Biskupia Górka w Gdańsku, dzielnica zbudowana ponad miastem, na pagórkach, patrząca z wysoka i będąca dogodnym miejscem do prowadzenia ostrzału artyleryjskiego, została zbudowana w roku 1870. Zachowało się wiele domów z tamtego czasu. Jest ich coraz mniej.
Wracając z pracy, nadkładałam
umyślnie drogi, by przejść w poprzek i skręcić nieco do góry, gdzie znajdowało
się szczególnie piękne miejsce, o architekturze urzekającej proporcjami i mądrą
myślą. Każdy dom, każda ulica, miały w sobie te rozmiary, cieszące oko i
przynoszące wewnętrzny spokój, niewzbudzające nerwowości lśnieniem i błyskami
materiałów, używanych obecnie do budowy, cienkich, kruchych, nietrwałych i
podatnych na stłuczenie, niosących niebezpieczeństwo dla przechodniów i
mieszkańców.
Przed drzwiami frontowymi każdej
kamienicy, tuż przy progu była zamontowana metalowa skrobaczka do usuwania
błota i śniegu z zelówek, zapobiegająca wnoszeniu brudu na klatkę schodową.
Wisiał również dzwonek na długiej metalowej rączce, a kiedy już drzwi otwarto,
zapraszały do wejścia schody wyłożone dywanikiem, wstępując do góry sunęło się
ręką po wypolerowanej balustradzie.
Wchodziło się do obszernych
mieszkań o wysokich sufitach.
Mieszkańcy wypoczywali w
ogródkach przed domami, kwitło szczególnie dużo róż. Nie chodziło się na
spacery do Danzigu, gdyż tu było pięknie i przyjemnie.
Bombardowania wojenne zburzyły
wiele kamienic gęstej zabudowy. Przybysze wprowadzali się do zbyt wielkich mieszkań o kaflowych piecach,
do dziś ogrzewających je węglem. W olbrzymich pokojach pozostały solidne meble,
komody, szafy, kredensy i pianina. Sprowadzili się ludzie ze Wschodu, z głębi
kraju, a potem i z Warszawy.
Duże mieszkania dzielono na kilka
mniejszych ze wspólną kuchnią. Życie kwitło. Chłopcy grali w piłkę, odrzucając
na bok kości ze starego cmentarza, gdzie grzebano zmarłych ponad trzysta lat,
aż do 1945 roku. Marmurowe nagrobki wywieziono, szkielety pozostały w ziemi.
W płynącej obok Raduni pływały
niegdyś ryby i żyły raki. Po wojnie, gdy przyszła zaraza, zwłoki gniły w wodzie.
Dzielnica niszczała, stropy
gniły, ściany podpierano drągami, potem domy rozbierano, wciąż przychodzi pora
na kolejne.
Trudno mi zrozumieć, dlaczego
skazano na zniszczenie tak piękną i zabytkową dzielnicę. Niektórzy mieszkańcy
podjęli trud walki o jej rewitalizację, jest nadzieja i szansa, powstał miejski
program. Nieustannie robi się dokumentację fotograficzną i utrwala na zdjęciach
wszystko, co tylko pozostało z dawnej wspaniałości.
Piszę książkę o gigantycznej
walce mieszkańców o ratowanie swego miejsca do życia, zachowanie materialnej
pamięci. Czy im się uda i czy mnie się uda? Są w mojej książce postacie, które
z szalonymi emocjami działają, żeby zatrzymać czas. Niby to są oni, ale jednak
żadne z nich. Może odczują ulgę, a może będą mieli żal.
Fot. Wojtek Ostrowski
Fot. Wojtek Ostrowski
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz