spadnie z krawędzi tarasu, odzywa się odrażające mlaskanie. Kto zostanie zrzucony tego dnia. I jaka jest ta prawda? Może taka, że Mistrz wciąż stoi przed tronem. 


niedziela, 2 października 2022

Trzy po trzy

 Gadałam sobie z moją znajomą, która kiedyś była polonistką. Powinnam powiedzieć, że rozmawiałam z byłą nauczycielką  języka polskiego. Powiedziała mi, czy raczej wyznała w tajemnicy, jakie obecnie są zasady na pisemnych maturach. 
Prace sprawdza komisja.  Nie ma żadnego kontaktu z uczniami, którzy napisali prace. Dla sprawdzających są to tylko kartki z zapisanymi na nich słowami.

Dlaczego tak jest? Bo to przecież bardzo surowe wymagania. Powiedzmy, restrykcje, gdyż obecnie w modzie jest używaniu obcego słownictwa, oczywiście angielskiego.

Chodzi o zapewnienie jak największej uczciwości. Nie może być tak jak kiedyś: nauczyciel chodził wzdłuż ławek, siedzący przy nich uczniowie pisali prace maturalne, oczywiście rozprawki. Czynili to po raz pierwszy w życiu, i ostatni. Nigdy już nie zostaną zmuszeni do pisemnego rozprawiania o czymkolwiek, i to zgodnie z surowymi regułami. Nauczyciel przechadzał się, by kontrolować, czy piszący nie korzystają ze ściągawek, które położyli sobie na udzie; teraz byłaby to komórka. Nauczyciel od niechcenia opierał rękę na brzegu ławki. Wtedy ściągawki, oczywiście, o ile takie mieli, błyskawicznie zostawały zakryte brzegiem sukienki. Nauczyciel zerkał na tekst, niby to obojętnie, z góry,  z boku, z ukosa, w rzeczywistości robił coś nadzwyczaj ważnego, wręcz ratował uczniowskie życie: pokazywał palcem przecinek. Jeżeli był, należało go usunąć, jeżeli miejsce pomiędzy słowami było puste, a nauczyciel postukiwał palcem, należało przecinek wstawić. 

Przecinek? Otwieracie szeroko oczy z zdziwienia, czemu jest taki ważny? Od tego problemu, zagadnienia, tematu zaczął się ten wpis. Jeżeli w pracy maturalnej brakuje trzech przecinków lub są postawione w niewłaściwych miejscach, oblałeś, nie zdałeś matury z polskiego. Masz rok na nauczenie się interpunkcji. Czy te przecinki są takie ważne. To sprawa życia? Po co one technikowi? Czy nie może naprawić silnika bez znajomości miejsca przecinka w zdaniu? Jest takie zabawne powiedzenie, które to ilustruje: słychać śpiew i rżenie koni. Stawiamy przecinek, czy nie? Przerób sobie to zdanie na coś o tematyce technicznej, bo się zupełnie na tym nie znam. Pamiętam, że na biologii wkuwałam zasadę budowy pantofelka. Czy kiedyś to wam się przydało?

niedziela, 25 września 2022

Tego nie wiedziałam

Straszę dzieci, nie wiedziałam tego o sobie. Jeden z moich czytelników wyznał, że przeraził się moim opowiadaniem. "Szanowna Pani, jakieś czterdzieści lat temu przeczytałem Pani opowiadania Maszyna. Miałem wówczas about 8 lat i byłem świeżo po lekturze Edenu, Pirxów, Alf, czarnych zeszytów, itd. Maszyna zrobiła niedobrą ... albo i dobrą rzecz z moją głową. Z perspektywy czasu myślę, iż lektura była trochę za ostra jak na ośmiolatka. Niemniej jednak, nie żałuję."

Przegląd Techniczny nr 26'83 z dnia 26/06/83 r. (I część); nr.2 7'83 z dnia 3/07/83 (II część) zamieścił opowiadanie Maszyna, jedno z tych, które zostało włączone do tomu opowiadań Tylko Ziemia, wydanego w 1986 r. Jest to opowieść o myślącej i czującej maszynie, zajmującej olbrzymie podziemia. Wprawdzie wtedy nikt jeszcze nie mówił o sztucznej inteligencji, ale ona już istniała w wielu moich opowiadaniach.
Przeglądam to opowiadanie na nowo, aby przybliżyć je czytelnikom. Proszę zwrócić uwagę na następujący akapit, w którym człowiek mówi do maszyny: "A czemuś taka mądra?! Hę?! Wypiłaś mój mózg, całą jego treść. Nakarmiłaś swoją pamięć moją pamięcią, wlałaś w swe puste słoje moje odczucia, wtłoczyłaś w zakończenia nerwowe moje wrażenia. Myślisz moim mózgiem powielonym w przewodach; tylko moje wiadomości wsączasz w szare komórki mózgu mojego syna. Kim jesteś beze mnie?!"

Napisałam te słowa w roku 1983, a dopiero wiele lat później zaczęto mówić o łączeniu świadomości ludzi i komputera. Pojawiło się wiele filmów na ten temat; czytelnicy z pewnością potrafią przytoczyć ich tytuły. O różnych wynalazkach i problemach pisałam wiele lat przed ich wystąpieniem.

Literatura i filmy pokazują problemy w sposób często skrajny lub dosłowny. Pamiętamy filmowe obrazy człowieka uwięzionego gdzieś w wirtualnym wnętrzu komputera. Nie jesteśmy dosłownie i fizycznie w taki sposób uwięzieni. Czy jednak potrafimy sobie wyobrazić życie bez spacerów po Sieci? Umyślnie użyłam słowa spacery, dla pokazania naszej obecności w tamtych realnościach spoza ekranu.

Opowiadanie "Maszyna" jest wciąż aktualne i poprzez swoją obrazowość i stylistykę dostarczy czytelnikowi wielu przeżyć estetycznych. I każdy z pewnością chciałby się dowiedzieć, czy człowiekowi udało się wyciągnąć swoją świadomość ze zwojów maszyny i czy musiała się przy tym dokonać destrukcja - człowieka, maszyny czy umysłu? Opowiadanie "Maszyna" można przeczytać na mojej stronie www.emmapopik.pl. Ciekawa jestem, czy będziecie drżeć ze strachu, jak ośmioletni wówczas Marcin Michalczyk.

 


niedziela, 18 września 2022

Legenda przyszłości

 

Czytelnicy zdążyli się zaprzyjaźnić z postaciami z tych książek, występują bowiem od pierwszej, która nosi tajemniczy tytuł "Dusza". Polubili te osoby, ale nadal odrzucają świat, w którym muszą żyć. Nie ma w nim nic dobrego. 

Panuje w nim reżim policyjny, ludzie są nieustannie kontrolowani przez policjantów, którzy niespodziewanie zatrzymują się obok nich na motorach. Dzieli się ich ze względu na genetykę. a wielu ma grupę zero i żadnych wartości. Straszne dla człowieka być uważanym za zero, bez szans na polepszenie tego stanu i jakąkolwiek zmianę.

Pewni ludzie jednak pragnęli wyrwać się z tej beznadziejnej sytuacji. Po wielu wysiłkach udało im się uciec i wyruszyła "Kawalkada" na inną planetę, taki również tytuł nosi kolejny tom tej serii. Celem podróży stała się planeta Patris. Zahibernowani, leżeli z zamkniętymi oczami, czekając na wybudzenie.  Jak wyglądała planeta, którą wreszcie mogli zobaczyć, otworzywszy oczy?

Jak sobie poradzili ludzie, a więc "Dzieci  planety Ziemia", mówi o tym kolejny tom serii, pod takim właśnie tytułem. Musieli od początku rozpocząć budowę ludzkiej cywilizacji. Na rzekomo niezamieszkałej planecie odezwały się jakieś głosy, czyżby to byli ludzie? Nie po raz pierwszy usiłowali się wyrwać z ich rodzinnej planety, gdzie stosowano eutanazję z byle powodu. Jak się unormują kontakty pomiędzy dawnymi mieszkańcami a przybyszami, czy wybuchną konflikty, czy raczej Ziemianie doświadczeni okrutną sytuacją z przeszłości będą budować zgodę, pomoc i życzliwość. Od tego właśnie się zaczęło: udzielono pomocy rannej dziewczynce, która by umarła, gdyby nie zastosowano ziemskiej medycyny. W tej niewielkiej kolonii każde dziecko traktowano jako bezcenny dar i ratowano wszelkimi sposobami, przeciwnie niż na Ziemi, gdzie poddawano eutanazji istotę ludzką, jeśli tylko nie dosięgała wydumanych standardów o ich cywilizacji. 

Patris - czy nam się z czymś kojarzy nazwa planety, na którą dotarli? Rozumiemy słowo pater, patria, w utworach Luizy Dobrzyńskiej niczego nie pozostawiono przypadkowi:, żadnej nazwy, postaci ani wątku. Z tego powodu przeczuwam, że pojawi się jeszcze jeden android, mający silne instynkty opiekuńcze i wielką potrzebę zajmowania się m


edycyną. Nie stanie się to jeszcze teraz ani też w tomie "Legenda przyszłości".

W tym tomie zmieniamy miejsce  w czasie i przestrzeni: wracamy na Ziemię, gdzie wciąż panują bezwzględne przepisy. Potem przenosimy się na planetę Patris, na której dzieci nie wierzą w istnienie Ziemi. Poznajemy losy rodziny pewnej nauczycielki, kochającej dzieci, które musiała jednak opuścić, a także porzucić Ziemię. Miała na imię Etta. Na Ziemi uważano ją za zerówkę, niezdolną do wydania potomstwa. Umknęła na Patris, gdzie urodziła dziewczynkę Jamie. Na Ziemi pozostał brat Etty. Zbiegiem okoliczności  on też miał córeczkę, którą kochał bezgranicznie.

Okropne obarczenie Etty zostało narzucone na Auritę, dla której była ciotką. Nic nie zostało na Ziemi zapomniane, niczego nie przebaczono. Aurita była w szpitalu, lecz wyzdrowiała. Dla jej matki to się nie liczyło. Chorobę uznała za hańbę, niszczącą jej życie. Bez litości porzuciła córkę. Dla matki liczył się poziom społeczny, a nie jej dziecko. Matka Aurity wmówiła sobie, że klasyfikacja genetyczna Etty miała wpływ na dziewczynkę, co nie było prawdą. Dziewczynka urodziła się słabsza intelektualnie, a ciężka choroba neurologiczna to pogłębiła.

Aurita nie dawała sobie rady w szkole. Nie widziała sensu w zapamiętywaniu dat historycznych dawnych królów, o których nigdy nie słyszała. Nie wiedziała, dlaczego ma zapamiętywać regułki matematyczne, z których nic nie wynikało. Dla jej ojca życie stawało się coraz bardziej ryzykowne, wciąż groziło, że zabiorą mu córeczkę. I dadzą jej zastrzyk, po którym jej nie będzie, a życie ojca straci sens i wartość. 


Udało mu się załatwić naukę zdalną, przy pomocy komputera. W taki sposób wszystko rozumiała, wirtualny nauczyciel nie tracił cierpliwości, uczniowie z niej nie drwili, więc w każdym przedmiocie doszła do poziomu uniwersyteckiego. I cóż z tego, jej sytuacji nic to nie zmieniło. Za pomocą programów wirtualnych nauczyła się tańczyć, ale ta umiejętność nie była na nic potrzebna. Pięknie malowała, ale na świecie nie robił tego nikt, bo i po co. Zrozpaczony ojciec użył wszystkich sposobów, by dać jej szansę  i wreszcie udało mu się umieścić córkę w statku lecącym na Patris. 

Powoli przyzwyczajała się do życia na nowej planecie i w innej sytuacji. Była dorosła, wierzyła, że jeszcze kiedyś spotka ojca. Jedyną pamiątką była zabawka z dzieciństwa, cybernetyczna wiewiórka. 


Lubiła ją tak bardzo, że jeszcze jako dziecko nauczyła się ją naprawiać. Na Patris spotkała Raula, androida, należącego dawniej do ciotki, oraz starszego doktora, który znał Ettę. To  on doskonalił umiejętności i techniczną wiedzę Anny Marii. Stała się jego pomocnicą i asystentką, potrafiła bowiem naprawiać najbardziej skomplikowane urządzenia. Opiekował się nią Raul, dawny towarzysz Etty, dla niej ten świat był trudny i otwierał się powoli. Miała w sobie  wielką szlachetność Etty, też zależało jej na tym, żeby Raul mógł wybrać sobie sposób życia i rodzaj pracy, gdyż wciąż niektórzy traktowali go jak maszynę do pisania. Nabywane umiejętności bardzo się Raulowi przydadzą, choć nie w tym tomie. Pewnie już powstaje szkic kolejnej książki, wkrótce po nią sięgniemy na półkę. Warto mimochodem dodać, że na Patris niespodziewanie odkryto stworzenia inteligentne i cywilizowane, z którymi ludzie nie potrafią jednak porozumieć  i żadna strona nie wie, czy grozi niebezpieczeństwo.

Mamy jeszcze jeden talent do wykorzystania, który uratuje świat. Odgadnijcie, jaki. 

Ta książka jest również poważną krytyką szkolnictwa, gdyż pokazuje, jak niszczy talenty, próbując wszystkie dzieci wtłoczyć  w jednakowe formy. ale to przecież "Legenda przyszłości", a w każdej legendzie mamy magię, mogącą przemienić zwykły chwast w istotę, która swoimi talentami ratuje świat. 

 


niedziela, 11 września 2022

Co za tytuły!

 Przeglądałam katalog moich książek, aby wybrać jakąś do zaprezentowania na blogu w niedzielę, jak co tydzień i zdziwiłam się, i to bardzo. Powtarzają się w nich słowa: bogowie, szatan, demon. 

Jedną z pierwszych książek naznaczonych takim tytułem jest "Genetyka bogów"
Zamieściłam tu okładkę z audiobooka, nagranego przez znakomite wydawnictwo Saga-Egmont. Pierwsze wydanie było papierowe, jak to się mówi. Książka opowiada o postaciach przybywających z nieznanych przestrzeni. Nadal nie wiemy, skąd się pojawili i czy w ogóle się pojawili, mimo że jest niezliczona liczba sprawozdań, opisów spotkań i namacalnych dowodów ich istnienia w postaci choćby znaków na skórze. W dawnych wiekach ludzie uznawali ich za bogów. Na zamieszczonej tu okładce są bogowie z dawnej Grecji, bardzo piękni, nieprawdaż, ale jak naprawdę wyglądali, nie wiemy, o ile naprawdę istnieli. 

Dla kontrastu przytoczę opowiadanie "Wigilia szatan". Główną postacią jest chłopak o imieniu Saytan. Na okładce jest jak najbardziej ludzki i ziemski. Akcja się 
toczy w czasie, kiedy nie ma już naszego świata i istnienie ludzi powinno się zacząć ponownie od początku. W poprzednim istnieniu świata szatan był uosobieniem zła.  Mamy tu wiele symboli i aluzji do obyczajów poprzedniej epoki, choćby ten: matka Saytana przygotowuje pierogi na kolację. Wiemy, że chodzi tu o kolację wigilijną. Niespodziewanie zbliżają się jeźdźcy na dziwnych koniach, oni również nie są zwyczajni. Obarczono ich okrutnym zadaniem: mają zabić dziecko. Ale czy to działo się wtedy? Saytan daje im monetę, może srebrnik, ale pieniądz się nie wiąże z tą sytuacją i przepala im dłoń.  
"Demon zagłady" brzmi niesamowicie i kojarzy się z nadziemskimi siłami i może trochę przerażać. Tymczasem sytuacja jest całkiem banalna: do zwyczajnego miasteczka na Dzikim Zachodzie Techniki przybywa równie zwyczajny młody człowiek, który wchodzi do baru, by zjeść cokolwiek. Czekając, aż postawią przed nim talerz, skręca sobie papierosa. Obserwują to motocykliści, którzy właśnie wpadli do baru. No i się zaczęło: lokalny milioner oferuje mu rękę córki. Na ulicę wypadają ludzie, zaczyna się straszna awantura. Jak to się skończyło? Proszę zajrzeć na ostatnią stronę opowiadania. 

niedziela, 4 września 2022

Dobrze się sprzedają

 Moje książki dobrze się sprzedają za granicą, szczególnie sensacyjne. Najlepiej idzie kryminał "Raport", co jest szokujące. Nie potrafię odpowiedzieć, z jakiego powodu. Nie mam zamiaru się chwalić, utrzymując, że książka jest dobra. Oczywiście, podoba się, ale z jakiego powodu? Warto jest znaleźć ten powód. 

Czy łyżka do opon jest interesującym narzędziem zbrodni, chyba nie. Nóż ma lepszy kształt, ale również jest codzienny i często kuchenny. O, sztylet, to jest królewskie narzędzie. Wytworny kształt, rączka ozdobiona, trzymać coś tak pięknego i szlachetnego w ręku to przyjemność, a zbrodnia ma cechy wytwornego czynu. Doskonale pasuje do opisania w szlachetnym kryminale, ale łyżka do opon? A jednak. Książkę w postaci klasycznej, a także z formie audio i ebooka wypuściło na rynek wydawnictwo Saga-Egmont z Kopenhagi. 

Czytelnikom podobali się również bohaterowie powieści, choć trudno tak ich nazwać, bo to zwykli mieszkańcy prowincji, a miłość, która się nie udała, wcale nie była wzniosła, szekspirowska ani tragiczna. 

"Zbrodnia w wyższych sferach" toczy się pośród ludzi bogatych i eleganckich, dżentelmenów, powiedzmy, którzy umieją posługiwać się nożem i widelcem, wiedzą również, jaki kształt ma kieliszek do koniaku. Towarzyszą im bardzo kosztowne damy i drogie konie.  Pierwsza zbrodnia szarpie serce, a kolejna ma głęboki wydźwięk moralny. 
Książka przyniosła tak niski dochód, że właściwie nie warto byłoby fatygować się wysyłaniem autorce tych paru złotych. Historia się powtórzyła w przypadku książki "Tysiąc dni", która opowiada o niespełnionej, młodzieńczej miłości i niezwykłej podróży przez Europę. Wydało ją to samo wydawnictwo.  Niemniej jednak zachęcam do przeczytania obu powieści, dostarczą Czytelnikom wielu niezwykłych wzruszeń. 

Rekord popularności pobiła "Genetyka bogów", opublikowana przez wydawnictwo Saga-Egmont. Bogowie piszemy małą literą, gdyż mowa tu o istotach, które przybywają do nas w pojazdach, nazwanych latającymi  talerzami, pospolicie, nieprawdaż?  W dawnych wiekach te istoty miały skrzydła, czasami z piórami, innym razem przypominały postacie z fresków w piramidach. Niosły w ręku coś w rodzaju torebki ze zwyczajnym uchwytem. Chcemy w ich istnienie wierzyć, czy też nie, ale przez tysiąclecia zmieniły się tylko sposoby ich przedstawienia: czasami mają aureole, innym razem energię, raz są bosko piękni, innym razem szarzy i wredni. 

Wspaniałe wydawnictwo Saga-Egmont ma renomę. Nie wiem, komu czytelnicy bardziej ufają, istotne, że sięgają po moje powieści, nie czują zawodu po przeczytaniu, ale satysfakcję. 





niedziela, 28 sierpnia 2022

Ta pani to Muzyka

 


Justyna Philipp napisała książkę o muzyce "Cropelki".  Intencją jej było oddanie hołdu twórczości muzycznej Piotra Lacherta,  rozpowszechnianie  wiadomości o tym muzyku i kompozytorze, którego darzyła przyjaźnią.  Uważam jednak, że książka w głównej mierze to biografia tej wspaniałej pianistki i dla mnie ten wątek  utworu ma największą wartość, wzbudza zainteresowanie i podziw. Z tego też powodu zachęcam wszystkich do zapoznania się z treścią książki, trzeba przeczytać, nawet dwa razy, co ja uczyniłam, z takim samym zainteresowaniem i zachwytem, głównie ze względu na postać pianistki.
 

Tak pisze o sobie: "Mama  pięknie śpiewała,  umiała także grać   na  fortepianie. Śpiewała podczas  przygotowywania   posiłków w  kuchni  czyściutkim   sopranem. Tato  kształcił się u  wybitnych,  legendarnych już dziś  pianistów,  jak  Marsel  Mass  Stanisława Szpinalskiego,  Emmy  Altberg  uczennicy  Wandy  Landowskiej.
Wojna  jednak  uniemożliwiła ojcu  podążanie ścieżką  kariery  pianisty  koncertującego. Został architektem. 

Jak  zatem  ja  miałam nie  zostać muzykiem?"

 

 

Dokonania  Justyny Philipp są ogromne.

 

W Gdańsku dawała recitale z muzyką Piotra Lacherta, jak Wieczór Sonat. Płyt promocyjnych nagrała aż 37. Studiowała w WSM, dziś to Akademia Muzyczna. Uzyskała tytuł magistra sztuki i stała się pianistką koncertującą. Nadal poszerzała swą wiedzę, ukończyła międzynarodowe, mistrzowskie seminaria, dokształcając się u sław. Uczyła w różnych szkołach Trójmiasta, w Starogardzie, w Gdyni, w Sopocie.
Dała dwa tysiące występów, 500 w Studio Koncertowym Radia Gdańsk.

Założyła Gdańskie Koło Miłośników Muzyki Współczesnej. Znakomita jej rodzina, o której opowiem w stosowny miejscu, była solidną podporą: ojciec wspierał jej działalność, sfinansował koncert z okazji trzydziestolecia twórczości akordeonisty Krzysztofa Olczaka, profesora Akademii Muzycznej.  Z profesorem z kolei założyła Gdańską Fundację Twórców i Wykonawców Muzyki Współczesnej. Współpracowała z fundacją Muzyka Świata Barbary Bieleckiej, miłośniczką muzyki  Konstantego Krzysztofa Kulki. Ojciec po prostu uwielbiał grać, często w ciągu dnia zasiadał do fortepianu. Zbierało się grono słuchaczy, wszyscy w milczeniu i zachwycie słuchali tych domowych koncertów. Melodie wypływały przez otwarte okna, przechodnie się zatrzymywali i unosili głowy, by zobaczyć, z którego dochodzi ta piękna muzyka.
Rodzinny dom rozbrzmiewał muzyką od rana do późnej nocy.  Ojciec nie mógł oddać się koncertowaniu zawodowo, gdyż podczas okupacji pracował ciężko fizycznie, co wielokrotnie uszkodziło jego dłonie, a żaden lekarz nie zajął się leczeniem ran.
Rodzina pani Justyny przeżyła wiele trudnych chwil podczas wojny. Teraz czytamy o nich jak o niezwykłych przygodach, gdyż dobrze się skończyły. Dziadek, pan Philipp, był znanym toruńskim bankierem. Na kilka dni przed pierwszym września poinformowano go w banku o dacie wybuchu wojny, został zobowiązany do absolutnego milczenia. Dotrzymał słowa, mimo że rodzinie zagrażało niebezpieczeństwo. Wyobraźmy sobie, jak musiał się czuć, patrząc na beztroskie i zachowanie wszystkich w dom. W strasznym dniu 1 września, wszyscy po prostu wsiedli do pociągu bez zabezpieczenia i bagażu.
Wagon towarowy został wypełniony workami wypchanymi banknotami. Pracownicy banku spali na tych workach podczas jazdy pociągu. Mijali oddziały polskich żołnierzy. Chłopcy  maszerowali wesoło, zadowoleni, że udają się na wojnę i będą bić wroga, którego pogonią poza granice.
Żaden w tych chłopaków nie zdawał sobie sprawy z sytuacji, nie przypuszczał, co ich czeka, z pewnością nie oni jedyni. Nastroje szybko się zmieniły. W pewnym miejscu wagon został ostrzelany, drzwi nie można było zasunąć.  Pracownicy banku kryli się za wypchanymi worami, osłaniając ramionami głowę, a kule świstały poza otwartymi drzwiami, których nie można było zasunąć.
Pilnujący skarbu otrzymali wkrótce rozkaz spalenia pieniędzy. Widzimy znowu scenę jak z filmu sensacyjnego: rząd mężczyzn niesie wypchane worki, by je wrzucić do paleniska lokomotywy.  Wkrótce pociąg minęły oddziały żołnierzy radzieckich, dość skromnie ubranych, mimo że szli na wojnę: płaszcze nie były obrębione, a plecaki zarzucone na ramiona często wisiały na sznurkach.
Rodzina dotarła na Litwę. Początkowa przychylność do Polaków, ustąpiła niechęci: nazwiska lituanizowano, zamknięto Uniwersytet im. Stefana Batorego i szkoły. Należało opuścić ten kraj. Schwytani przez Niemców, poddani upokarzającemu odwszawianiu, choć na szczęście na tym się skończyło, zostali skierowani do pracy w fabryce, tam właśnie ojciec doznał wielu urazów bezcennych dłoni pianisty. Pod koniec wojny przebywał w środowisku żołnierskim, mowa ich była naszpikowana ordynarnymi przekleństwami. Ojciec nie używał tych słów, by - jak powiedział - nie hańbić ojczystej mowy. Takiego rodzaju byli to ludzie, wysoki poziom i kultura.
Udało się powrócić do kraju. Dziadek umożliwił ojcu pani Justyny studia zagraniczne na wydziale architektury.




W kraju kilkakrotnie zmieniali miejsce zamieszkania, fundusze dziadka zapewniły im dostatnie życie. Nieszczęścia ich nie omijały, córka babci,
Zosia umarła na czerwonkę. I tu nastąpiła scena jak z filmu lub wielkiej literatury, którą znamy: matka codziennie chodziła na grób córki, nad którym czuwała, prosząc o spokój wieczny dla zmarłej.
W Krakowie zamieszkali w domu Kassernów. Muzyk mieszkał w Stanach Zjednoczonych, często przyjeżdżał do żony. Zygfryd Kassern grywał w domu, były to wspaniałe koncerty. Dziwnym trafem naprzeciwko mieszkała Halina Czerny-Stefańska, ona również ciągle grała na fortepianie. Przechodnie podnosili głowy, obracając je raz w stronę jednego okna, to znów ku drugiemu. Jakże niezwykłe to były wydarzenia. Longina Kassern pracowicie przepisywała nuty swojego męża, przypomina się scena z wielkiej literatury: żona Tołstoja przepisała jego gigantyczną powieść, i to nie jeden raz.
Ta historia ma ciąg dalszy. Po wielu latach dr Wioletta Kostka z Akademii Muzycznej w Gdańsku napisała książkę o Kassernie, wspominała w niej o mamie pani Justyny.   Dała jej nuty Sonaty Orawskiej tego muzyka, której nikt na świecie nie grał. W Studiu Koncertowym S3 w Radiu Gdańsk  Justyna Philipp zagrała tan utwór, była to światowa prapremiera. Podczas Międzynarodowego Kursu Pianistycznego we Wrocławiu zagrała po raz wtóry ten piekielnie trudny utwór. Mimo błędów amerykańskiego kopisty wykonanie było wzorcowe i godne naśladowania. Przyjechała rodzina z USA, namawiali na nagranie płyty i przysłanie, uważam, że to pani Justyna powinna otrzymać od nich płytę, jako podziękowanie. Ona zaczęła grać Lacherta.
Najpiękniejsze strony tej książki to opis dzieciństwa i młodości pani Justyny, które spędziła w Gdańsku.  Mieszkali w pięknym domu, odnowionym i urządzonym dzięki hojności i możliwościom finansowym dziadka. Szafy były pełne płyt, a w pokojach stały fortepiany i inne urządzenia muzyczne. Dom był zawsze pełen gości, do ojca przychodzili znajomi architekci, rozmawiano, mama serwował poczęstunek, ojciec zasiadał do gry, wszyscy słuchali koncertu. Ojciec zaprojektował szatę architektoniczną  na Wyspie Spichrzów. Miał wielkie serce dla kultury polskiej.
Justyna zaczęła pobierać lekcje gry na pianinie, gdy miała pięć lat. Kiedy uczyła się w szkole, nieustannie słuchała płyt. Miała genialną pamięć  muzyczną. Po wysłuchaniu płyty, wyśpiewywała nagraną na niej muzykę. Kiedy ją skończyła, prosiła ojca: "Tato, załatw mi płytę". I znowu słuchała i śpiewała aż do
wieczora. W nocy śniła się jej muzyka.
Kiedy mama zawoziła ją do szkoły, podnosiła rączki i zaczynała śpiewać, dając koncert pasażerom. Musiało to być zachwycające. Mnie bardzo by się podobało, gdybym miała szczęście jechać tym tramwajem. Wszystko, co gra, musi umieć zaśpiewać, również melodie bardzo trudnych sonat Lacherta i skompli
kowane partytury. Pamięć muzyczną ma wyćwiczoną do perfekcji. W nocy śniły się jej melodie. Przed snem wyśpiewywała płytowe wykonania Glenna Goulda czy Marty Argerich. Cóż za talent!
Wielka przygoda i przyjaźń z Piotrem Lachertem zaczęła się podczas kursu w Zakopanem w willi "Atma" w roku 1998.
Chciała nagrać 48 preludiów i fug Bacha w Radiu Gdańsk, przygotowała ten materiał na zajęcia na kursie. Zachwyciła ją muzyka Piotra Lacherta. Poprosiła o pożyczenie nut jego 12 etiud na fortepian  - Gurlitt in jazz. Chciała poczytać w domu. Dał jej w prezencie. Po powrocie do Gdańska zaproponowała  Jackowi Puchalskiemu, reżyserowi dźwięku w Radiu Gdańsk nagranie muzyki Piotra Lacherta. Współpraca pięknie się zaczęła i trwała wiele lat. Etiudy zostały nagrane na szpulowej taśmie magnetofonowej i wysłane do Włoch. Kompozytor przysłał paczkę z nutami i kazał długo studiować zapisaną muzykę. Ale to uwaga nie do pani Justyny, nagrała płytę z sonatą i pojechała na kolejny kurs. Na trzeci kurs w roku 2000 grała tylko Lacherta. Muzyka kompozytora  całkowicie nią owładnęła. Od tego czasu grała jego kompozycje..
20 lat wytężonej pracy artystki pianistki Justyny Philipp nad twórczością fortepianową i kameralną Piotra Marii Lacherta zaowocowało 37 płytami promocyjnymi, które nagrała w Studio Koncertowym S 3 Radia  Gdańsk. Justyna Philipp nie tylko sama nagrała tak wiele płyt. Rozszerzyła swoją działalność koncertową o kontakty z wielkimi artystami muzykami w Polsce i za granicą. W Osace w wydawnictwie płytowym Da Vinci ukazała się jej monograficzna płyta z muzyką właśnie Piotra Lacherta. Kompozytor był zachwycony tym nagraniem.
 
Lata 1971-1991 Piotr Lachert założyciel i dyrektor Theatre Europeen de Musique Vivante w Brukseli był spiżowym pomnikiem - reliktem innej epoki, tej lepszej, był tytanem europejskiej awangardy, prekursorem twórczej pedagogiki pianistycznej, wytwornym arystokratą słowa i muzycznej frazy, błyskotliwym erudytą o kolosalnej wiedzy, filozofem, wolnomyślicielem i czarującym rozmówcą. Wyznawał zasady absolutnej bezkompromisowości, intelektualnej uczciwości i odwagi.
"Cropelki" to miniatury fortepianowe Lacherta, dedykowane pani Justynie.
Nagrywała 20 lat w studio koncertowym Radia Gdańsk. Propagowała muzykę Piotra Lacherta, która jest motywem jej drogi artystycznej, motto przewodnim. Książką chce zachęcić do jego muzyki.
Muzyk pisał również cyklicznie artykuły do "Ruchu Muzycznego", pod wspólnym tytułem "Złote klawisze". Przybliżał postacie wielkich pianistów, legendarnych wirtuozów fortepianu.
Nauczał sławnych pianistów, miał tysiące studentów w master class na całym świecie. Tworzył muzykę dla teatrów, są na YT i innych kanałach internetowych. Pisał muzykę kameralną i solową, również dla siostry Hanny, wiolinistki, która jest członkinią Nowojorskiej Orkiestry Filharmonicznej. Ukończył Państwową Wyższą Szkołę Muzyczną w Warszawie. Miejsca jego studiów to Hanower, Bruksela, Paryż i u Marii Wiłkomirskiej. Piotr Lachert to  profesor Królewskiego Konserwatorium w Brukseli. Prowadził tam własną szkołę pianistyki. Stworzył komputerowy system komponowania muzyki Letter Music. W latach 1997- 2005 organizował Konkurs Premio Citta di Pescara."Noi pianisti", czyli skarbnica wiedzy dla młodych.
Prezydent Paweł Adamowicz cenił grę Justyny Philipp, powiedział, że przybliża muzykę tym, którzy nie mają możliwości słuchać koncertów. Umożliwia młodzieży kontakt  ze  sztuką na  co dzień.