niedziela, 29 stycznia 2017

Gdy zgaśnie światło


Zastanawiałam się, czy zajmę jakieś miejsce. Rozglądam się, myślę, że jestem centrum świata, gdyż wszystko się toczy naokoło mnie. Jednakże ludzie idą szereg za szeregiem, jak karny oddział ustawiony czwórkami, posuwając się od tyłu,  w przód i nikną. Zobaczyłam pewną kobietę - poetkę.

Peter Oliver Loew w swoim dziele "Gdańsk literacki" stwierdza, że mieszczaństwo, które definiowało kulturalne oblicze miasta, było niemieckojęzyczne. Kupiec kaleczył polski, gdy rozmawiał z polskimi partnerami, którzy przybyli do miasta, by sprzedawać swoje towary. Dziecko mogło się nauczyć polskich słów od kaszubskiej niańki. 
Moja znajoma, znakomita niemiecka pisarka Birgid Hanke, podczas pobytu w Gdańsku szukała śladów pewnej Kaszubki, związanej z jej rodziną, i zadała sobie wiele trudu, by je odnaleźć, tak ważna była dla niej pamięć i więź emocjonalna.
Księga, mówiąca o gdańskich pisarzach, liczy wiele stron. Życie literackie kwitło, znani pisarze cieszyli się wielką popularnością, wydawali książkę za książką i znajdowali czytelników. Pisały również kobiety. Co warto o niektórych z nich powiedzieć? Johannę Niemann odwiedzał wielki poeta Rilke w jej domu we Wrzeszczu, nazywanym wtedy Langfur. Większość nazwisk została zupełnie zapomniana: Artur Brausewetter, był diakonem w kościele Mariackim, przeżył wojnę, Walter Domansky był pastorem, Paul Scheerbart, syn stolarza z ulicy Rzeźnickiej, fantasta, pisał o architekturze ze szkła, Bruno Pompecki - świetne nazwisko, wszyscy zapomniani.
Moje wielkie uznanie zdobył wiersz poetki Ruth Zittlau. Tak mi się spodobał, że przepisałam go do zeszytu.
Czasem, kiedy myślisz: to koniec
kiedy twe pociemniałe serce
nie wie, po co żyć,
przychodzi godzina
i na nowo
daje ci do ręki twój los
i każe zaczynać od nowa.
O Ruth nie zachowały się żadne wiadomości oprócz tytułów książek. Wiemy, że przeżyła wojnę i pisała  dla młodzieży. Nic więcej. Prosiłam Birgid Hanke, by pomogła mi odnaleźć jakieś wiadomości o Ruth. Nie udało się natrafić. A przecież poetka odznaczała się wielkim talentem literackim, odróżniając się od reszty popularnej produkcji literackiej, różnych pompatycznych Pompeckich. Co mnie z nią łączy? Może sympatia do starej Biskupiej Górki, która wyglądała tak samo, gdy ją przemierzały jej kroki.
I myślę sobie, że na mój temat jest bardzo dużo informacji w Internecie, i będzie łatwo je odnaleźć. Jeśli nie zgaśnie światło.

Na zdjęciu Birgid Hanke

środa, 25 stycznia 2017

Jęczennica


Nie mogłam zrozumieć okrzyku: "Chcę się natychmiast z nią ożenić" w mitach greckich, które czytałam jako grzeczna uczennica szkoły podstawowej. Widziałam białą suknię do kostek, oczy opuszczone na bukiet. Nie miałam pojęcia, jak te rzeczy zdobyć szybko na łące.

Kolejne zdziwienie czyhało na mnie w balladzie. "I do mnie, woła, pójdź do mnie". I kilka linijek niżej: "Wtem z osłon błysną piersi łabędzie, Strzelec w ziemię patrzy skromnie". Wyobrażałam sobie kobietę porośniętą od przodu białymi piórami i nie potrafiłam odgadnąć, dlaczego ów strzelec brnie w wodę jeziora, nie bacząc na głębię. Martwiłam się ogromnie, że się utopi.
Teraz martwiłabym się czymś innym: czy strzelec poluje na zwierzęta i zabija lisice wraz z siódemką jej dzieci. Uciekały przed drwalami, rżnącymi drewno, poruszając piłą rytmicznie do przodu i do tyłu. Jeden nagle się odwraca i woła do chłopaka: "Do roboty, leniu, bo ci zerżnę tyłek" - już odpinał sprzączkę, by wyciągnąć pasek. Rżnięcie uzyskało kolejne znaczenie.
Inny jego sens, te prostackie i chamskie ruchy do przodu i do tyłu były nie do zaakceptowania przez arystokratów ducha i umysłu, więc musieli je uwznioślić, wspinali się na skały, spoglądając z wysoka, jak w głębi dzikie wodospady porywały pragnienie i kusiły: "skocz", co wydawało się drugą stroną i celem udręki. 
I Werter nie mógł przebrnąć przez wertepy namiętności, brał pistolet do ręki, choć panicze nadal ganiali za dziewkami fornalskimi do stodoły, gdzie leżały pnie drzewa, do rżnięcia, wiadomo. Tristan się smucił i wciąż tęsknił.
Takie to było ładne i wzniosłe, i zafałszowało na lat sto z okładem. Zadumawszy się nad książką, nie możemy rozstrzygnąć, czy odstręcza nas dziwactwo, czy kłamstwo niedoścignionego wzoru, którego nie chcemy ścigać.
W naszej naukowej epoce romantyzm zastąpiono słowem chemia, sądząc nadal, że miłość wszystko pokona, lecz potyka się najczęściej o próg łazienki, skąd słychać szum spłukiwania. Romantycznie się śpiewa, że wszystko ci wybaczy, lecz jest wprost przeciwnie, nie zapomina najmniejszego błędu: "Jak możesz mi to robić, skoro mnie kochasz". Bajkowe relacje rozpadają się w codzienności i wpadają w głębię frustracji.
Piękne ciała wyginają się na rurze w lokalu pod wrzaskliwym neonem, banknoty wsunięte za stanik: to tylko ciała i stać mnie. Degradacja, by zarobić na nieślubne dziecko, bo nade wszystko je kochamy, tak przynajmniej nam do głowy wciska współczesny wzór kulturowy, nasza nieromantyczność. Ale wzniosłość się ostała i mąci młode główki, bo przecież nie może istnieć w zwyczajnej formie dwóch taktów. Demony zwieszają swe chude nogi z parapetów sypialni, wampiry przysysają się do krtani, wreszcie potwór podnosi z twarzy kaptur: "I tak cię kocham", mówi ona, nie wiedząc, że to wizualizacja potwierdzenia, że on się nie zmieni. Chcą zostać męczennicami miłości, więc się im wmawia, że są gotowe na wszystko, chcą być rozdarte i wyssane, nie rozumiejąc, ale to ładne i wszyscy tak chcą, męczennice kulturowego wzoru.
Na gg codzienne propozycje: "Czysty układ, tylko seks. Czy chcesz zobaczyć mojego…". Wprowadzimy prawo, by zblokować strony i kupimy nowy Smartfon na komunię świętą. Odmawiają "Modlitwy o miłość", bo są w Internecie, wierzą, że to magia miłości, a nie rzeczywistość wirtualna, której przecież nie ma. Moja kotka Gryzelda chce wyjść za mąż, natychmiast. W pustych pokojach woła narzeczonego, wyśpiewuje arie chrapliwym, tęsknym głosem. Woła przez kilka dni, właśnie w radiu ją zagłusza: "We will, we will, rock you". Czy rozkołyszą, gdy się wszyscy weźmiemy za ręce jak na weselu, czy rozkołyszą nam duszę, czy chodzi o zmysły. Gryzelda, jęczennica miłości siada na parapecie i wygląda kocurka, biegnącego przez śniegi, bo pokona wszystkie przeszkody z ogonkiem do góry podniesionym.

środa, 18 stycznia 2017

Nie przegap

Lubię się gapić na ludzi. Pochylam głowę, by nie było widać spod ronda i szala, że świdruję oczami, mam zresztą obojętną minę. Nie krytykuję, bynajmniej, zachowania. Wygląd, zasłyszane rozmowy to dla mnie paliwo literackie. I możliwość kontaktu w realu, a nie on line.  

Tramwaj to scena teatralna, gdzie każdy odgrywa swój dramat. Nie zobaczę tego, siedząc za kierownicą, śledząc światła samochodów przed przednią szybą, nie mogę się oglądać, jak to jest na filmach akcji, gdy Sylvester S., pędząc dwieście, wali z automatu do tyłu. Celnie. Za każdym razem.

Ruszamy przystanku, kurtyna w górę. Z początku siedzą, podparłszy brodę ręką i patrzą, przez okno, nie widząc. "O, sjupermarket, promocje". Błysk w oku. "Hamuj durniu, skrzyżowanie, tramwaj ma pierwszeństwo". Pięść się zaciska, a ja widzę cię, widzę. Nie jest ładnie gapić się prosto w twarz lub przesuwać wzrokiem po sylwetce, jak to czynię, ale nikt na mnie nie patrzy, bo oni są grzeczni, nieprawdaż?

O, dzwoni komórka. Zaczyna się: przenosimy się z tramwaju do rzeczywistości wirtualnej. "Jesteś w klubie? Nocnym?" Super: ktoś się zwierza sąsiadce obok: zero makijażu, krótkie włosy, godna zaufania, pewnie intelektualistka. Dowiem się również, co się stało znajomej, że musiała nagle pogadać. "Nie przyszedł? I wisi ci kasę?"

Mam temat na opowiadanie kryminalne. "Zero makijażu" daje dobre rady i usłyszawszy odpowiedź desperatki, komentuje, drwiąc: "Ona kocha, choć ją okradł". To się nazywa przyjacielskie współczucie.

Przystanek, wsiadają, liczę: pięć dziewczyn. Leginsy, kurtki, kominy. Natychmiast ręce wsuwają się do kieszeni, wyjmują Smartfony. Blokują drzwi, to nic, i tak tu wąsko, nikt nie przejdzie, zresztą nieopodal szerszy pomost.

To berliński tramwaj, prezent od bogatego wujka z Europy, hałas, tur, tyr, rr, z odległości i tak bym nie usłyszała. Oczy wszystko ci powiedzą. "Nie denerwuj się, zaraz będę, no to zamów pizzę". Nie marnujmy czasu, zachęcają do tego terapeuci, załatwmy wszystko w ciągu kilku minut. Rozwiążemy problemy rodzinne i pomożemy koleżance.

Nagle zdarza się coś czarodziejskiego. Następny przystanek. Dziewczyna, ledwo usiadła, zdjęła plecak i wyjęła z niego zeszyt nutowy i zwykły ołówek. Pochyliwszy głowę, skupiona, zaczęła pisać nuty. Zastanawia się nad każdą i, zanim napisze, słucha nuty śpiewającej w głowie. Podnosi oczy, a gdy usłyszy dźwięk, opuszcza powieki i uważnie rysuje kółeczko na pięciolinii. "To pewnie opera" - chciałam powiedzieć, ale to nieładnie wtrącać się, gapić i komentować. Jestem grzeczna. Czy naprawdę?

Z pewnością systematycznie słucha audycji Muzyka bez granic w audycjach Polskiego Radia PR2. Duet radiowy: Jacek Hawryluk i Bartek Chaciński w radiowej Dwójce prowadzą co tydzień czwartkowe nokturny od 23.05 do 1.00. Czego warto posłuchać, dowiecie się na:  haceha.wordpress.com.

Wciąż się jednak gapię, więc odwraca ku mnie głowę. Już mam na języku pytanie: "Piszesz koncert?" A jeśli to tylko dla didżeja? Może mu polecić, sto najlepiej sprzedających się albumów w roku 2016, niech więc nie przegapi, by sprawdzić na: polifonia.blog.polityka.pl.

Dziewczyna wyjmuje gumkę i starannie wyciera nutkę. Potem znowu nasłuchuje muzyki, która śpiewa w niej skrzypcami Paganiniego. Teraz nuty się sypią, zaczarowane, szalone, śpiewając na szczytach gór, w przejrzystym powietrzu.

Czy jesteśmy w tramwaju? Jodły szumią, grają szalone fortepiany, pomykają palce po klawiaturze. To dopiero preludium. Słuchajcie, nie gapcie się przez okno na promocje kurczaka, słuchajcie, kumpela znajdzie drugiego faceta. Słuchajcie, to wspaniała fuga.

Wysiadamy na tym samym przystanku. Czekając na zielone, dziewczyna, stojąc na krawężniku z pochyloną głową, pisze nuty w zeszycie. "O tak, to ten wspaniały dźwięk na zakończenie, wielka orkiestra, muzyka omiata świat jak zorza",  uśmiech. Zielone, idę obok, by nie zboczyła. "Będziesz wielkim kompozytorem", chciałam powiedzieć, ale się wstrzymałam, bo jestem uprzejma i nie komentuję innych.

Przegapiłam szansę. Z grzeczności.

Uwaga, konkurs!

Zachęcam P.T. Czytelników do wzięcia udziału w konkursie. Proszę kliknąć na prawym pasku na słowie Konkurs. Obiecuję nagrody.

środa, 11 stycznia 2017

Kulturowe cookies

Jak się nazywa, wszyscy wiedzą, przynajmniej ci, którzy czytują memy na fejsie; trudno bowiem w naszych czasach wymagać, by ktoś przebrnął przez kilka tomów dzieła Prousta. Nie pamiętam, w którym to zamieszczono miejscu i ja powtarzam po innych.

Obyczajem francuskim moczy się ciasteczka w porannej kawie. Uczyniwszy to i włożywszy miękkie do ust, narrator dzieła poczuł smak magdalenki na języku - tak bowiem nazywało się ciasteczko. I wtedy nagle wyciągnęła się ręka czasu i przesunęła się poprzez dni, miesiące i lata, wciąż sunąc wstecz i pochwyciła za ucho identyczną godzinę jakiegoś poranku przed wieloma laty, gdy pił taką samą kawę /herbatę i również moczył w niej magdalenkę, by poczuć smak na języku. 

Identyczne pragnienia, choć może nie tak wytworne, odczuwają osoby, które zbierają przedmioty. Nie mogą się z nimi rozstać za żadne skarby, bo przecież mają skarby. Oglądaliśmy kiedyś serial, amerykański oczywiście, o ludziach, których mieszkania były zagracone i zarzucone przedmiotami tak, że dla lokatorów pozostawała tylko wąska dróżka na dywanie, po której klucząc wśród stert gazet, kartonów z butami i milionami wypalonych zapałek, mogli dotrzeć do łóżka, gdzie leżały stosami skarpetki nie od pary, krawaty, których nie udawało się zawiązać i gawroszki w groszki, zawsze poza modą. Życie tych ludzi było puste w przeciwieństwie do przepełnionych mieszkań. Zajmowali się tylko gromadzeniem przedmiotów, które kiedykolwiek dotknęła ich ręka. 

I dopiero wtedy stawał się cud. Ujmowali jakąkolwiek gazetę, na przykład z dziesiątego stycznia sprzed kilku lat. Na pierwszej stronie czerwony tytuł O. J. Simpson uniewinniony. I nagle czytającego ogarnia wściekłość taka sama jak wtedy. Widzi siebie, jak biega po tym samym pokoju, wrzeszcząc ze złości: "Niemożliwe, wywinął się łobuz, bo ma kasiorę!". Chciał wtedy podrzeć gazetę, ale ją tylko rzucił na dywan i podeptał, następnego dnia została przykryta następną gazetą i potem kolejnymi i następującymi. 

Albo na przykład skarpetki. Choćby ta śmieszna w zielone paski. Nosił je, gdy wygrali mecz w szkole, a on strzelił, no, o mało co nie trafił do bramki, tyle że własnej. Miał szczęście, nie było samobója. Zapanowała ogólna radość i wrzawa, wszyscy się wymieniali skarpetkami, drugą dostał ten, który po meczu podstawił mu pięść pod nos i spojrzał z wściekłością w oczy. Taak, miał szczęście, nie uderzył go, żyje. 

A więc ten program telewizyjny polegał na tym, że ekipa sprzątała dom zbieracza. Kilku silnych wynosiło pudła z serwisami dla lalek, starych filmów na DVD, rękawiczek i zapałek, lekko tylko nadpalonych. "Po co ci te zapałki?" Ramię silnego już przechyla karton nad kontenerem na śmieci. Ręka delikwenta wyciąga się sama, zawisa w powietrzu, oczy patrzą w dal. "Chciałem z nich zrobić model Concorda i okrążyć kulę ziemską". Ręka opada, ramię czyściciela przechyla pudło, zapałki wpadają się do śmieci, a wraz z nimi sypią się kryształowe cegiełki wielkich pałaców marzeń. Już nie poleci ponad oceanami, gdy siedząc z zapałką w ręku, dumał, że spogląda z chmur na wielkie fale, okręty i macha do pasażerów na pokładzie i pomiędzy wszystkimi łączy się mocna lina sympatii i życzliwości, są razem, choć on siedzi sam w swojej kuchni i gaśnie zapałka. 

Odwraca się i odchodzi, człapiąc przez wiosenną kałużę i odwraca się plecami do wielkanocnych porządków. Wkrótce, wszystko, co niepotrzebne, znajduje swój koniec w olbrzymich kontenerach, które pojadą na wysypisko. Mieszkanie zostanie wysprzątane i urządzone według dizajnu w stylu postmodernizmu. Ekipa odjedzie, on popatrzy za nią, stojąc na progu. Nikt nie machał, zatrzasnęli drzwiczki. 

Potem będzie się tłukł w pustym mieszkaniu bez wspomnień i marzeń. Następnego ranka włączy elektryczną kuchenkę bez pomocy zapałek. Usiądzie przy stole udekorowanym wazonikiem bez kwiatka i zabierając się do picia herbaty, weźmie do ręki magdalenkę, która będzie tak krucha, że rozsypie się od dotyku.

czwartek, 5 stycznia 2017

Jestem noga

Sama nie wierzę w to, co mi się zdarza, a jednak to się dzieje. Czyż mam uwierzyć w kosmiczny spisek sił paranormalnych? I czemu mnie wybrały na wykonawcę swoich szalonych i niezrozumiałych zamierzeń?

- Co pan tak siedzisz na tym murku? - spytał kierowca taksówki, widząc mężczyznę bez nogi.
- Zgubiłem protezę - odpowiedział. - Taki byłem napruty.
- Czy to ta? - Taksówkarz podniósł rękę. - Leżała za latarnią. - I wręczył drewnianą nogę człowiekowi bez nogi. 

Biedny niepełnosprawny, nazywany niegdyś kaleką, ale teraz poprawność polityczna i szacunek do wszelkich istot nie pozwala używać trafnych określeń, więc onże (czy jest takie słowo, Word podkreślił na czerwono) zaczął z radością wymachiwać protezą. Wrzeszczał przy tym jakieś słowa, wyrażające wielki entuzjazm. Nie będę ich tutaj przytaczać, mimo że są używane nie tylko przez meneli i pijaczków na murku, ale przez wykształcone elity, i po tym je poznajemy. Nie będę ich tu powtarzać, gdyż wszyscy je znają, a ich liczba spowodowałaby, że styl stałby się rozwlekły. 

Proteza zataczała koła ponad głową pijanego jeszcze beznogiego, miał krzepę w rękach, wszak musiał rekompensować brak nogi i nagle bang! Big bang! Gorzej niż pierwotny wybuch, który stworzył wszystko. Taksiarz dostał piętą protezy prosto w łeb, ten dobry, który mu podpowiadał miłosierne uczynki. Padł na glebę. Znalazł go mój znajomy, który mi opowiedział tę historię na ulicy, gdy odprowadził kuśtykającego pijaczka do jego kanciapy. 

Pożegnawszy się, idę dalej tą samą dziwną i niesamowitą ulicą, choć jeszcze tego nie wiem. Oto w mieszkalnej suterenie, oświetlona kuchnia, świeżo po malowaniu, nie powiesili jeszcze firanek. Na środku stół. Pod nogę mężczyzna podkłada klocek. Kobieta w obu rękach niesie półmisek. A na nim co? Nóżki wieprzowe. Stawia na stole, siadają na krzesłach, ujmują nóżki, wbijają w nie zęby, nagle noga od stołu odpada, półmisek bęc na podłogę, wali faceta w głupi łeb, gdyż nie umiał podłożyć porządnie klocka. Facet upada i trach! Noga złamana. 

Przyspieszam kroku, czyniąc to ostrożnie, gdyż wiem, że już jestem włączona we wzór, tylko jeszcze nie pokazano mi jak. Przed sklepem zagaduje mnie kobieta, ot, bez powodu. Mówi, że ma rozrusznik, mimo to musi dużo się ruszać, gdyż mąż chodzi o kulach. Odsuwam się szybko, gdyż zatrzymuje się samochód, uchylają się drzwiczki i co? Wysuwa się noga, która maca, gdzie można się postawić. Z przeciwnych
wychodzi mężczyzna, pomaga kobiecie wysiąść, ta trzyma drugą nogę podgiętą i kuśtykając, idzie do klatki schodowej.

Uciekam, w domu włączam wp pl. Tytuł "Mąż bił ją protezą nogi". Czy już się skończyło, czy nic mi nie grozi? Klik! Pilot telewizora: Poirot, właśnie ten odcinek, w którym kobieta, wysiadając z samochodu, wysuwa nogę w eleganckim pantofelku i stąd pomyłki co do tożsamości. 

Rozumiem, to jest wyjaśnienie: nie o mnie chodzi, nic mi nie grozi.  Dlaczego mnie to się zdarza? No nie wiem, jestem noga. Chyba nie. 


(fot.kozaczek.pl)