środa, 1 listopada 2017

Dwa krzesła, dwie bujdy




Zwykle krzesła, aż zbytnio, a przecież stały w gabinecie generała Rameya w Fort Worth. Na oparciu pięć szczebelków. Krzesła podsunięte pod ścianę. Z tyłu kaloryfery pod oknem. Na jednym zdjęciu generał demonstruje balon meteorologiczny. Na drugim, takim samym krześle, tyle że później, Jesse Marcel również robi nas w balona. 

 

Jest 8 lipca 1947 roku. Reporter miejscowej gazety James Bond Jonhson robi na zlecenie redaktora naczelnego dwa zdjęcia w gabinecie generała Rameya w Forcie Worth. Polecono mu sfotografować szczątki obiektu, który runął z nieba i się rozbił. Dziennikarz spodziewał się, że zostanie zaprowadzony do hangaru. Zaproszono go do gabinetu generała. Był ubrany w wyjściowy mundur i miał czapkę na głowie. Czyżby się spodziewał wizyty bardzo ważnej osoby? Niemal nie zwrócił uwagi na dziennikarza robiącego zdjęcie. Odwrócił głowę. Ma zmartwioną twarz i nieobecny wyraz oczu. Prawą ręką nieco przysłania usta. W lewej, wyprostowanej, trzyma zmiętą kartkę. Co jest na niej napisane? Zdjęcie fascynuje mnie od lat.
W poprzedzających dniach generał Ramey przekazywał do prasy wiadomości o tym, że latający spodek został przetransportowany samolotem do centrum badań w bazie Wright Field. Pozostałości obiektu otrzymał z Roswell Army Air Base. Transportem zajmowały się trzy bazy lotnicze, tymczasem w jego gabinecie pokazano dziennikarzowi sflaczały balon meteorologiczny, ważący sto gramów, opary na kijku. Czy ludzie łyknęli tę bujdę?
Dan Wilmot wraz z żoną obserwował 2 lipca o godz. 22 tajemniczy obiekt. Coś spadło na farmie Brazela w Willpoint. Właściciel zawiadomił szeryfa, ten pchnął wiadomość w górę. Nadszedł 8 lipca. Był to dzień gorący w wydarzenie, wszyscy musieli biegać jak szaleni, żeby się zmieścić w czasie. Do prasy podano wiadomość tej treści: "Pogłoski o latających spodkach stały się prawdą, kiedy to oficer wywiadu z 509 Oddziału Bombowego z Roswell Army Airfield zabezpieczył szczątki, które spadły na farmę w poprzednim tygodniu". 
Oficerem był Jesse Marcel. Załadował pozostałości na B-29, by pokruszone kawałki jakiegoś obiektu dotarły do Wright Patterson Air Force Base w Dayton Ohio, gdyż tam mieści się FTD - Foreign Technology Division - Wydział Obcych Technologii.
Bystry dziennikarz miejscowej gazety McBoyle dotarł na miejsce kraksy wyprzedzając wszystkich. Od niego pochodzi informacja o małych ludzikach, na które się tam natknął. Nie można jej było potwierdzić, gdyż nagle zachowanie władz zmieniło się o sto osiemdziesiąt stopni. Rozmowa telefoniczna McBoyle'a została przerwana w pół słowa. Słyszano w tle, jak się  kimś spierał. Radio, które na żywo podawało jego sensacyjną relację, otrzymało pisemną wiadomość: "Przerwać transmisję. Powtarzam: natychmiast przerwać transmisję. National Security Agency". Relację urwano. Stacja radiowa KGFL z Nowego Meksyku otrzymała telefon z zagrożeniem, że zostanie cofnięta licencja, jeśli nie przerwą nadawania wiadomości o zbieraniu pozostałości po obiekcie. Mówiono o znalezieniu metalu o nieznanych właściwości. Informacja o małych ludziach została potwierdzona przez pilota z B-29 oraz przez pielęgniarkę z bazy. Mnie ich świadectwa nie przekonują. 
 Marcel nie dotarł do Wright Patterson. Samolot zatrzymał się w Fort Worth w Teksasie. Tam właśnie spotkał się z prasą i podał wiadomość o balonie. Zrobiono mu zdjęcie. Kuca przed krzesłem, trzymając w obu rękach jakąś tkaninę, która jest pewnie pozostałością balonu. Patrzy się w górę na kogoś stojącego po lewej stronie. Mnie dziwi jednak krzesło za jego plecami: jest identyczne jak to, na którym siedzi generał Ramey, obok niego dwa z takimi samymi szczebelkami, po lewej stronie okno, a pod nimi kaloryfery. W tym samym gabinecie pozowali reporterom po kolei generał i oficer wywiadu Marcel.
Mówi się również, że Marcel przyniósł jakieś fragmenty obiektu do domu i pokazywał swojemu synowi. Byłaby to skrajna nieodpowiedzialność. Nieznane przedmioty mogłyby stanowić zagrożenie dla dziecka. Nie sądzę, że Marcel to zrobił. Trudno mi uwierzyć, że oficer wywiadu, będący pod taką presją, zbiera fragmenty obiektu z ziemi i wkłada je sobie do kieszeni. Czy to możliwe i prawdopodobne, że powróciwszy do domu po konferencji, na której musiał kłamać, wiedząc, że najwyższe władze nalegają na zachowanie ścisłej tajemnicy, powołując się na bezpieczeństwo narodowe, opowiedział dziecku o tym, co robił na służbie, o czym nie wolno mu było nawet puścić pary z ust. Jednocześnie mówi się, że był tak wielkim służbistą i tak solidnie strzegł tajemnicy, że nawet po kilkudziesięciu latach  nie chciał nic mówić na ten temat. Podkreśla się bardzo jego uczciwość i prawość, tymczasem powiedział: "Wiesz, synku, tatuś pakował szczątki UFO do samolotu, ale to tajemnica, masz, pobaw się tym kawałkiem metalu, on się zgina i sam odgina". Określenie pamięć kształtu jeszcze nie istniało.
Co więc dostali do zbadania uczeni cywilni i wojskowi z FTD? Było to tak sensacyjne, że w ciągu kilku minut zmieniono informację. Marcel nie dociera do Wright Patterson, wraca do Fort Worth, gdzie odbywa się konferencja prasowa. Generał i oficer wywiadu zostali zmuszeni do podania balonowej bzdury. Zadaniem Marcela, było trzymać prasę z dala i ją wyciszyć.
Podobno ów spodek miał około 30 stóp. Rozbił się na drobne kawałki, a było ich tyle, że użyto trzech samolotów. Co działo się na miejscu upadku? Mówi o tym kartka papieru, którą Ramey zgniótł i trzymał w ręku, gdy odbywała się konferencja prasowa. Dlaczego jej nie odłożyć na biurko? Wszystko odbywało się w szalonym pośpiechu. Bez wątpienia wyciągnął kartkę z dalekopisu w chwili, gdy już wchodzili dziennikarze. Przeczytał ją, zgniótł i trzymał w ręku, pozując do zdjęcia i spoglądając gdzieś nieobecnym wzrokiem, zastanawiając się, jak rozegrać tę partię.
Zasłona dymna przy użyciu UFO, tak dotychczas użyteczna i skuteczna, okazała się konieczna do wymazania. O czym mówi telegram trzymany przez Rameya? O ściąganiu dodatkowych oddziałów wojska i przekazaniu ofiar do pewnej miejscowości. Czyżby wojsko było potrzebne do pokonania kilku humanoidalnych istot o wzroście dziecka? A jeśli nie, to do czego byli potrzebni żołnierze i kto zginął? Sprawa była o wiele poważniejsza. Z tego też powodu nadal zezwala się nam sądzić, że był to latający talerz, który się rozbił i kilku delikatnych humanoidów.
Myślę, że ukrywano coś znacznie ciekawszego. Po wojnie rozpędzona gospodarka amerykańska realizowała nowatorskie i wyprzedzające epokę programy technologiczne. Czas naglił, trwał wyścig z ZSRR. W National Air and Space Museum możemy podziwiać czarny samolot, o lśniącej powierzchni i wąskim, obłym kształcie. W roku 1954 ogłoszono specyfikację maszyny. Cztery lata później firma North American opracowała samolot.
To wydaje się późno w stosunku do wydarzenia w Roswell. Proszę zwrócić uwagę, że samolot miał nazwę X-15. Był to więc piętnasty z kolei wypuszczony egzemplarz. Ile czasu potrzeba, by wyprodukować samolot o nowatorskiej technologii, począwszy od planu, narysowanego na papierze. Czy pierwszy, załóżmy, wypuszczono na próbny rejs właśnie w 1947 roku? Nie bez powodu zamieściłam poprzedni wpis o obserwacji Kennetha Arnolda z 24 czerwca tego samego roku. Arnold był pilotem i twierdził, że obserwował ziemski obiekt na rejsie próbnym. Niekoniecznie musiał to być poprzednik X-15. Z pewnością program budowy tego samolotu nie był jedyny, a raczej należał do jednego z wielu.
Dlaczego nagle wygaszono wiadomość o latających spodkach, dotychczas tak użyteczną? W szczątkach obiektu znajdowało się coś, co pod żadnym pozorem nie powinno zostać ujawnione. Istniała realna możliwość, wręcz pewność, ze relacji radiowej przysłuchują się nie tylko ludzie zafascynowani mitem kosmicznych obiektów, które spadły z nieba, ale również twardo stojący na ziemi inżynierowie, specjaliści, fachowcy, eksperci, znający się na lotnictwie, budowie silników czy metalurgii.
Bo właśnie w tym samolocie użyto nowatorskiego  materiału konstrukcyjnego, newralgiczne elementy zostały wykonane z tytanu. A co najważniejsze, zastosowano nowy stop Inconel-X. Jego właściwości przekraczały wszystko, co istniało: pręta nie można było przeciąć piłą tarczową. Rozgrzewany palnikiem, topił się po przekroczeniu pewnej temperatury, spływał i natychmiast zastygał. Wystarczyło  więc, że zafascynowany reporter wykrzyczał do mikrofonu: "Co ja tu widzę, spływający metal, który zastygł", by eksperci z Foreign Technology Division - Wydziału Obcych Technologii, zorientowali się w niebezpieczeństwie. A jak zareagowali przeciwnicy z drugiej strony globu? Fascynująca wiadomość. Podskoczyli na krześle i podnieśli słuchawkę telefonu: "Towariszcz pierwyj sekretar".
Nie interesowały ich małe ludziki.

Generał Ramey przeczytał wiadomość o ofiarach. Trzymając kartkę, spoglądał zgnębiony przed siebie. Wiedział, że samolot był pilotowany przez ludzi, ilu zginęło?
W roku 1995 odgrzano temat ciał kosmitów z Roswell. Pojawił się film z ich rzekomej autopsji. Ciało rozciągnięte na stole przypomina ludzkie, czaszka nieco zniekształcona. Podejrzewam, że to dowód raczej na odrażające programy badawcze. Tak zwane, badawcze.

1 komentarz:

  1. Emmo, droga, niezwykła pisarko, cóż za kosmiczny, odlotowy tekst. Tak, Ty jesteś Nieziemska. Serdeczności.

    OdpowiedzUsuń