Zauważyłam dzisiaj, że moja ulubiona czarna kotka ma jeden siwy wąsik po prawej stronie pyszczka. Zawsze uważałam, że jest małolatą.
Jak dziś pamiętam, jak ją zdobyłam. Słyszałam przez okno, że
jakiś mały kotek płacze z głodu i krzyczy z przestrachu i samotności. Była tam
budowa, właściwie przebudowa starego szpitala
dermatologicznego, zamkniętego i
popadającego w ruinę. Otaczał go piękny sad, który został wycięty, drzewa wyrąbano.
Pisałam o tym w swojej książce "Tajemnice Emilki". Dziewczynka
znalazła przed płotem cztery małe kotki w pudełku.
Historia się powtórzyła. Słyszałam płacz kotka, dobiegający
spod pryzmy cegieł. Wołała tak trzy dni, nie mogłam się do niej dostać. Wreszcie,
jakimś cudem przedostałam się po murku, musiałam jeszcze zejść z pagórka. Kotek
siedział pod stosem cegieł, ułożonych na drewnianej palecie. Słyszałam, jak się
porusza. Wsunęłam ramię tak głęboko, jak tylko mogłam. Palce ręki nie dotknęły
nawet futerka, kotek się odsunął i schował głębiej, to była duża paleta. Nie
mogłam go dosięgnąć z żadnej ze stron. Postanowiłam poszukać pomocy.
Już następnego dnia zastukała sąsiadka, trzymając kotka w
ramionach.
- Dziewczynka - powiedziała.
Wzięłam ją i podziękowałam. Postawiłam obok miseczki z
jedzeniem. Była taka głodna, że weszła do miseczki aż po kolana.
Wydawało mi się, że to wydarzyło się niedawno. Ale skończono
budowę, otwarto w niej instytucję, zaczęła działać. Na miejscu sadu zrobiono
parking. Potem zbudowano jeszcze jakiś parterowy dom. Teren otoczono metalowym
parkanem.
Moja kotka była wciąż małą dziewczynką o zielonych oczach i
czerwonym języczku.
Mój znajomy, który miał sto lat i wciąż wspominał swoją
służbę w Armii Andersa, mówił, że kiedyś rok trwał długo, a teraz kiedy ma
przed sobą już niewiele czasu, lata mijają jak sekundy. Trudno mi było uwierzyć
w to, co mówi.
Widząc dzisiaj jeden siwy wąsik na pyszczku kotki, zaczęłam
sobie przypominać dawnych znajomych. Moja koleżanka z pracy, gdzie ona jest?
Ile ma lat, była ode mnie starsza, czy jeszcze żyje? Jak tu się dowiedzieć, co
się z nią stało, rozstałyśmy się w czasach przedkomórkowych.
Uświadomiłam sobie, że wiele osób poznikało z mojego
otoczenia. Tu nieopodal mieszkała rodzina, na piętrze matka z synkiem. Nie
widzę ich. Gdzie są ci wszyscy ludzie, gdzie odeszli. Dzieje się to w bardzo
tajemniczy sposób, wręcz niezauważalnie. Wychodzę z budynku, mówię do widzenia,
zamykam drzwi za sobą, licząc na to, że wrócę, że się spotkamy, a tymczasem
wyrosły budowle, w ogóle nie ma tamtej ulicy, jest tak, jak mówił mój stuletni
znajomy: lata są jak sekundy. Nie zamykajcie za sobą drzwi. Czuję, jak zjeżdżam
na łyżwach po oblodzonym stoku, nie mogąc się zatrzymać ani za co chwycić.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz