czwartek, 16 marca 2017

Tajemnicza dzielnica




Biskupia Górka w Gdańsku, dzielnica zbudowana ponad miastem, na pagórkach, patrząca z wysoka i będąca dogodnym miejscem do prowadzenia ostrzału artyleryjskiego, została zbudowana w roku 1870. Zachowało się wiele domów z tamtego czasu. Jest ich coraz mniej.


Wracając z pracy, nadkładałam umyślnie drogi, by przejść w poprzek i skręcić nieco do góry, gdzie znajdowało się szczególnie piękne miejsce, o architekturze urzekającej proporcjami i mądrą myślą. Każdy dom, każda ulica, miały w sobie te rozmiary, cieszące oko i przynoszące wewnętrzny spokój, niewzbudzające nerwowości lśnieniem i błyskami materiałów, używanych obecnie do budowy, cienkich, kruchych, nietrwałych i podatnych na stłuczenie, niosących niebezpieczeństwo dla przechodniów i mieszkańców.
Przed drzwiami frontowymi każdej kamienicy, tuż przy progu była zamontowana metalowa skrobaczka do usuwania błota i śniegu z zelówek, zapobiegająca wnoszeniu brudu na klatkę schodową. Wisiał również dzwonek na długiej metalowej rączce, a kiedy już drzwi otwarto, zapraszały do wejścia schody wyłożone dywanikiem, wstępując do góry sunęło się ręką po wypolerowanej balustradzie.
Wchodziło się do obszernych mieszkań o wysokich sufitach. 
Mieszkańcy wypoczywali w ogródkach przed domami, kwitło szczególnie dużo róż. Nie chodziło się na spacery do Danzigu, gdyż tu było pięknie i przyjemnie.
Bombardowania wojenne zburzyły wiele kamienic gęstej zabudowy. Przybysze wprowadzali się do  zbyt wielkich mieszkań o kaflowych piecach, do dziś ogrzewających je węglem. W olbrzymich pokojach pozostały solidne meble, komody, szafy, kredensy i pianina. Sprowadzili się ludzie ze Wschodu, z głębi kraju, a potem i z Warszawy.
Duże mieszkania dzielono na kilka mniejszych ze wspólną kuchnią. Życie kwitło. Chłopcy grali w piłkę, odrzucając na bok kości ze starego cmentarza, gdzie grzebano zmarłych ponad trzysta lat, aż do 1945 roku. Marmurowe nagrobki wywieziono, szkielety pozostały w ziemi.
W płynącej obok Raduni pływały niegdyś ryby i żyły raki. Po wojnie, gdy przyszła zaraza, zwłoki gniły w wodzie.
Dzielnica niszczała, stropy gniły, ściany podpierano drągami, potem domy rozbierano, wciąż przychodzi pora na kolejne.
Trudno mi zrozumieć, dlaczego skazano na zniszczenie tak piękną i zabytkową dzielnicę. Niektórzy mieszkańcy podjęli trud walki o jej rewitalizację, jest nadzieja i szansa, powstał miejski program. Nieustannie robi się dokumentację fotograficzną i utrwala na zdjęciach wszystko, co tylko pozostało z dawnej wspaniałości.
Piszę książkę o gigantycznej walce mieszkańców o ratowanie swego miejsca do życia, zachowanie materialnej pamięci. Czy im się uda i czy mnie się uda? Są w mojej książce postacie, które z szalonymi emocjami działają, żeby zatrzymać czas. Niby to są oni, ale jednak żadne z nich. Może odczują ulgę, a może będą mieli żal.

Fot. Wojtek Ostrowski 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz